40 - Obcy ptak odlatuje, Rija z Snieznej Krainy

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Bente Pedersen

OBCY PTAK ODLATUJE1

- Tęsknisz za nim.

Reijo lekko pogładził Raiję po włosach. Przysunęła po­liczek do jego dłoni, spoczął na ciepłej powierzchni. Palce Reijo były szorstkie i pełne czułości.

- On da sobie radę - odparła. Ton jej głosu nie różnił się od słów. Ale zdradził ją wyraz twarzy. Zdradził tęskno­tę, choć Raija z pewnością wierzyła w to, co powiedziała.

- Tym razem statek przypłynie we właściwej porze - wyraził swoją opinię Reijo.

Objął ją, a ona jego. Stali razem na cyplu, zielona tra­wa sięgała im do pół łydki. Spojrzenia obojga kierowały się na fiord, przesuwały po wypiętrzeniach fal. Na szczytach Pollfjellet, Jiehkkevarre wciąż leżał śnieg...

Lipiec przyniósł tęsknotę. Narosła ona w Raiji, aż zmie­niła się w kulę w brzuchu, ciepło letnich dni jakby jeszcze ją pielęgnowało, dopieszczało. Nie było w ciągu dnia go­dziny, w której Raija nie kierowałaby spojrzenia na pół­noc. Robiła to na poły ukradkiem, nie chciała niepokoić innych. Nie chciała nikogo zbyt obarczać swoim bólem.

Lecz Reijo i tak go widział.

- Michaił przypłynie - powiedział. Nigdy nie mówił „Mi­sza”. Nie potrafił przyzwyczaić się do spieszczenia, jakim Raija nazywała syna. Dla Fina, rybaka znad fiordu Lyngen, brzmiało ono raczej jak imię odpowiednie dla konia. Nie wspominał o tym Raiji, lecz mówiąc o jej najmłodszym sy­nu, zawsze używał imienia, jakie nadano mu na chrzcie.

- Wymieniłam go na was. Znów stało się to samo. - Ra­ija nie szczędziła sobie goryczy. Tam, gdzie innym okazywała wyrozumiałość, tam własną skórę drapała do krwi. - Tyle że tym razem na odwrót - dodała po chwili.

Jej spojrzenie na krótki moment skrzyżowało się ze wzrokiem Reijo. Było bezdennie brunatne, graniczące z czernią.

- Czy mogłam postąpić inaczej? Przecież ta decyzja by­ła także słuszna, równie słuszna jak wiele innych. A być może tak samo błędna. Co ja o tym wiem? Dane nam jest podążać wyznaczonymi ścieżkami tylko jeden jedyny raz. - Raija westchnęła. - Oczywiście masz rację. Misza oczy­wiście przypłynie. Ale tęsknię za nim. Czekam. Archangielsk również był moim światem, Reijo. Może ciekawa je­stem także nowin z Rosji. Mosty palą się tak słabo, czy ty też to zauważyłeś?

- Ja ich nie paliłem - odparł Reijo cicho. - Ja po prostu po nich przechodziłem...

Dzieliły ich duże i liczne różnice. Oboje dostrzegali je tak samo wyraźnie. Niektóre istniały od zawsze, inne zrodziło życie. Inne były przebłyski światła, ku którym dorastali, których starali się dosięgnąć. Słońce i gwiazdy skłaniały do tak różnych działań, Raija i Reijo kierowali się ku bardzo różnym celom, lecz mimo wszystko znów byli razem.

- Późno już - powiedział Reijo, oślepiony czerwonawą łuną wieczornego nieba.

Promienie słońca bezwstydnie flirtowały z leciutko marszczącym się fiordem. Niczym w lustrze odbijały na powierzchni wody całe swoje ciepło, przeganiając z rucho­mego zwierciadła blady błękit nieba.

- On nie przypłynie dzisiejszej nocy.

Raija wiedziała o tym równie dobrze jak Reijo, lecz wy­patrując Miszy, miała wrażenie, że jest bliżej niego. Czuła wiatr we włosach, wokół kostek.

- On jest już w drodze - powiedziała z niezachwianą pewnością, jak gdyby niedawno rozmawiała z synem. Jak gdyby położonego w nieskończonej dali na wschodzie Archangielska od Skibotn, małej wioski nad fiordem, nie dzieliły ani morze, ani ziemia.

