38 Perry Steve - Conan Nieustraszony, #Conan

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Perry Steve - Conan nieustraszony
STEVE PERRY
CONAN NIEUSTRASZONY
PRZEKŁAD ROBERT LIPSKI
TYTUŁ ORYGINAŁU CONAN THE FEARLESS
Dla Dianne
i dla Carla, Ruth, Kena i Elli
PROLOG
Z komnaty zionęło chłodem, ale nie takim, który bierze się z wilgotnych, przeŜartych grzybem
kamiennych ścian. Było to zimno nienaturalne, przenikające nie tylko ciała, ale i dusze, jakby
ziąb prastarych kości zatopionych w sercu lodowca pamiętającego czasy, kiedy Atlantyda wciąŜ
jeszcze górowała ponad falami oceanu. W samym środku owego przeraźliwego chłodu stał jego
sprawca — Sowartus, mag Czarnego Kwadratu, pogrąŜony w realizacji skomplikowanego czaru
ukutego z najbardziej plugawych i mrocznych esencji czystego zła.
Ciało czarnoksięŜnika zakołysało się pod wpływem przepływającej przez nie mocy, a gdy
przemówił, jego głos był donośny i głęboki:
— Przybądź, o dziecię Szarych Krain. Przybądź, pomiocie otchłani. Przybądź na me
wezwanie! — Następnie Sowartus zaintonował Siedem Słów z Pergaminu Slicrevesa starając się
wypowiedzieć je bezbłędnie.
Jakakolwiek pomyłka równała się natychmiastowej śmierci. Jedno źle wypowiedziane słowo
mogło sprawić, Ŝe przywołany demon uwolni się z diagramu nakreślonego precyzyjnie na
kamiennych płytach.
Z zamkowych czeluści dobiegł nagle przeraźliwy wrzask, jak gdyby ktoś zanurzał powoli
jakąś nieludzką istotę w kotle z wrzącym ołowiem.
Z punktu pośrodku nakreślonego na posadzce pentagramu buchnął kłąb gęstego dymu, ów
fioletowo–Ŝółty opar przywodził na myśl świeŜy siniec. Błysnęło oślepiające światło i wnętrze
komnaty wypełniło się wonią palonej siarki. I nagle wewnątrz pentagramu stanął ociekający
czarnym szlamem demon.
Ze wszystkich porów jego ciała buchała woń Gehanny. Był o połowę niŜszy od człowieka,
jego skóra miała barwę świeŜej krwi. Stał nagi i bezwłosy, i chyba tylko ślepiec mógłby nie
zauwaŜyć przeraŜającego atrybutu jego męskości.
— Kto się powaŜył?! — ryknął demon i rzucił się na Sowartusa z zamiarem zaciśnięcia
szponiastych dłoni na jego gardle. Miast tego z przeraŜającą siłą rąbnął w otaczającą pentagram
barierę mocy. PotęŜne mięśnie na ramionach demona nabrzmiały, gdy zaczął tłuc pięściami w
niewidzialną przeszkodę. Zawył, a w dźwięku tym zawarła się wściekłość najdalszej z
piekielnych Otchłani, po czym wyszczerzył się do męŜczyzny, pokazując mu ostre kły.
— Tysiąc dni będziesz błagał o śmierć! — jego głos brzmiał jak zgrzyt rozdzieranych,
grubych blach mosiądzu.
MęŜczyzna o kruczoczarnych włosach i spiczastej brodzie pokręcił głową.
— Nie, czarci pomiocie — uśmiechnął się. — Wezwałem cię i będziesz mi słuŜył. O tak,
będziesz mi słuŜył, DJAWULU! — wybuchnął śmiechem.
Demon cofnął się gwałtownie, unosząc przed sobą szponiaste dłonie. Na jego obliczu
odmalowała się zgroza.
— Znasz moje imię! — wydyszał.
— Tak. I dlatego zrobisz, co ci rozkaŜę, albo po wsze czasy pozostaniesz wewnątrz mojego
pentagramu.
