39 - Chłodny blask, Rija z Snieznej Krainy

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Bente Pedersen

CHŁODNY BLASK1

- Witaj w domu, Raiju Kesaniemi! Reijo uśmiechnął się łagodnie, objął żonę mocniej i na moment przytulił się czołem do jej czoła.

Tego grudniowego dnia 1751 roku rankiem wzięli ślub. W obecności pastora złożyli uroczystą przysię­gę małżeńską. Z rodziny towarzyszyli im jedynie Ida i Matti, bo Raija, która nigdy nie przejmowała się tym, co powiedzą ludzie, nie zgodziła się, by zabie­rać z sobą dzieci. O tej porze roku wyprawa na dru­gą stronę fiordu nie należała do przyjemności.

- A więc znów powróciliśmy do punktu wyjścia - powiedziała Raija, kiedy łódź przybiła do wschodnie­go brzegu fiordu Lyngen. Na niewielkim pagórku na cyplu stała drewniana chata, która od teraz miała stać się także jej domem, tak jak była już kiedyś, dawno temu, w innym życiu, zanim po raz pierwszy zosta­ła panią Kesaniemi.

Miała nadzieję, że tym razem ich związek przetrwa po grób, choć niczego już nie była pewna. Z południo­wego wschodu wiał silny, kłujący w policzki wiatr od lą­du. Lodowaty oddech Finlandii. Taki wiatr sprowadza siarczysty mróz i przywołuje zorzę polarną, barwiącą pastelami pogodne niebo. Mieniąca się kolorami przej­rzysta poświata rozbłyska na granatowym aksamicie nie­ba jakby w odpowiedzi na błagania ciemnej nocy.

Raija ocknęła się z chwilowego zamyślenia. Prze­pełniona oczekiwaniem podała mężowi otuloną ręka­wicą dłoń i odciskając w śniegu głębokie ślady, razem ruszyli pod górkę w stronę zabudowań.

Tego pierwszego wieczoru nie zamierzali urządzać hucznego przyjęcia. Ale gdy zeszli się najbliżsi, nie­wielka chata ożywiła się gwarem. Przy starym, wysłu­żonym stole zasiadła rodzina, dość liczna, by wypeł­nić chatę na cyplu.

- Weselisko możecie urządzić na Boże Narodzenie - stwierdził Sedolf i mrugnął do Idy. - Na święta i tak przy­rządza się dużo jedzenia, więc się nie wykosztujecie...

Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Ogólna wesołość i pogodny nastrój zdawały się rozjaśniać wnętrze sta­rej chaty.

- Ale za to noc poślubną spędzicie tu tylko we dwoje - uśmiechnęła się Ida, a w jej oczach pojawiły się błyski. Dla niej ten dzień był wyjątkowy. Przecież pobrali się jej rodzice! Co prawda formalnie poślu­bieni byli już wcześniej, ale po tak długich latach roz­łąki postanowili uczynić to na nowo. Raija wystąpi­ła w kościele w Lyngen jako Raisa Bykowa, Rosjan­ka. Odbyło się to niezupełnie zgodnie z prawem, być może dopuścili się grzechu, w którym i ona miała swój udział, ale ta świadomość nie rzucała cienia na jej radość. Nic nie przesłaniało jej uczucia spełnienia, uczucia, że oto w jej domu wszystko znalazło się wreszcie na swoim miejscu.

- Niepotrzebnie postanowiliście uciec stąd na noc - uśmiechnął się łagodnie Reijo, a jego dłoń przykrywa­jąca ufnie dłoń Raiji najlepiej uzewnętrzniała łączącą ich wspólnotę. Przyjaźń. Przynależność do siebie, której nie były w stanie zniszczyć nawet długie lata rozłąki.

- Nie bądź tego taki pewien! - odparł Sedolf zna­ny z poczucia humoru. Zawsze był duszą towarzy­stwa. Słowa płynęły z jego ust niczym na wiosnę la­winy w górach. - Kto wie? Może żenisz się już po raz ostatni? Postaraj się, byś miał co wspominać na stare lata, kiedy pokręci cię reumatyzm i nie będziesz mógł pozwolić sobie na te sprawy.

- Już ja zadbam o to, by żelazo nie zardzewiało - zapewniła Raija, podchwytując żartobliwy ton. - A co do reumatyzmu, to podejrzewam, że niejedne­go młodzika pokręci wcześniej niż mojego Reijo.