Reijo godził się z tym, że Raija wie. Taka już była. Ni­gdy nie przestał się tym martwić, lecz również on nie po­trafił jej odmienić. Wielu tego próbowało. Tymczasem Re­ijo nie miał nawet pewności, czy tego chce. Raija zawsze była taka. Z wiekiem być może jedynie stała się mądrzej­sza, zaglądała wszak do wielu różnych głębi.

Ale na zawsze pozostała sobą. Zachowała jądro, to, cze­go nie dało się wytłumaczyć, choćby nie wiadomo jak wie­lu i jak pięknych słów się używało. Zachowała to, co na­prawdę było nią. Co było Raiją.

Jej spojrzenie wciąż nie mogło oderwać się od fiordu, poszukiwało żagli, których, jak podpowiadał jej rozsądek, nie mogła zobaczyć. Jakaś jej cząstka utrzymywała więź z synem, tym dzieckiem, które z chłopca wyrosło już pra­wie na mężczyznę. Nie widziała go przez cały długi rok.

Miejsce Michaiła było tam, na wschodzie. Gdzie było jej miejsce, tego Raija nie wiedziała.

- Masz rację - powiedziała do Reijo. Słowom towarzy­szyło westchnienie. - Późno już, pora spać.

Niebo czerwieniało coraz bardziej i bardziej. Zapowia­dał się cudowny poranek.

- Oczywiście, że nie będzie zła. Dlaczego miałaby się gniewać? - zaśmiała się Olga. - Szkoda, że załoga nie wie, że kapitan leży w swojej kajucie i boi się, co powie matka!

Michaił nie potrafił się śmiać.

- Mama i tatuś przyjęli to bardzo dobrze, gdy tylko przywykli już do tej myśli. Kochany Misza, przecież Raija - Raisa przez wiele lat była mi matką tak jak tobie!

- Nie powiedziałem wcale, że ona cię nie lubi. - Micha­ił uśmiechnął się leciutko. - Pamiętam przecież, Olgo, że bywałem o ciebie zazdrosny. Zawsze mi się wydawało, że mama bardzo pragnęła mieć córkę. Ty byłaś dziewczynką.

Brała cię na kolana tak samo często jak mnie. Pamiętasz? Olga skinęła głową. Wiele miała wspomnień z domu nad Dwiną. Dobrych wspomnień, choć mieścił się w nich także ból. Wielka pustka z czasu, gdy jej rodzona matka ich opu­ściła. Z lat, kiedy Olga zaczęła już niemal wierzyć, że Raija jest również jej matką. Z czasów, kiedy ojciec nie chciał dłu­żej mieszkać w domu, który kiedyś był ich domem, i ułożył sobie inne życie na zachodzie, w Norwegii. I tamten czas po powrocie Antonii, długie dni i lata, podczas których Ol­ga czuła się nic nie warta dla tych, którzy ją spłodzili.

- Nigdy niczego ci nie odebrałam - stwierdziła Olga. - Ona, Raija - Raisa, ma bardzo wiele do ofiarowania. Ogromnie się cieszę, że się z nią zobaczę. Nie rozumiem, czego ty się możesz bać!

- To przecież mama - odparł Michaił, uśmiechając się lekko. - Potrafi też być surowa, czyżbyś już o tym zapo­mniała? Wciąż traktuje nas jak dzieci, a przecież jesteśmy małżeństwem...

Olga uśmiechnęła się z pewną goryczą.

- Oniemieje, kiedy się dowie, że zdołałeś się nauczyć aż tylu słów z Biblii, że pozwolono ci się ożenić, mój Misza! Jesteś już dostatecznie dorosły. Raija - Raisa na pewno to zrozumie.

Ostatnie słowa wypowiedziała z powagą, świadczącą o większej dojrzałości, niż należałoby się spodziewać po sie­demnastoletniej dziewczynie, jaką Olga wciąż przecież była.

Michaił pogładził ją po policzku. Jego palce zaczęły się bawić brązowoczarnym lokiem. Ta zabawa wciąż była dla niego nowa. Znał tę dziewczynę przez całe swoje życie, wiedział o niej niemal równie dużo, jak o sobie samym, lecz mimo to wciąż budził się ze zdziwieniem. Obok niej.

Teraz należeli do siebie. To była nowość.

Czuł, że tak powinno być. Powiedział o tym Raiji, po­zostawiając ją w Lyngen. Mówił wtedy szczerze, z głębi serca. Nie miał pewności, czy mu uwierzyła.

