396, Prywatne, Przegląd prasy

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Jeszcze o emeryturach. Miesięcznik "Odra", w swoim marcowym numerze, publikuje rozmowę z Robertem Gwiazdowskim, poświęconą w dużej części problemowi "ZUS czy OFE". Oto fragmenty odpowiedzi R. Gwiazdowskiego:

- Od dawna uważam, że eksperyment z OFE nie mógł się udać.

- Otóż OFE - tak samo jak ZUS - nie ma żadnych pieniędzy. Są głównie obligacje, które dziś te fundusze kupują od państwa za pieniądze pobrane od nas pod nazwą "składki emerytalnej". W przyszłości, żeby OFE miały na emerytury, państwo będzie musiało te obligacje wykupić. A skąd na to weźmie?. Oczywiście z podatków. Zapłacimy, więc podatkami za emerytury z OFE.

- Ja sam nie wiem, na czym polegała reforma emerytalna. Chyba na tym, żeby obniżyć tak zwaną stopę zastąpienia (proporcja pierwszej emerytury do ostatniej pensji) a odpowiedzialność za to zdjąć z polityków i przerzucić na "rynki finansowe", na co owe "rynki" chętnie przystały za sowitym wynagrodzeniem.

- Zarządzany przez ZUS Fundusz Rezerwy Demograficznej - jedyny, w którym były jakieś pieniądze - przez lata uzyskiwał lepsze wyniki niż większość OFE. Otwarte Fundusze Emerytalne są natomiast znacznie droższe od ZUS, mimo że to właśnie ta instytucja wydała trzy miliardy zł na system komputerowy, który służy ... OFE.

- OFE tylko zarządzają, a zadania ZUS spisane są na piętnastu stronach maszynopisu (i to spisane "maczkiem") To nie ZUS je wymyślił, tylko obarczyli go nimi politycy. Przed reformą ten moloch - jak go pan nazywa - zatrudniał 40 tys. pracowników. Po reformie - prawie 50 tysięcy.

Pytanie: Skoro zmiany w ZUS są tak oczywiste, to, dlaczego nikt nie chce wprowadzić ich w życie?

- Odpowiedź:, Bo wtedy nie byłoby trzeba nowych systemów informatycznych, tylu oddziałów i ich dyrektorów...Zmiany są niebezpieczne (...).

- Państwo każe przedsiębiorcom rozliczać się "memoriałowo" - przychodem jest dla nich to, na co wystawili faktury. Ale samo prowadzi własną buchalterię kasowo, liczy tylko to, co rzeczywiście wydało. Stąd te cuda z płatnościami w grudniu każdego roku. Wystarczy, że minister finansów dokona jakiś płatności dopiero 2 stycznia, i już ma lepsze parametry wykonania zeszłorocznego budżetu.

- Kiedyś myślałem, że reformy, jako niepopularne, są odkładane z powodów politycznych - żeby nie drażnić wyborców, którym udało się wmówić, że za ich dobrobyt odpowiada rząd. Ale teraz myślę, że rządzący ani nie wiedzą, co zrobić, ani nie potrafią czegokolwiek zrobić - nawet jak ktoś im powie, co trzeba zrobić. Na koniec - wobec wielotygodniowego bełkotu "fachowców"  i "pseudo fachowców" w sprawie - nieco odmienny cytacik: Dziesięć przykazań Bożych zawiera 279 słów, amerykańska Deklaracja Niepodległości 300 a instrukcja Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej w sprawie importu karmelków, składa się aż z 25911 słów.

Aferzysta namaszczony przez Bondaryka Jedna z najważniejszych osób polskich finansów, szef wywiadu skarbowego jest podejrzany o popełnienie przestępstwa. Andrzej Parafianowicz – podsekretarz stanu, Generalny Inspektor Informacji Finansowej, Generalny Inspektor Kontroli Skarbowej i Pełnomocnik Rządu do Spraw Zwalczania Nieprawidłowości Finansowych na Szkodę Rzeczypospolitej Polskiej lub Unii Europejskiej od 22 listopada 2007 roku.