Czarny szlam spłynął po ciele Djawula na posadzkę. W miejscach, na które padł, z
kamiennych płyt uniosły się w górę smuŜki szarego dymu. Na podłodze uformowały się kałuŜe
mułu, ale szlam nie był w stanie przeniknąć poza obręb diagramu nakreślonego przez Sowartusa.
Djawul spojrzał na męŜczyznę.
— Jesteś Magiem Czarnego Kręgu? — zapytał.
— Nie, dziecino nocy. Jestem Sowartus, adept Czarnego Kwadratu i niedługo stanę się
mistrzem Czterech ŚcieŜek. Nie mamię się szkarłatnymi snami wywołanymi przez czarny lotos
ani nie babrzę w płytkiej nekromancji jak ci nędzni stygijscy kuglarze. To nie Krąg, ale duŜo
potęŜniejszy Kwadrat zdołał cię uwięzić i uczynił moim niewolnikiem, Djawulu. Słyszeliście w
Otchłani o Kwadracie?
Strona 1
Perry Steve - Conan nieustraszony
Djawul zgrzytnął zębami.
— Słyszeliśmy.
— I będziesz mi słuŜył? Zrobisz wszystko, co ci rozkaŜę?
— Będę słuŜył — odparł i ponownie błysnął kłami do Sowartusa. — Ale strzeŜ się,
człowieku, bo jeśli zrobisz choćby najmniejszy błąd…!
— Nie strasz, demonie. Jeśli zechcę, mogę uwięzić cię w kamieniu i wywieźć na morze
Vilayet, na którego dnie będziesz miał czas na podziwianie grząskiego mułu!
Oczy Djawula rozjarzyły się krwistą czerwienią, ale demon nie odezwał się słowem.
Sowartus odwrócił się do niego plecami i wbił wzrok w znajdującą się opodal ścianę.
Znajdowało się tam troje dzieci — dwóch chłopców i dziewczynka, uwięzionych podobnie jak
demon, z tym Ŝe w nieco bardziej tradycyjny sposób, a mianowicie przykuto je do muru
łańcuchami.
Dzieci nie wyglądały na wystraszone — zupełnie jakby to odczucie juŜ ich nie dotyczyło —
stały lub siedziały wpatrując się bezmyślnie w pustkę. Było ich troje. Tylko troje.
Sowartus ponownie odwrócił się do demona.
— Spójrz na te dzieci — rozkazał.
Demon przyjrzał się im. Pokiwał głową.
— Widzę.
— Znasz je?
— Znam — odrzekł Djawul. — Troje z Czworga. Dziewczynka to Woda. Chłopcy to Ziemia i
Powietrze.
— Świetnie. A więc poznałbyś Czwartą, gdybyś ją zobaczył?
— Poznałbym.
Sowartus pokiwał głową. Uśmiechnął się, jego zęby błysnęły bielą.
— Tak teŜ myślałem. Posłuchaj, demonie — oto twoje zadanie. Na południowy zachód stąd
leŜy miasto Mornstandinos. Tam właśnie znajduje się Dziecko Ognia — ale jest ukryte.
Znajdziesz ją i sprowadzisz do mnie — całą i zdrową.
Djawul łypnął na czarnoksięŜnika.
— A co potem?
— Pozwolę ci wrócić, byś mógł dalej pławić się w rozkoszach Gehanny.
— Nie mogę się doczekać, kiedy ujrzę tam ciebie, człowieku. Będzie to dla mnie doprawdy
ogromną radością.
Sowartus roześmiał się pobłaŜliwie.
— Nie wątpię, ale kiedy juŜ zjawię się w Piekle, to chyba tylko po to by zostać twoim panem,
demonie. Co więcej, pomoŜesz mi w tym, więc radziłbym ci, abyś mnie nie obraŜał i pohamował
swój język.
Djawul zgrzytnął zębami i nagle odezwał się chrapliwym głosem:
— Widzę… — urwał.
Czarne oczy Sowartusa błysnęły w świetle olejowych lampek stojących w płytkich ściennych
niszach.