Nie po raz pierwszy zdarzyło się, że pochwycił jakąś myśl i gwałtownie tchnął w nią życie. Być może matka są­dziła, iż ten pomysł również jest jednym z tych ptaków, który spadnie na ziemię, nim skrzydła zdołają go unieść w przestworza.

Teraz Michaił obawiał się, że matka może nie zaakcep­tować tego małżeństwa. Bał się, że Raija znów zechce uczy­nić z niego dziecko. A przecież czuł się dorosły. Wykony­wał pracę dorosłego mężczyzny, żył jak mężczyzna.

Jego policzki wciąż ledwie pokrywał puch, rysy miał miękkie. Dopiero zbliżał się do siedemnastego roku życia, ale nie chciał na powrót stać się małym chłopcem.

- Przecież tatuś jest z nami - Olga mówiąc, odpowiada­ła na jego wręcz roztargnione pieszczoty. Jej gesty niosły o wiele więcej namiętności. - I choć być może twojej mat­ce nie od razu się to spodoba, to jednak ona prędko przy­chodzi po rozum do głowy. Przecież nic już nie może na to zaradzić, Misza!

- Chcę, żeby to od razu zaakceptowała - odparł zamy­ślony. - Chcę, żeby cieszyła się razem z nami. Od razu.

Olga uśmiechnęła się, przesunęła wargami po jego po­liczku. Podobało jej się, że wciąż jest taki miękki. Niewie­le się od siebie różnili. Oboje musieli jeszcze dorosnąć, ra­zem uczyć się powagi i odpowiedzialności.

- Chyba jestem do niej podobny - zaczął się tłumaczyć Misza, uświadomiwszy sobie, że Olga na niego patrzy. - Do mamy - dodał. - Ona też jest taka. Wymagająca...

- Rzeczywiście, jesteś do niej podobny - przyznała Ol­ga. - Oboje potraficie dawać. I za wiele myślicie. Zbyt moc­no żyjecie we własnym wnętrzu.

Michaił nie chciał od razu zrozumieć słów Olgi. Wolał obrócić je w żart. Ale to, co powiedziała, zapadło mu głę­boko.

Miała rację. Właśnie tacy byli.

Jego ojciec różnił się od nich. Ta jedna tajemnica, którą w sobie nosił, naznaczyła go już od chwili, w której skłamał po raz pierwszy. Ale żył chwilą i potrafił być szczęśliwy pomimo kłamstwa, bólu i tego, czego nie dało się nazwać. To drugie, co było nim, Michaiłem, pochodzi­ło z innej gałęzi rodziny. Z tej, której nie znał. Z tej, z któ­rą ledwie się zetknął poprzedniego lata, nad brzegami fior­du Lyngen.

Nagle pojawiło się tyle osób, za którymi tęsknił i które pragnął spotkać tam, nad brzegami tego fiordu, wcześniej tak bardzo obcego.

- Spij! - poprosiła Olga, przysuwając się do niego. Ra­miona ułożyły się na jego karku, wargi dotknęły czoła. Usi­łowały zetrzeć troski, od których pomiędzy brwiami Mi­chaiła pojawiła się zmarszczka. Nawet jednak pocałunki nie zdołały wygładzić mu czoła. Zamknął jej ciało w ra­mionach, a policzek wtulił w kędziory.

- Nie mógłbym żyć bez ciebie - powiedział z westchnie­niem. - Nie potrafiłbym żyć sam...

Olga mogłaby uznać to stwierdzenie za bardzo wątpli­we wyznanie miłości, ale Misza miał inne intencje. W wy­powiadane przez siebie słowa wkładał wiele serca, choć niekiedy bywały dwuznaczne. On tego nie słyszał. Niezbyt dobrze sobie radził ze słowami. Nad wieloma innymi rze­czami panował o wiele lepiej.

Zasnął, nim Olga zdążyła mu powiedzieć, że go kocha. Przez krótką chwilę odczuwała rozczarowanie. Zachowy­wali się niemal jak stare małżeństwo i pod pewnymi wzglę­dami nie mijało się to z prawdą. Przecież znali się przez całe swoje życie, niczym nie mogli się zaskoczyć. Olga uśmiechnęła się i wtuliła policzek wygodniej w jego ramię. Zasypianie przy nim i budzenie się w otoczeniu jego cie­pła wciąż jednak było nowe.