Wiceminister Andrzej Parafianowicz. Zdaniem niektórych swoją pozycję zawdzięcza znajomości z szefem ABW.
Andrzej Parafianowicz urodził się 25 października 1963 roku, jest absolwentem Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego oraz podyplomowych studiów bankowości i finansów w Szkole Głównej Handlowej. Jego kariera rozpoczęła się w 1998 r. dzięki Krzysztofowi Bondarykowi, ówczesnemu wiceministrowi spraw wewnętrznych, dziś kierującemu Agencją Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Wcześniej pracował m.in. w Generalnym Inspektoracie Nadzoru Bankowego Narodowego Banku Polskiego. Właśnie Bondaryk postanowił ściągnąć 35-letniego Parafianowicza do współpracy przy tworzeniu Krajowego Centrum Informacji Kryminalnej. KCIK miał koordynować pracę wszystkich służb zwalczających przestępczość zorganizowaną. Tu miały wpływać informacje operacyjne Urzędu Ochrony Państwa, Wojskowych Służb Informacyjnych, Straży Granicznej, policji oraz pochodzące od organów finansowych i skarbowych. – To był świetny pomysł, ale Bondaryka zaczęto krytykować, że tworząc KCIK, chce uzyskać nieograniczony dostęp do informacji o działaniach służb. Sejm zresztą się nie zgodzi, aby to centrum koordynowało działania służb – mówi jeden z ówczesnych wysokich oficerów UOP. Podkreśla, że w tym czasie Parafianowicz należał do najbardziej zaufanych współpracowników Bondaryka. Gdy więc ten stracił funkcję wiceministra, z resortu odszedł także Parafianowicz. Parafianowicz zasiadał też w radzie nadzorczej Mostostalu Zabrze, którego akcje ma do dziś. Krótko był także zatrudniony na dyrektorskich stanowiskach w spółce córce Polskiej Grupy Energetycznej – PGE Górnictwo i Energetyka, zarządzającej kilkoma dużymi polskimi elektrowniami. Z kolei w Polskiej Telefonii Cyfrowej (operatorze Era GSM) po raz kolejny skrzyżowały się drogi Parafianowicza i Bondaryka. Obaj mieli kontrakty menedżerskie na kilkanaście tysięcy złotych miesięcznie. Bondaryk był szefem pionu bezpieczeństwa, a Parafianowicz szefem kadr. – W praktyce mieli ogromny wpływ na to, co się działo w firmie – mówi biznesmen związany z branżą telekomunikacyjną. Jak ich ocenia zarząd PTC? – Nie udzielamy informacji o byłych i obecnych pracownikach – usłyszeliśmy w biurze prasowym firmy. Gdy PO wygrała wybory, wiadomo było, że Bondaryk zostanie szefem ABW. Szybko się okazało, że do rządu Donalda Tuska trafi również Parafianowicz. – W dużej mierze swoją dzisiejszą pozycję zawdzięcza rekomendacji Bondaryka – mówi jeden z wpływowych polityków PO. – Plan był taki, aby współpraca między ABW a służbami finansowymi i skarbowymi przebiegała bez zarzutu. Tu po objęciu funkcji wiceministra Parafianowicz zaczął wymieniać szefów departamentów, na niektóre stanowiska mianując funkcjonariuszy ABW. Zastrzegający anonimowość jeden z urzędników resortu przyznaje, że niemal każdą decyzję personalną Parafianowicz konsultował z Bondarykiem. Kontrowersje wzbudził rozważany przez Parafianowicza plan przeniesienia centrum przetwarzania danych Ministerstwa Finansów z Radomia do Emowa pod Warszawą, gdzie miałoby sąsiadować z ośrodkiem szkoleniowym ABW. Andrzej Parafianowicz to jeden z najbardziej wpływowych ludzi w Polsce nadzorujących walkę z przestępczością finansową. Jako wiceminister finansów, generalny inspektor informacji finansowej, generalny inspektor kontroli skarbowej i pełnomocnik rządu ds. nieprawidłowości finansowych na szkodę Polski i Unii Europejskiej Parafianowicz ma dostęp do wszystkich baz danych o obywatelach i podmiotach gospodarczych w kraju. Decyduje o działaniach m.in. wywiadu skarbowego i kontroli skarbowej. Może wnioskować o prześwietlenie finansów dowolnego obywatela, ma też obowiązek zawiadomić organy ścigania o każdym budzącym wątpliwości przepływie finansowym czy zrealizowanej transakcji. „Rz” sprawdziła, kim jest człowiek, który dba o bezpieczeństwo polskiego sektora finansowego.