— Tak? Mów!
Demon z wahaniem pokiwał głową i powiedział:
— Tak jak Esencję tej trójki dzieci, widzę równieŜ twoją Esencję, magu. Masz w sobie moc,
ogromną moc, nad tobą zaś niczym mroczny całun zwiesza się obietnica jeszcze potęŜniejszych
mocy.
— Ach — mruknął Sowartus. — Jak na dziecię Czeluści jest wyjątkowo bystry. A więc
zrozumiałeś, ile korzyści moŜe wyniknąć dla ciebie z sumiennego wykonywania moich rozkazów
i unikania mego gniewu?
— Tak. Czarne Dusze mają z ludźmi róŜne układy i na wiele im pozwalają. Mógłbyś uczynić
tak, jak zapowiedziałeś. Będę ci słuŜył. Nie mam zamiaru spędzić dziesięciu tysięcy lat
zagrzebany w czarnym mule na dnie morza Vilayet.
— Jesteś mądry jak na prostego demona — rzekł Sowartus. — Kiedy przybędę do Piekła, by
objąć w nim rządy — za parę tysięcy lat, kiedy juŜ znudzi mi się władanie tym światem — moŜe
będzie mi potrzebny roztropny pomocnik — na przykład ktoś taki jak ty. Zastanów się nad tym.
Postaraj się słuŜyć mi najlepiej jak umiesz. I rób zawsze to, co ci kaŜę — przesunął szczupłą
dłonią po spiczastej bródce. — Póki co, rozkazuję ci odejść. Wypełnij swoją misję i wracaj
szybko.
Demon zebrał się w sobie.
— Słyszę, o panie — powiedział. — I jestem posłuszny.
Gigantyczne mięśnie napięły się jak postronki, gdy nieludzki stwór przykucnął, szykując się
do skoku. Gdy dał susa, wilgotne wnętrze komnaty rozświetlił kolejny fioletowo–Ŝółty błysk.
Strona 2
Perry Steve - Conan nieustraszony
Kiedy przygasł, Djawula juŜ nie było. Tylko w miejscu gdzie stał, na kamiennej posadzce
pozostało po nim kilka błotnistych, cuchnących kałuŜ.
Sowartus ponownie wybuchnął śmiechem i spojrzał na trójkę dzieci. Niedługo dostanie
Czwarte i wtedy zjednoczy energie, które zawierało w sobie kaŜde z nich. A potem… Ach,
potem przejmie kontrolę nad Czterema śywiołami i to nie tylko nad undynami i demonami
wiatrów, nie tylko nad ogniem i salamandrami, nie tylko nad półwhelfami. Nie, kiedy wreszcie
będzie miał juŜ całą Czwórkę, stworzy i wypuści Istotę Mocy, kreaturę tak przeraŜającą, Ŝe nawet
sam Set o Czarnej Duszy będzie musiał okazać respekt.
Sowartus odwrócił się energicznie, zamiatając posadzkę połą czarnej jedwabnej szaty. Był
najpotęŜniejszym magiem Czarnego Kwadratu, jeśli nie liczyć Hogistuma, i pozostanie nim juŜ
na zawsze!
Hogistum starał się nie dopuścić do zdobycia przez Sowartusa Mocy i dlatego zdecydował się
ją ukryć. Starzec zaczarował dziewicę, a następnie uczynił ją brzemienną. Dziewica urodziła
czworaczki, a kaŜde z dzieci zawierało w sobie linię Mocy odpowiadającą jednemu śywiołowi.
Po urodzeniu zostały rozdzielone i rozesłane w róŜne strony, aby znalazły się jak najdalej od
Sowartusa.
Szukał ich trzynaście długich lat, a czyniąc to studiował wiedzę tajemną, aby pogłębić swoje
umiejętności. PodróŜował do najdalszych zakątków świata w poszukiwaniu dzieci i wiedzy.
W leŜących daleko na wschodzie dŜunglach Khitaju miał do czynienia z Ŝółtoskórymi magami
o beznamiętnych twarzach. W zniszczonych świątyniach Stygii poznał tajniki magii Czarnego
Kręgu.