Ich życie mogło być nudne. Tyle dało się przewidzieć.

Ale ona go kochała.

I była pewna, że on również ją kocha.

Ufała mu. Misza nie zawodził, nie oszukiwał. Tyle z sie­bie dawał.

Statek kołysał ich do snu. Tym razem płynęli „Sankt Ni­kołajem”, statkiem towarowym, który nosił imię patrona morskich podróżników. Olga nie wiedziała, czy to dobrze, czy źle. Nie potrafiła ani przyznać się do wiary w świętych, anioły czy diabły, ani też jej odrzucić. Na wszelki wypadek jednak podejmowała pewne działania, mogące stanowić ja­kieś zabezpieczenie. Nie różniła się w tym od innych.

Ojciec i Misza twierdzili, że to już niedaleko, że wkrót­ce ujrzą fiord, którym popłyną niemal do samego końca. Olga im wierzyła. Usiłowała zrozumieć szkice i odczytać coś z krajobrazu, oglądanego ze statku.

Oczarowało ją gwiaździste niebo, lecz letnią porą w ich północnym świecie niewiele było gwiazd, ułatwiających nawigację. W jesienne wieczory, w ojczyźnie, w Rosji, Oleg i Misza usiłowali przekazać jej bodaj część tej sztu­ki. Oldze nauka przychodziła z łatwością. Nazwy gwiazd nie były dla niej niczym nowym, podobnie jak obrazy, któ­re malowały na sklepieniu niebieskim. Raija - Raisa i matka opowiadały jej baśnie o gwiazdach. Olga splatała je z wie­dzą mężczyzn. Czytała mapy nieba w inny sposób niż oni. Misza śmiał się z niej, gdy przypominała mu baśnie. On również kiedyś je słyszał, lecz nigdy nie przyswoił ich do tego stopnia, jak zrobiła to Olga.

Olga kołysała się w objęciach Michaiła i „Sankt Niko­łaja”. Jak okiem sięgnąć, morze nie miało żadnych granic. Olga nie czuła się na nim obca. Owszem, na pokładzie by­ło brudno i żyło się prosto, zwłaszcza gdy podróż się prze­ciągała, ale jej to wcale nie przeszkadzało.

Czuła się na morzu jak w domu. Zawsze czuła się jak w domu przy Miszy. Tak niewiarygodnie bezpieczna, cho­ciaż na obcym wybrzeżu, wzdłuż którego żeglowali, góry wznosiły się tak wysoko, że przebijały chmury.

Siedział przy ognisku i rzeźbił w rogu renifera. Miał brą­zowe dłonie z mocno zaznaczonymi ścięgnami.

Uderzyło ją, że tam zawsze jest słońce, że u niego nie­bo zawsze jest błękitne. Taka cisza. Taki spokój.

Kark miał pochylony, głowę gołą. Czapka leżała obok. Skrzyżowane nogi, znoszone brązowe kumagi i taśmy jak tęcze oplatające łydki.

Kto tka mu wstążki do kumagów?

Czy oczy matki Ravny mogły się tu do czegoś przydać? Czy jej palce były na tyle zwinne, że mogła tkać?

Czuła, że ona sama jest boso. Zawsze tak do niego przy­chodziła.

Czy on wyczuwał jej oczekiwanie?

Czy wyczuwał, że ona stara się stłumić coś na podobień­stwo niechęci?

- Dni bez ciebie tak się dłużą - powiedział, podnosząc wzrok.

Wiedział, że ona tu jest. Ten żółty błysk w jego oczach. Kąciki ust leciuteńko opadające w dół w uśmiechu. Raija wszystko to znała. Kochała to. Kochała jego. Przez długi czas stanowili dla siebie nawzajem sens życia. Dlaczego miałaby go nie kochać?

- Ja też o tobie myślę - wyznała. W ustach jej zaschło, ręce schowały się w fałdach spódnicy. Pragnęła go dotknąć, a zarazem nie chciała.

Czy on to wyczuwał?

Poszukującym oczom nic nie umykało. Przyjemnie by­ło oddać się jego spojrzeniu, pozwolić mu się pieścić. Ale było w niej coś, co pragnęła przed nim ukryć.

- Pamiętasz moją obietnicę? - spytał Mikkal. Raija skinęła głową.