A jak to nadzorowanie wyglądało? Szef wywiadu skarbowego Andrzej P., bliski znajomy szefa ABW Krzysztofa Bondaryka, usłyszy prokuratorskie zarzuty. Za wywieranie nacisków na dyrektora krakowskiego Urzędu Kontroli Skarbowej. W konsekwencji podjęto decyzję kosztującą Skarb Państwa 900 milionów złotych. Śledztwo prowadzi Prokuratura Okręgowa w Katowicach, która sprawdza, czy jesienią 2008 roku Andrzej P. wywierał bezprawny nacisk na Marka Piątkowskiego, dyrektora Urzędu Kontroli Skarbowej w Krakowie, by ten zmienił niekorzystną dla Rafinerii Trzebinia decyzję nakazującą zapłacenie 900 milionów złotych podatku akcyzowego w związku z handlem paliwem. Andrzejowi P. to Generalny Inspektor Kontroli Skarbowej, Generalny Inspektorem Informacji Finansowej i wiceminister finansów.

Jak podaje TVN24 już zapadło postanowienie o przedstawieniu zarzutów Andrzejowi P., który w prokuraturze ma się stawić 24 marca. W jaki sposób Andrzej P. naciskał na dyrektora Piątkowskiego? Ujawnił to były szef CBA Mariusz Kamiński w piśmie do Andrzeja Seremeta, szefa Prokuratury Generalnej: ”Wywierającym nielegalne naciski był wiceminister finansów Andrzej P., zaś ich celem była zmiana stanowiska UKS w Krakowie w przedmiocie tzw. domiaru podatku akcyzowego dla Rafinerii i Trzebinia S.A. Wiceminister finansów Andrzej P. miał podjąć się tego rodzaju interwencji mimo tego, że z ustaleń dokonanych w postępowaniu kontrolnym wynikało, iż Rafineria Trzebinia powinna podatek akcyzowy uiścić. W tym celu polecił przygotować i podpisał decyzję o odwołaniu z zajmowanego stanowiska dyrektora UKS w Krakowie M. Piątkowskiego. Następnie polecił udać się z tą decyzją do Krakowa pracownikowi Ministerstwa Finansów w Warszawie, który w odpowiednim momencie miał z nią zapoznać dyrektora M. Piątkowskiego. Przedstawienie dyrektorowi Piątkowskiemu decyzji miało nastąpić po sygnale telefonicznym z Ministerstwa Finansów. W czasie pobytu pracownika Ministerstwa w Krakowie wiceminister Andrzej P. odbył rozmowę telefoniczną z dyrektorem M. Piątkowskim. W efekcie tej rozmowy pracownikowi Ministerstwa Finansów wydano polecenie powrotu do Warszawy bez zapoznawania dyrektora M. Piątkowskiego z decyzją o jego odwołaniu. Po tym zdarzeniu dyrektor M. Piątkowski doprowadził do diametralnej zmiany wyników kontroli prowadzonej przez UKS w Rafinerii Trzebinia S.A.”

Co ciekawe, w listopadzie 2008 roku Andrzej P. na łamach „Gazety Wyborczej” skarżył się na agentów Centralnego Biura Antykorupcyjnego, że ci zastraszają inspektorów kontroli skarbowej. Tymczasem katowicka prokuratura bada naciski Andrzeja P. z... listopada 2008 roku.

Wiceminister ma się stawić w prokuraturze 24 marca. Usłyszy wtedy zarzuty. Ale, o co te pretensje? Przecież mieli żyć lepiej i żyją lepiej. I gdyby nie te oszołomy typu Kamińskiego z CBA, nie te pisowskiie lizusy, nie te złogi pisowskie tu i ówdzie, aferzyści POwscy mieliby całkiem klawe życie.