Śmiali się z tego, kiedy już zostali we dwoje, Raija i Reijo. Siedzieli przytuleni przy ogniu, wpatrując się w czerwonozłote płomienie i grzejąc się w ich cieple.

- Nie powinniśmy się byli zgodzić, by zabrali Ivara - rzekła Raija. - Tak tu cicho bez niego! Nie chcia­łabym, żeby mały odniósł wrażenie, że go wypędzi­łam z domu.

- Ależ on jest szczęśliwy! Dla niego to prawdziwe święto, że może przenocować u Idy.

Reijo ścisnął ramię Raiji. Nie było takie krągłe, jak zapamiętał.

- Trzeba cię trochę podtuczyć. Obiecuję, że jak tyl­ko znów będziemy mieli mleko od krowy, codzien­nie na śniadanie dostaniesz śmietankę. Co ty na to, mamuśka?

- Może jeszcze tran? - dodała z błyskiem w oku. Nie chciała, by w ich wzajemne relacje wkraczała zbytnia powaga. - Wiesz co, Reijo - odezwała się po chwili, chwytając myśl, która ją nagle naszła, pewna, że Reijo zrozumie, o co jej chodzi. - Spośród wszystkich mężczyzn, z którymi przyszło mi żyć, najpogodniejsze wspomnienia zachowałam o tobie. To prawda, choć nie raz przeżywaliśmy ciężkie chwile. Te wspo­mnienia mnie uskrzydlają. A teraz po latach znów rozświetliłeś moje życie i uczyniłeś mnie szczęśliwą.

- Naprawdę? - Reijo objął ją, nie zamykając jej jed­nak w uścisku. Kąciki jego ust zrazu uniosły się lekko, a potem wargi rozchyliły się w szerokim uśmiechu.

Ten mężczyzna miał takie szczere serce. Było w nim tyle ciepła.

- Jak myślisz, czy czeka nas pogodna starość, Ra­iju? - zapytał. - Tyle już różnych pór roku przeżyli­śmy! Zawsze marzyłem o tym, żeby u schyłku moje­go życia zapanowała łagodna wiosna, nadzieja na słońce i ciepło. Nie jesień, z którą często kojarzy się starość. Jak myślisz, czy uda nam się uczynić z naszej starości wiosnę, Raiju Kesaniemi?

- Podoba mi się ta myśl - odpowiedziała cicho, doj­rzalsza niż za czasów ich pierwszej wiosny życia.

Ten nowy początek jest inny. Oboje są bowiem bo­gatsi o doświadczenia, które ofiarowało im życie. Ubożsi zaś o marzenia, którymi wypełnione są głowy młodych ludzi. Odarci z tylu złudzeń. Raija za wszyst­ko zapłaciła wysoką cenę. Pogodziła się z tym, że u Wielkiego Kupca nie można mieć kredytu. Walczy­ła o przetrwanie jak kwiat wyrosły wśród skał, nawet z cierpienia czerpiąc pożywienie. Powstawała za każ­dym razem, gdy spadały na nią nieszczęścia. Odpo­wiedzią na ciosy były nowe pąki. Kwitła na przekór wszystkiemu nawet podczas ciemnej polarnej nocy. Podnosiła głowę do gwiazd, zadowalając się nikłym blaskiem, jaki od nich bił, i zawsze dodawało jej to sił.

Ale teraz potrzebuje słońca! Będzie nadal wypuszczać pąki i rozkwitać. Jednak swe kwiaty pragnie przeka­zać wiośnie.

- Nie będziemy, Reijo, przez cały czas oglądać się za siebie! Byłoby co wspominać, ale to przecież już przeszłość. Nie wiem, czy chciałabym do tego sięgać...

Od czasu gdy Raija wróciła nad fiord, musieli oży­wić wiele upiorów i spojrzeć im prosto w oczy. Do­brze by było więc w ciemnościach polarnej nocy zapa­lić świecę, skupić się na tym, co jest teraz, i popatrzeć przed siebie.

Trudno jednak całkiem przestać oglądać się wstecz, gdy wokół tylu ludzi, którzy wiązali ich z przeszło­ścią, ludzi wprost z ich wspólnych wspomnień, i prze­błyski życia, jakie dzielili.