- Czekam na ciebie - podjął. Nie przestawał rzeźbić. Prawie nie patrzył na to, co trzymał w rękach, lecz ani razu się nie zaciął. Zawsze po­sługiwał się nożem z wprost niewiarygodną sprawnością.

A ona zawsze była taka dumna z tego, co potrafił nim stworzyć. Teraz nie wycinał ptaków.

- Czekam z wielką niecierpliwością, Mały Kruku. Z ogromną tęsknotą.

Jej spojrzenie omiotło całe to piękno. Soczystą zieleń, taką łagodną. To był krajobraz, w którym można odpoczy­wać, w którym można żyć.

Tęskniła za tym miejscem. Śniła o tym. I o nim. Wiele razy bliska już była zrobienia tego kroku i przyjścia tutaj. Czuła tę ogromną, wprost nadludzką pokusę.

Teraz ciarki przebiegły jej po plecach. Opierała się.

Miała nadzieję, że on tego nie zauważy...

Ale jego oczy widziały.

- Masz teraz inne tęsknoty? - spytał z łagodnym smut­kiem w głosie. Tym, który dobrze pamiętała, lecz nie była pewna, czy go lubi.

- Jest mi dobrze - odparła szczerze. Zawsze starali się być wobec siebie szczerzy. Dla niej to było ważne. Czasa­mi ta szczerość potrafiła ugodzić ją jak nożem. Tym razem wezwał ją nie po to, by o niej słuchać.

- Coś w rodzaju miłości? - popatrzył na nią. Odsłonił zęby w uśmiechu. Powiódł po wargach czubkiem języka. Ona wciąż poprzez czas i wszelkie inne granice, które ich dzieliły, czuła smak jego pocałunków.

- Reijo coś w tobie znalazł - powiedział wolno. Nie wy­puszczał noża z ręki. Ostry metal drążył róg.

Zastanawiała się, czy jego nóż byłby w stanie ją tu spro­wadzić. Zadawała sobie pytanie, czy on mógłby ją zabić tu­taj, a jednocześnie uśmiercić i to, co pozostało z niej po tamtej drugiej stronie. Takiego pytania nie mogła jednak zadać.

On nigdy nie zrobiłby jej czegoś podobnego. Ani tu, ani w żadnym innym miejscu. To jemu zawdzięczała swoje życie.

- Może ja to przeoczyłem - zamyślił się, patrząc na nią. Jego spojrzenie za każdym razem jakby odnajdywało w niej coś nowego. A może znajdowało jedynie coś, o czym zapomniał. O to również nigdy go nie pytała. Na pewno przyjdzie jeszcze czas na pytania. Później.

- Między nami są więzy, Mały Kruku. Między tobą a mną. Zawsze byliśmy tylko my.

Teraz pieścił ją głosem. Zmiękła pod wpływem ukrytej w nim magii.

- Żadne z nas nie zdoła od tego uciec. Ja nie mogłem, i ty nie możesz. Więzów, które nas łączą, nie da się prze­ciąć. Są stare jak cała wieczność. I ja tak długo już czekam! Tak długo, bardzo długo! Nie wiem, czy rozumiesz moją samotność.

Zabolało ją, że nie może mu odpowiedzieć. Czuła teraz jego tęsknotę, tak mocną, że wręcz jej dotykała niczym promienie słońca.

Ale ona, odkąd go straciła, wiodła niejedno życie. I za­wsze mocno chwytała się tego, co miała. Raija w jednej chwili zdała sobie sprawę, że nie jest jeszcze dostatecznie zmęczona.

Odczuwała głód życia. Głód tego, czego wolno jej było dotknąć. Głód powszednich dni spędzonych na cyplu ra­zem z Reijo i jego maleńkim synkiem.

Tych słów nigdy nie mogła powiedzieć Mikkalowi, lecz on być może i tak był ich świadom. Sprawiał wrażenie, że wie o niej wszystko to, co wiedzieć warto.

Raiję ścisnęło w sercu, mocno, aż do bólu. Miała ocho­tę płakać nad sobą. I nad nim.

Nad obojgiem.

Stała jednak dumnie wyprostowana w tym śnie, który był jego światem. Napotkała jego udręczone spojrzenie, widziała, jak bardzo cierpi. Tak bardzo chciał do niej do­sięgnąć.

- Nie jestem jeszcze gotowa - oświadczyła. - Najdroż­szy, nie jestem gotowa...

Nie odpowiedział.

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • achim.pev.pl