CzarnoksięŜnik widział równieŜ na własne oczy monstrum o szmaragdowej skórze i
zniekształconej, słoniowej głowie zamknięte w wieŜy Yary w Zamorańskim Mieście Złodziei,
Arenjum. Dobrze przyswoił sobie wiedzę zdobywaną podczas tych długich wędrówek. Nawet
bez mocy Czworga, Sowartus dysponował sporą potęgą. W całej Koryntii nie było maga, który
mógłby mu sprostać. Ale to mu, rzecz jasna, nie wystarczało, nie, gdy w grę wchodziła Moc,
dzięki której mógł zdobyć władzę nad całym światem.
Sowartus uśmiechał się wychodząc z komnaty i długim, mrocznym korytarzem podąŜając w
kierunku głównej sali Zamczyska Slott. Gdy szedł, szczury z piskiem pierzchały w mrok, a pająki
wspinały się jak najwyŜej po swoich pajęczynach.
Hogistum nie Ŝył otruty przez Sowartusa, a plan nieŜyjącego czarnoksięŜnika był dziś juŜ
tylko wspomnieniem. Sowartus odnalazł dzieci i miał je wszystkie — z wyjątkiem jednego — w
swoich rękach. Wydał majątek, by zdobyć tę trójkę. Jego słudzy odnaleźli je w Turanie, Ophirze i
Poitain. To doprawdy ironia losu, Ŝe, ostatnie zostało ukryte w Koryntii, prawie o rzut kamieniem
od jego zamku!
Miał zatem troje z czworga dzieci, a ciała śmiertelników, którzy pomagali bądź wiedzieli o
jego poszukiwaniach, zostały rzucone na poŜarcie rybom czy innym, bardziej osobliwym
wodnym stworom lub, jak w kilku przypadkach, gniły w odludnych miejscach, gdzie nikt ich
nigdy nie odnajdzie. Kiedy demon dostarczy mu Czwartą, jego triumf będzie niezaprzeczalny i
pełny. Szkoda, Ŝe Starzec tego nie doŜył. Sowartus chciał, aby był świadkiem jego ostatecznego
zwycięstwa.
Być moŜe zdecyduje się go wskrzesić. Będzie miał taką moc. Tak, to byłby niezły Ŝart,
wskrzesić starego maga, choćby tylko na chwilę, by ponapawać się jego poraŜką i własnym
sukcesem.
Zarechotał głośno na tę myśl. Tak, na Seta, tak właśnie uczyni! Człowiek, który sprowadził z
Szarych Krain zamordowanego ojca, nie moŜe być przecieŜ byle kim.
I
W nie mającym nazwy siole w górach Karpasz, u stóp przełęczy łączącej Zamorę z Koryntią
znajdowała się smętna, zapuszczona gospoda. Właśnie w stronę tej walącej się, zrujnowanej
oberŜy jechał wysoki, muskularny młodzieniec dosiadający potęŜnego ogiera pełnej krwi. Na
grzbiecie wierzchowca tkwiło wyborne siodło i egzotyczne, jedwabne derki, a wykonane ze
srebra uchwyty cugli były rzeźbione w kształty Ŝurawi i ropuch.
Nie ulegało wątpliwości, iŜ rumak ten był własnością człowieka zamoŜnego.
Jeździec wszelako odziany był w stary skórzany kaftan. Nie miał na sobie kolczugi ani hełmu,
a krótkie bryczesy, pomimo iŜ miękkie i luźne, pokryte były plamami potu i powycierane. Grubo
tkana peleryna była na brzegach mocno postrzępiona. Do ramienia młodzian miał przypiętą
pochewkę, w której tkwił długi sztylet, a u boku zwieszał się długi prosty miecz z rękojeścią
obleczoną wytartą, niewyszukaną owijką, tkwiący w jeszcze mniej rzucającej się w oczy,
pozbawionej ozdób skórzanej pochwie.