- Tyle jest różnych odmian miłości - uśmiechnął się Reijo, wtulając twarz we włosy żony, świadom, że używa jej własnych słów. Może wyrzekł je do otacza­jących ich cieni, pragnąc, by zblakły pod wpływem owej magicznej formuły? - Potem nastanie wiosna i pójdziemy w stronę światła, Raiju. Jak myślisz, zdą­żymy ze wszystkim, co powinniśmy zrobić?

- Ty także czujesz, że nie pozostało nam dużo cza­su? - Pytanie padło znienacka, dotykając tego, czego Reijo nie chciał wiedzieć.

- Dość dawno już mieliśmy po piętnaście i siedem­naście lat, kochanie! Wprawdzie z tobą czas obszedł się łaskawie, ale nie ma co się oszukiwać.

Nie pomyślała o tym. Minęły czasy kłamstw, prze­milczeń, zdrady. To był nowy początek, otwarcie ku światłu, ku harmonii.

- Mało komu dane jest spróbować tylu odmian życia - rzekła Raija, uśmiechając się lekko. I chociaż nie chciała oglądać się wstecz, to przecież miała w pamię­ci wszystkie swoje początki, a także schyłki każdej z tych rzeczywistości.

Rany.

Nie pielęgnowała ich, a jednak udało jej się unik­nąć zakażenia i bólu.

Zrastały się i zabliźniały za każdym razem, gdy posta­nawiała o nich zapomnieć i zacząć wszystko od nowa.

Żyła, istniała, oddychała - na przekór wszystkiemu.

Zachrzęścił śnieg, rozległy się kroki na schodach, a potem usłyszeli pukanie.

Raija nie ruszyła się z miejsca, Reijo niechętnie skierował się do drzwi. Nocny chłód uderzył go w twarz. Naoliwione świeżo zawiasy nie sprzeciwiły się głośnym jękiem.

Na progu stali zakłopotani dwaj mężczyźni, Niko­łaj i Henrik. Dotknęli czapek, ale nie zdjęli ich, bo na dworze panował siarczysty mróz. Obaj mężczyźni byli dostatecznie leciwi, by pamiętać zdarzenia sprzed wielu lat. Na ich oczach Reijo wyrósł na męż­czyznę. Dobrze znali Anttiego Kesaniemi. Należeli do załogi Kristiana Elvejorda. Pamiętali nieszczęście, jakie dotknęło jego syna. Pamiętali też dziewczynę, którą wzięło na wychowanie stare bezdzietne mał­żeństwo z wioski. Dziewczyna żyła we wspomnie­niach miejscowych ludzi przez minione lata.

Nikołaj i Henrik rozpoznali ją. I nie oni jedyni.

- Przyszliśmy tutaj, żeby życzyć wam szczęścia - odezwał się Henrik, odchrząknąwszy kilkakrotnie. Zwykle był bardzo rozmowny, ale trudno mu było dobrać właściwe słowa w tak podniosłej chwili. Mimo przejmującego mrozu czuł, jak ogarnia go uro­czysty nastrój.

Reijo stał nieporuszony i wpuszczał do środka mroź­ną noc. Zima pieściła ściany z drewnianych bali. Do otwartych drzwi powoli podeszła Raija. Na schodach zobaczyła dwóch mężczyzn w podeszłym wieku. Z ni­mi związane były jej pierwsze wspomnienia ze Skibotn.

- Postąpiłeś, Reijo, odważnie i pięknie! Twój ojciec byłby z ciebie dumny - rzekł Nikołaj bardziej z po­dziwem niż z przekonaniem.

- Chcieliśmy wam powiedzieć, że wieś stoi po wa­szej stronie - dodał Henrik. - Nikt z zewnątrz nie do­wie się o niczym.

- Potrafimy troszczyć się o swoich - wtrącił Nikołaj. Zwykle niezbyt rozmowny, teraz w ciemności wy­raźnie rozgadał się.

Reijo uścisnął mocno dłoń Raiji. Poczuła ciepło płynące od niego, a także od tych dwóch staruszków, którzy pomimo skrępowania przybyli z taką wieścią.

Raija i Reijo mieli nadzieję, że wieś ich nie odrzu­ci, czuli to, słyszeli krążące opowieści. Zaryzykowa­li, zresztą nie mogli postąpić inaczej.

- Dzięki! - rzekła Raija wzruszona i ucałowała za­równo Henrika, jak i Nikołaja, wprawiając ich w jeszcze większe zakłopotanie.