Gdzie umiłowany cudotwórca? Czy wypala korupcję? - Wypalimy żelazem korupcję gdziekolwiek się pojawi - oświadczył szef PO Donald Tusk. Publicznie podjął też zobowiązanie, że PO nigdy nie użyje władzy przeciwko opozycji, mediom i zwykłym obywatelom. Tusk powiedział, że po ewentualnej przegranej PiS w wyborach CBA nie zostanie rozwiązane. - Żadna służba państwowa, która może służyć, stara się służyć zwalczaniu korupcji, nie tylko nie będzie zlikwidowana, ale będzie wzmocniona - powiedział szef PO. Oświadczył, że korupcja - gdziekolwiek się pojawi, czy w jakiejkolwiek partii, w rządzie, czy w opozycji - będzie przez PO zwalczana skuteczniej niż przez obecną ekipę. Skuteczniej - mówił Tusk - bo PO będzie się przygotowywała do ciężkiej pracy jaką jest walka z korupcją nie po to żeby robić później spoty reklamowe w kampanii wyborczej.


Wampiry żyją i są wśród nas uwaga. Na podstawie opublikowanych raportów o stanie OFE w prosty sposób można dokonać podsumowania efektów z ich działalności. Łączna wartość drakulskich aktywów OFE w połowie 2010 wyniosła ok. 110 miliardów zł. Liczba dawców krwi, czyli ubezwłasnowolnionych ok. 12 milionów. Rachunek jest prosty. Nasze państwo, czyli my, jesteśmy zadłużeni w OFE na 110 miliardów (bez odsetek w 2010). Na jednego dawcę przypada ponad 9 tys. zł. Za dziesięć lat kwota będzie wielokrotnie większa. Nasze długi wobec OFE stanowią ciągle ok. 60 % aktywów OFE. Wnioski przemawiające za zlikwidowaniem takiego systemu ubezpieczeń:

a) system służy do długofalowego i przymusowego zadłużania obywateli, czyli państwa.

b) system jest niewydolny gdyż ogranicza możliwości inwestycyjne OFE ( możliwość inwestowania marginalnych środków, od 30% malejąco w miarę zwiększania wypłat świadczeń).

c) system uwzględnia spadek liczby pracujących ubezpieczonych w przyszłym okresie, to znaczy przewiduje jego załamanie.

d) system zabrania funduszom bycia kreatywnym i konkurencyjnym wobec siebie. Czy stoi czy leży, różnice między efektami działania poszczególnych OFE są takie jak różnica między cholerą a dżumą.

e) niewydolny system stanowi celową blokadę w rozwoju państwa.

f) system gwarantuje swoją samodestrukcję gdyż bazuje na sprawdzonej teorii stanowiącej przyczynę obecnego kryzysu.

Morał z OFE jest prosty: „z gówna bata nie ukręcisz''. Konstrukcja systemu ubezpieczeń w OFE stanowi uzupełnienie planu zniszczenia państwa:

a) Wyprzedaż majątku narodowego. Już się odbyła.

b) Gigantyczne zadłużenie. Ponad 700 mld i szybko rośnie.

c) Przejęcie majątku obywateli przez OFE. Widać, słychać i czuć choćby po dziwnych debatach.

d) Zmuszenie do niewolniczej pracy wysoko opodatkowanej przyszłych pokoleń bez możliwości tworzenia jakichkolwiek dóbr. Czego nie życzę młodym i wykształconym - nie śpijcie bo Was okradną. Czas powiedzieć twórcom i nestorom OFE dość. Panowie magowie, wróżbici z fusów, wasza rola dobiegła końca. Mając na uwadze wasze zdolności do gładkiego wysysania naszej krwi, my obywatele tego kraju, mówimy NIE. Czas wyjąć kołek osinowy i zakończyć żywot tego wampira. Każdy, kto podważa powyższe tezy jest obywatelem innego państwa, gdyż nie przemawia w interesie Polski.