Strona 3
Perry Steve - Conan nieustraszony
Wieczorny wiatr zmierzwił długie czarne włosy młodego olbrzyma, a jego głęboko osadzone
oczy rzucały gorejący blask, zupełnie jakby gdzieś tam, w ich wnętrzu płonęły dwa bliźniacze
błękitne ogniki. Młodzieniec nazywał się Conan, pochodził z Cymmerii, a jeŜeli był ktoś, kto
zwrócił uwagę na kontrast pomiędzy wierzchowcem a jego jeźdźcem, gdy owa para dotarła do
gospody, to najwyraźniej nie miał dość odwagi, by powiedzieć to głośno.
Przy wejściu do oberŜy, która podobnie jak osada nie miała nazwy, stał niespełna
dziesięcioletni chłopak. MęŜczyzna zeskoczył z końskiego grzbietu i zmierzył malca wzrokiem.
— Ej, chłopcze, macie tu gdzieś stajnię?
— Mamy — zlustrował Conana od stóp do głów. — Dla tych, którzy mają czym zapłacić.
Taksujące spojrzenie chłopaka rozbawiło Conana. Roześmiał się i sięgnąwszy do sakiewki
przy pasie, wyjął małą srebrną monetę i rzucił mu. Chłopak zwinnie pochwycił ją w powietrzu i
wyszczerzył się do Cymmerianina.
— O Mitro! Za to będziecie mogli mieć prawie całą stajnię na własność!
— Wystarczy obrok i oporządzenie mojego wierzchowca — rzekł Conan. — A jeśli rano
sierść mego rumaka będzie lśniąca, dostaniesz drugą taką monetę!
— Będzie lśniła jaśniej niŜ słońce! — obiecał chłopak. Podskoczył, by schwycić rzucone mu
cugle.
— Zaczekaj — rozkazał Conan. Zdjął z końskiego grzbietu dwa cięŜkie worki, starając się
przy tym, by nie zabrzęczały znajdujące się wewnątrz złote monety. Te worki będą nocą
bezpieczniejsze z nim niŜ w jakiejś zatęchłej stajni. Conan znał się na złodziejach, bo przecieŜ
sam nim był.
Popatrzył chwilę, jak chłopak odprowadza jego konia, po czym wszedł do gospody.
Wewnątrz oberŜa nie prezentowała się lepiej niŜ na zewnątrz. Główne pomieszczenie było
brudne i tonęło w kłębach dymu wydobywającego się z osmolonego kominka płonącego przy
przeciwległej ścianie. Nie było tu ani jednego okna. Światło dostawało się do środka przez szpary
w niskim dachu, natomiast innym jego źródłem były kopcące olejowe lampki stojące na trzech
topornie ciosanych drewnianych stołach.
Grubas w poplamionym fartuchu przydreptał do Conana i uśmiechnął się ukazując
poczerniałe, przegniłe zęby.
— Dobry wieczór, panie. Czym mogę wam słuŜyć?
Conan rozejrzał się. W gospodzie było dziesięć osób, o wyglądzie w pełni pasującym do tego
miejsca. Byli tu, naturalnie, śniadolicy Zamorańczycy, dwóch niskich, skośnookich męŜczyzn
wyglądających na Hyrkańczyków, para smutnookich i znuŜonych kobiet, w wytartych
pantalonach, trudniących się najstarszym zawodem świata. Oraz siedzący na stołku niski, okrągły
męŜczyzna o szpakowatych włosach, który patrzył na Conana jak jastrząb na węŜa.
Cymmerianin zwrócił się do oberŜysty:
— Czy w tej spelunie moŜna dostać chleb, który nie będzie porośnięty grubą na palec warstwą
pleśni? I wino co nie smakuje jak ocet?
— Naturalnie, panie…
— I pokój Ŝeby przenocować? — przerwał Conan i dodał: — Z drzwiami i zasuwą.
— Mitra pobłogosławił mój przybytek rzeczami, których poszukujecie, panie — rzekł gruby
oberŜysta i ponownie obnaŜył w uśmiechu zepsute zęby.
Conan chrząknął.