- Tak, no to właściwie tyle chcieliśmy rzec...

Czarno odziani, już się zbierali, by zatopić się po­nownie w ciemnościach grudniowej nocy. Wrócić do domu, zanim całkiem wygaśnie żar w palenisku. Obaj byli wdowcami. Nikt już na nich nie czekał w chału­pie. Może chłód w żołądku rozgrzeją kilkoma łyka­mi lodowatego ognia z butelki.

- O, nie wypuścimy was bez weselnego toastu! - wyrzekł Reijo zbawienne słowa, które rozładowały sytuację.

Pośpiesznie podszedł do szafki w kącie izby, gdzie specjalnie na tę okazję ukrył coś mocniejszego.

- Wejdźcie, chłopy!

Krygując się nieco, przyjęli zaproszenie. Zatrzyma­li się jednak tuż za progiem, tłumacząc, że nie chcą zadeptać wyszorowanej do białości podłogi.

- Jeszcze by tego brakowało, żeby gospodyni w noc poślubną czyściła po nas plamy! - oznajmił Henrik stanowczo i obaj zaśmiali się serdecznie z tych śmia­łych słów.

Raija roześmiała się wraz z nimi. Podała im kubki, które Reijo napełnił wspaniałomyślnie po brzegi.

- Nie co dzień człek się żeni - wyjaśnił. Sam prze­chylił butelkę i dodał: - Chociaż ja nie mogę narze­kać, bo dostałem więcej niż przeciętni śmiertelnicy.

Wznieśli toast za szczęście i powodzenie. Za ryby w morzu i dobre plony. Za smołę z drewna i sidła peł­ne zwierzyny. Potem jeszcze dołączyli toast za upadek wójta i za to, by szlag trafił poborców podatkowych.

W mrocznych ścianach chaty zrobiło się jakby jaśniej.

- A może doczekamy, że na cyplu znów rozlegnie się dziecięcy gwar? Reijo przecież jeszcze jest taki dziarski i młody! - rzucił Nikołaj lekko już pod­chmielony weselnym bimbrem.

- Chyba nie powinniście robić sobie zbytnich na­dziei - odparła Raija. - Tym razem Reijo wziął sobie ciut za starą żonę.

Zaśmiali się szczerze, po czym goście ruszyli ku drzwiom, nie czekając, aż Reijo zakorkuje butelkę.

- Nie będziemy wam przeszkadzać przez całą noc - mrugnął Henrik, wyraźnie ożywiony wizytą, przed którą tak się wzbraniał. - Dobrze cię znów widzieć, Ra­iju - wyrwało mu się. - Dobrze, że wróciłaś. Przecież tu jest twoje miejsce! Tutaj, wśród swoich.

- Tego się nie spodziewałam! - powiedziała Raija, chuchając w okno. Biały obłoczek pary zblakł powoli, rozpuszczając kwiaty namalowane przez mróz. Dłoń­mi potarła szybę i wyjrzała przez okrągły prześwit, ja­ki się utworzył. W izbie panowała ciemność, więc moż­na było dokładnie zobaczyć, co dzieje się na zewnątrz.

Fiord mienił się granatowo, a fale, jakby gawędząc cicho, uderzały o czarny po ostatnim przypływie brzeg. Okryte białą śnieżną szatą szczyty u podnóża ściskała obręcz ponurego sosnowego lasu.

- Spodziewałem się tego, pamiętasz? - Reijo uznał, że powinien przypomnieć Raiji swoje słowa.

- Rzeczywiście - odparła, dotykając zarostu na je­go policzkach. - Może powinnam wymazać z pamię­ci niektóre przykre wspomnienia związane ze Ski­bom. Pozwolić, by okryły się mgłą. Może powinnam myśleć o przeszłości jak o pogodnej nocy rozświetlo­nej blaskiem księżyca w pełni, gdzieniegdzie tylko nad polami zasnutej oparami mgły...

- Nie mam nic przeciwko temu, bylebyś nie pa­trzyła mgliście w przyszłość, Raiju. Miałem rację, przekonując cię, że tu, nad fiordem Lyngen, czas także nie zatrzymał się w miejscu. Nie trzeba wca­le wyjeżdżać daleko, kochanie, żeby posunąć się do przodu. Inaczej byłoby to szyderstwem wobec tych wszystkich, którzy nigdy nie dotarli dalej, niż dociera ich wzrok z miejsca, gdzie przyszli na świat.