Smoleńsk zagrodził drogę do Hagi Świętej Pamięci Prezydent RP prof. Lech Kaczyński zamierzał skierować sprawę Zbrodni Katyńskiej do Trybunału w Hadze - wynika z dokumentu, do jakiego dotarła "Gazeta Polska". „Brak realnych działań strony rosyjskiej w kwestii ludobójstwa katyńskiego, a w szczególności dalsze negowanie postulatów strony polskiej przez władze Federacji Rosyjskiej może doprowadzić do sytuacji, w której Polska będzie zmuszona do postawienia sprawy zbrodni katyńskiej na forum ONZ i przed Międzynarodowym Trybunałem Sprawiedliwości w Hadze” – czytamy we fragmencie dokumentu BBN, sporządzonym dla śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, którego publikacji zabronił gen. Stanisław Koziej. Do ocenzurowanego przez współpracownika prezydenta Komorowskiego dokumentu dotarła „Gazeta Polska”. Przytoczony fragment to zakończenie nigdzie niepublikowanego w całości ostatniego rozdziału słynnego dokumentu pt. LUDOBÓJSTWO KATYŃSKIE W POLITYCE WŁADZ SOWIECKICH I ROSYJSKICH (LATA 1943 – 2009), przygotowanego pod kierunkiem szefa BBN śp. Aleksandra Szczygło dla prezydenta RP prof. Lecha Kaczyńskiego w związku z obchodami 70. rocznicy ujawnienia zbrodni katyńskiej. Znaczna część opracowania dr Leszka Pietrzaka i Michała Wołłejko została opublikowana w listopadzie ubiegłego roku w miesięczniku „Nowe Państwo”. Niestety, nie znalazł się w nim ostatni, piąty rozdział, ponieważ nie wyraził na to zgody gen. Stanisław Koziej, obecny szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, po kursie . Taka decyzja nie dziwi, zważywszy na obecną politykę prezydenta Bronisława Komorowskiego i podległego mu BBN. Przecież to Bronisław Komorowski i Stanisław Koziej zaprosili na XX-lecie BBN byłego generała KGB Nikołaja Patruszewa, który był znany z antypolskich wypowiedzi w czasach, gdy polskim premierem był Jarosław Kaczyński. Przypomnijmy też, że w sierpniu 1987 roku Stanisław Koziej, który wówczas pracował w Śląskim Okręgu Wojskowym, został skierowany do Moskwy na zabezpieczany przez GRU coroczny wyższy kurs operacyjno-strategiczny. Biorąc pod uwagę treść ostatniego rozdziału staje się zrozumiałe, dlaczego całkowicie podporządkowani Moskwie obecni gospodarze Belwederu i BBN nie zgodzili się na publikacje tego dokumentu. Zakładany przez pracowników BBN negatywny scenariusz, mający skutkować szukaniem sprawiedliwości w Hadze i w ONZ spełnił się – Rosja nadal neguje, że Katyń był ludobójstwem. Wybrane fragmenty dokumentu: ROZDZIAŁ V: Podsumowanie i rekomendacje „W dniach poprzedzających uroczystości w Lesie Katyńskim, pierwszym narzucającym się pytaniem jest to, czy 70 rocznica sowieckiego ludobójstwa na Polakach stanie się przełomem we wzajemnych relacjach i czy możliwe będzie otwarcie drogi do pełnego opartego na prawdzie polsko–rosyjskiego pojednania. Tym czymś bez wątpienia byłoby jednoznaczne przyznanie się strony rosyjskiej, poparte np. jasną deklaracją premiera Władimira Putina, że była to zbrodnia ludobójstwa dokonana przez władze ZSRS, której spadkobiercą faktycznym i prawnym jest Federacja Rosyjska. Dotychczasowe, trwające już ponad pół wieku działania sowieckie, a następnie rosyjskie, które w istocie zawsze zmierzały bądź do fałszowania prawdy o Katyniu lub jej relatywizację, zmuszają do postawienia tezy, że szanse na przyjęcie pełnej odpowiedzialności za zbrodnię i nazwanie jej ludobójstwem lub ewentualne akty ekspiacji ze strony obecnych władz rosyjskich są raczej nikłe. Być może u podłoża niechęci do nazwania zbrodni katyńskiej zbrodnią ludobójstwa leży obawa przed rehabilitacją ofiar i w konsekwencji potencjalnym wypłaceniem rodzinom ofiar odszkodowań. Jednak jeszcze ważniejszą dla władz rosyjskich może być konstatacja, że otwarte powzięcie odpowiedzialności za dokonanie ludobójstwa na Polakach stawia Rosję, jako drugie państwo obok nazistowskich Niemiec współodpowiedzialne za akty ludobójstwa w czasie II wojny światowej. Być może najistotniejszą sprawą jest to, że po przyznaniu się do ludobójstwa tysięcy Polaków w 1940 roku otwartą stałaby się kwestia sowieckiej współodpowiedzialności za wybuch II wojny światowej. Nieuchronnie przypomniało by to również to, że w latach 1939 - 1941 ZSRS był wiernym sojusznikiem Adolfa Hitlera. Bez względu na stanowisko strony rosyjskiej i przebieg obchodów rocznicy ludobójstwa katyńskiego, a przede wszystkim treści wystąpienia premiera W. Putina w Katyniu, Prezydent RP, przedstawiciele rządu powinni mówić jednym głosem i reprezentować jednolite stanowisko strony polskiej w kwestii Katynia. Stanowisko to najkrócej można zawrzeć w słowach: domagamy się i będziemy domagać od władz Federacji Rosyjskiej nazwania zbrodni katyńskiej ludobójstwem. Strona polska powinna nieustannie żądać wznowienia śledztwa w sprawie ludobójstwa katyńskiego, które w efekcie powinno doprowadzić do:
- przekwalifikowania masowych zabójstw obywateli RP w okresie od 5 marca 1940 r. do bliżej nieustalonego dnia 1940 r. z przestępstwa pospolitego na zbrodnię wojenną oraz zbrodnię przeciwko ludzkości w jej najcięższej postaci – ludobójstwa i przyjęcia za nią historycznej odpowiedzialności,
- ustalenia wszystkich nazwisk ofiar i ich dokładnej liczby,
- ustalenia dat i miejsc pochówku,
- ustalenia i opublikowania nazwisk wszystkich sprawców: inicjatorów i wykonawców zbrodni,
- pełnej rehabilitacji ofiar.
Wymienione postulaty mają głęboki sens moralny i są jednym z najważniejszych zadań stojących przed RP w odniesieniu do zbrodni katyńskiej. Wynikają one przede wszystkim z głębokiego szacunku i uczciwości wobec naszej narodowej przeszłości i wobec nas samych. W sposób szczególny należy zarekomendować podnoszenie postulatu otwarcia dla polskich historyków pełnego dostępu do archiwów sowieckich. Poważnego rozważenia wymaga także kwestia instytucjonalnego wsparcia ze strony Prezydenta RP dla pomysłu powołania grupy historyków, której zadaniem byłoby przeprowadzenie w sprawie zbrodni katyńskiej głębokiej kwerendy w archiwach Republiki Federalnej Niemiec. Nie można wykluczyć, że odnajdą się tam nowe dokumenty dotyczące ludobójstwa na Polakach w 1940 r. w ZSRS. Biorąc pod uwagę koincydencję dat rozpoczęcia planowego mordowania Polaków w „Sowietach” z akcją o kryptonimie „AB” w strefie okupowanej przez III Rzeszę, można słusznie domniemywać, że Niemcy byli informowani przez władze sowieckie o tym, co stanie się z jeńcami i więźniami polskimi w ZSRS oraz że obie akcje ludobójcze (niemiecka i sowiecka) dokonane na elicie polskiego narodu były ze sobą sprzężone. Należy również zwrócić uwagę na akcenty edukacyjne i patriotyczne działań strony polskiej w odniesieniu do zbrodni katyńskiej. Z tej perspektywy postulat uczynienia z Katynia, Miednoje i Charkowa narodowych sanktuariów pamięci o ludobójstwie, które obowiązkowo byłyby odwiedzane przez polską młodzież licealną w ramach programu nauczania i wychowania obywatelskiego, wydaje się niezwykle pożądanym. Sprawa ta powinna zostać w przyszłości formalnie uregulowana z władzami FR i Ukrainy, a w budżecie Państwa Polskiego powinny znaleźć się niezbędne fundusze na realizację tego projektu edukacyjnego. Ten obszar aktywności strony polskiej winien być również wypełniony inicjatywą Prezydenta RP. W tym miejscu należy przywołać jedną z propozycji polsko – rosyjskiej Grupy ds. Spraw Trudnych. „Uczestnicy Grupy jednomyślnie poparli propozycję, by opinia publiczna obu państw podjęła wspólne kroki na rzecz zachowania pamięci o ofiarach zbrodni katyńskiej; opowiedzieli się również za nadaniem stosownym wysiłkom obu stron charakteru trwałego i instytucjonalnego”. Doceniając wysiłki uczestników Grupy, należy jednak postawić zasadnicze pytanie, czy trwały i instytucjonalny charakter upamiętnienia zbrodni nie powinien zostać poprzedzony przyznaniem się strony rosyjskiej do faktu, że była to sowiecka zbrodnia ludobójstwa. Taka kolejność działań nie zamazywałaby charakteru tej zbrodni w przekazie ogólnym, ponadnarodowym i otwierałaby drogę do trwałego polsko–rosyjskiego pojednania na wzór stosunków polsko niemieckich. Brak realnych działań strony rosyjskiej w kwestii ludobójstwa katyńskiego, a w szczególności dalsze negowanie postulatów strony polskiej przez władze Federacji Rosyjskiej może doprowadzić do sytuacji, w której Polska będzie zmuszona do postawienia sprawy zbrodni katyńskiej na forum ONZ i przed Międzynarodowym Trybunałem Sprawiedliwości w Hadze.” Dorota Kania