— A zatem podaj mi posiłek i zobaczymy, czy błogosławieństwa Mitry odnoszą się równieŜ
do twego kucharza. Aha, i wino, ale najlepsze!
MęŜczyzna łypnął na Conana spode łba, ale nim zdąŜył cokolwiek powiedzieć, barczysty
młodzian rzucił mu monetę. Oczy tłuściocha rozszerzyły się, gdy ujrzał Ŝółty błysk krąŜka, który
śmignął w powietrzu. Schwycił monety w locie szybciej niŜ sokół chwyta drozda, po czym
ostroŜnie rozchylił palce, aby ukryć monetę przed ciekawskimi spojrzeniami pozostałych gości.
Blasku złota nie zdołał jednak zgasić.
— Złoto! — w szepcie grubasa zabrzmiały chciwość, Ŝądza i słuŜalczość.
Przez chwilę sprawiał wraŜenie, jakby chciał ugryźć monetę, by sprawdzić czystość złota, ale
najwyraźniej przypomniał sobie, w jakim stanie są jego zęby, więc tylko zwaŜył ją w ręku.
Zacisnął palce wokół złotego krąŜka i powiódł wzrokiem po twarzach gości, a gdy to czynił,
wyglądał jak zwierzę, a ściślej mówiąc, jeden z bardziej plugawych gryzoni.
Conan wybrał ten właśnie moment, aby solidnie się przeciągnąć. Skrzypnęły ścięgna i
zatrzeszczały stawy, zatoczył barkami i rozluźnił potęŜne, muskularne ramiona. Ten ruch i
towarzyszące mu dźwięki wyrwały oberŜystę z wywołanego chciwością odrętwienia. Pokłonił
się, burknął coś pod nosem i oddalił się w pośpiechu. Po chwili wrócił niosąc dzban z winem i
kubek, który z namaszczeniem postawił na stole obok Conana.
— Posiłek zostanie przygotowany natychmiast, o panie.
Strona 4
Perry Steve - Conan nieustraszony
Conan uśmiechnął się, doskonale zdając sobie sprawę, Ŝe wszystkie zebrane w oberŜy typy
spod ciemnej gwiazdy wpatrywały się teraz w niego jak w obraz. Nie zwracając uwagi na kubek,
sięgnął po dzban i uniósł go nad głową. Struga cienkiego czerwonego wina miała gorzkawy
posmak, ale była dość chłodna. Po trzykroć Conan napełnił usta i przełknął, zanim opuścił
naczynie, by zaczerpnąć oddechu. Ponownie się przeciągnął, a jego mięśnie zatańczyły jak
ujarzmione bestie pod ogorzałą skórą, po czym usiadł na topornej ławie przy stole.
Pozostali goście gospody zajęli się na powrót swoimi sprawami. Z wyjątkiem korpulentnego
męŜczyzny, który kątem oka nadal przyglądał się olbrzymowi.
W chwilę później zjawił się oberŜysta niosąc drewnianą michę z połciem parującej wołowiny.
Mięso było grube jak dłoń Conana i bardzo lekko opieczone, tak Ŝe praktycznie ociekało krwią,
ale Cymmerianin nie zwaŜał na to. Zabrał się do pałaszowania, uŜywając ostrego jak brzytwa
sztyletu, by odkrajać z mięsiwa pokaźne kawałki. śuł z lubością, popijając na wpół surowe mięso
kolejnymi strugami cienkusza. Nie był to najlepszy posiłek, jaki miał okazję spoŜyć, ale i nie
najgorszy.
Kiedy dojadł wołowinę i wypił prawie całą zawartość dzbana, rozejrzał się w poszukiwaniu
oberŜysty. Ledwie odwrócił głowę, gdy szczerzący czarne resztki zębów tłuścioch pojawił się
przy jego stoliku.
— Słucham, milordzie?
— Nie jestem Ŝadnym milordem — rzekł Conan, syty jadłem i napitkiem. — Alem strudzony
i chciałbym obejrzeć pokój, którym Mitra pobłogosławił ten… przybytek.