- Zawsze potrafiłeś wyrazić słowami to, o czym myślę.

Przez moment wywołała w wyobraźni obraz Mik­kala.

Mikkala ze snu, prawdziwego Mikkala z przeszło­ści. W jednej chwili znalazł się tak blisko niej. Magia myśli także może być niebezpieczna.

Poczuła na policzku zarost Reijo. Tak, Reijo był rzeczywisty. On był życiem i teraźniejszością.

Otoczył ją ramionami. Ich dłonie splotły się na jej piersi. Gorące wargi dotknęły jej ucha. Jego pocału­nek przypominał muśnięcie letniego wietrzyka. Nad szczytami falowała ognista wstęga, prowadząc ją do miejsc, do których udać się nie chciała.

Nie teraz.

Raija znalazła się twarzą w twarz z Reijo. Był jej kotwicą. Gdyby nie on, niczym łódź bez wioseł po­płynęłaby niesiona falami daleko, daleko. Może dotar­łaby na inne wody, może pochłonęłaby ją toń. Reijo ją tutaj zatrzymał, w spokojnej przystani, za którą tak tęskniła i której potrzebowała. W ciszy, którą wyczu­wała między skalistymi wzniesieniami.

- Zmęczona? - zapytał w samym środku tego, co zdawało się ich z wolna oplatać niczym miękka paję­cza nić.

Raija skinęła głową. Była znużona, czuła zmęczenie w nogach i w rękach. Ciepło rozleniwiało ją, usypia­ło. Na przekór temu, co powinna czuć. Noce poślub­ne winny przywoływać całkiem inne oczekiwanie.

- Idziemy spać! Światło polarnej zorzy, która utopiła niebo w lodowatym złocie, pozwoliło Raiji zobaczyć każdy rys twa­rzy męża. W jego oczach dostrzegła wesołe ogniki.

- Nie musimy przecież zdawać nikomu relacji z te­go, jak nam upłynęła ta noc - powiedział ze śmiechem i pocałował czubek jej nosa. - Mamy wystarczająco dużo dzieci, by nawet najmniej rozgarnięci domyśli­li się, że wiemy, jak to jest. Zdaje się, że ubrałem w słowa to, o czym myślałaś - rzekł i wziąwszy ją na ręce, wniósł do alkierza. - A to, żeby tradycji stało się zadość - wyjaśnił, zapalając lampę.

Wpatrzeni w siebie, zdjęli ubrania, ale nie wyczu­wało się między nimi zmysłowego napięcia. Położyli się, okryli, ułożyli wygodnie głowy na poduszkach.

- Są rzeczy, które czynią życie wygodniejszym - westchnął Reijo, dotykając z lubością pierzyny, któ­rą miał od niedawna. - Można bez nich żyć, ale kie­dy już człowiek sobie je sprawi, trudno mu się póź­niej bez nich obejść.

- Pod pierzyną rzeczywiście dobrze się śpi - uśmiech­nęła się Raija, delikatnie wodząc palcem wzdłuż mę­żowskiego policzka. Spływał na nią taki spokój, gdy wkroczyła znów na znajome, choć prawie zapomniane ścieżki. - Ale jeśli, mój mężu, ułożymy się w łożu spra­gnieni innych przyjemności, to nie ukryjesz się przede mną pod żadną pierzyną. Musisz bowiem wiedzieć, że dostała ci się bardzo wymagająca małżonka, Reijo Ke­saniemi! Nie zadowolę się byle czym. Muszę widzieć i czuć, dotykać twojego ciała i ocierać się o nie. Chcę poznać jego smak i zapach. I wsłuchać się w każde sło­wo, jakie będziesz mi szeptał...

Reijo wybuchnął niepohamowanym śmiechem, aż zadudniło pod powałą. Nagie ramię, na którym się ociera ich wzrok z miejsca, gdzie przyszli na świat.

- Zawsze potrafiłeś wyrazić słowami to, o czym myślę.

Przez moment wywołała w wyobraźni obraz Mik­kala.

Mikkala ze snu, prawdziwego Mikkala z przeszło­ści. W jednej chwili znalazł się tak blisko niej. Magia myśli także może być niebezpieczna.

Poczuła na policzku zarost Reijo. Tak, Reijo był rzeczywisty. On był życiem i teraźniejszością.

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • achim.pev.pl