— Natychmiast.
OberŜysta wyprowadził Cymmerianina z zadymionego pomieszczenia wąskim korytarzem do
stromych drewnianych schodów. KaŜdy stopień skrzypiał, kiedy stawiano na nim stopę, i
wchodzenie na górę skojarzyło się ze skrzekiem stada Ŝerujących kawek. Conan uśmiechnął się.
Dobrze. śaden złodziej nie miał szans zakraść się na piętro niepostrzeŜenie.
Pokój nie wyglądał lepiej niŜ pomieszczenie na dole, tyle tylko Ŝe był pusty, jeśli nie liczyć
sterty czystej słomy i szorstkiego wełnianego koca. W zewnętrznej ścianie wycięty był okrągły
otwór — okno, przez które mogło wpływać powietrze i światło księŜyca, ale za małe by
przecisnął się człowiek.
Drzwi wyglądały na solidne, a do ich zamknięcia słuŜyła gruba, dobrze naoliwiona zasuwa.
Dziwne, gdyŜ zasuwa była najlepiej utrzymanym elementem tego pomieszczenia. Conan ruchem
ręki odprawił oberŜystę, zaryglował drzwi i cisnął pełne łupów skórzane juki w kąt, opodal sterty
słomy.
Coś spłoszyło się słysząc brzęk monet i popiskując umknęło w mrok. Conan dobył sztyletu i
zbliŜył się do prowizorycznego posłania świdrując je czujnymi niebieskimi oczyma. Kiedy był
gotowy, poruszył słomą.
Szczur wyskoczył spod posłania jak oparzony, ale mimo to był zbyt wolny. Conan pchnął z
niesamowitą szybkością i trójkątne ostrze sztyletu przebiło brązowego gryzonia na wylot. Conan
uśmiechnął się. Ten szczur nie będzie go podgryzał dzisiejszej nocy. Wstał i machnął sztyletem
w stronę małego okna, zrzucając martwego gryzonia w gęstniejący mrok.
Potem wytarł sztylet w słomę i ułoŜył się do snu.
Na parę godzin przed świtem noc rozbrzmiewała osobliwym szeptem. Był tak słaby, Ŝe
przeciętny śmiertelnik nie byłby w stanie go usłyszeć pośród rozmaitych odgłosów rozlegających
się wewnątrz rozchwierutanej oberŜy. Conan obudził się jednak w mgnieniu oka, spięty i czujny.
Odgłos, który zakłócił Cymmerianinowi sen, był cichy, lecz złowróŜbny, młodzieniec bowiem
rozpoznał go jako zgrzyt metalu o metal. Tylko człowiek uŜywał przedmiotów z Ŝelaza lub
brązu, a człowiek o tej godzinie oznaczał niebezpieczeństwo.
Przez otwór w ścianie do pokoju wpływało słabe światło księŜyca i gwiazd. Nawet kot miałby
problemy z poruszaniem się w tych warunkach, ale wzrok Cymmerianina był ostrzejszy niŜ
większości ludzi. Rozejrzał się po pokoju i jego spojrzenie padło na źródło tajemniczego
dźwięku.
W bladej poświacie Conan ujrzał cienki drut wsuwający się między drzwi a framugę, wygięty
tak, aby mógł uchwycić dobrze naoliwiony rygiel.
Przez moment Conan poczuł, jak jeŜą mu się włosy na karku. śaden zrodzony z kobiety
męŜczyzna nie wspiął się po schodach, po których on wchodził wcześniej! Mógł się o to załoŜyć.
Sięgnął po miecz.
Naoliwiony rygiel odskoczył nagle i drzwi otworzyły się do wewnątrz. Trzej męŜczyźni
wpadli do pokoju. KaŜdy z nich trzymał w dłoni sztylet. Conan poderwał się i rzucił na
skrytobójców. Jeśli sądzili, Ŝe zamordują śpiącego, srodze się omylili, bowiem ich oczom ukazał
się szarŜujący barbarzyńca.
Strona 5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • achim.pev.pl