Rosjanie przesłuchają Tuska i jego ministrów? - Zwróciliśmy się do polskiej prokuratury, czy nasi śledczy będą mogli być obecni przy przesłuchaniu osób odpowiedzialnych za przygotowanie lotu Tu 154 M w dniu 10 kwietnia 2010 roku – mówi w rozmowie z niezalezną.pl Maksim Wiktorowicz Koriakin, kierownik Wydziału Współpracy ze Środkami Masowej Informacji Urzędu Współpracy z Mediami Komitetu Śledczego Federacji Rosyjskiej. Osoby odpowiedzialne za organizację lotu to Donald Tusk, Radosław Sikorski, Tomasz Arabski, Bogdan Klich i Jerzy Miller, to polscy urzędnicy, którzy byli odpowiedzialni za organizację lotu TU 154 do Smoleńska 10 kwietnia 2010 roku. Wszystko wskazuje na to, że w związku z tym zostaną przesłuchani przez rosyjskich śledczych. - W danym momencie nie możemy powiedzieć konkretnie, jakie działania śledcze zamierzamy przeprowadzić, ale mogę potwierdzić, że chcemy przesłuchać osoby odpowiedzialne za organizacje lotu – podkreśla Maksim Wiktorowicz Koriakin. Co się takiego wydarzyło, że po miesiącu rosyjscy śledczy uznali, że trzeba przesłuchać polskich urzędników państwowych odpowiedzialnych za organizację lotu w Polsce? - Na pewno nie wszystko wiemy. Z pewności mamy do czynienia z bardzo ostrym konfliktem na tle sprawy smoleńskiej w samej Rosji. Za działanie struktur państwowych odpowiedzialny jest bezpośrednio Władimir Putin, którego stanowisko najlepiej wyraża raport MAK-u. Natomiast Komitet Śledczy jest podporządkowany prezydentowi Miedwiediewowi. Na pewno Rosjanie obawiają się, że w Polsce liczy się na różnice zdań między tymi strukturami, dlatego zadbano o to, by przedstawiciel Komitetu Śledczego nie tylko złożył deklarację lojalności, ale także udowodnił ją swoimi agresywnymi działaniami wobec strony polskiej – mówi nam Antoni Macierewicz (PiS), szef parlamentarnego zespołu ds. zbadania smoleńskiej katastrofy. - Jest oczywiste, że zapowiedź przesłuchania osób odpowiedzialnych za organizację wizyty, czyli premiera Tuska i jego ministrów: Radosława Sikorskiego, Tomasza Arabskiego, Bogdana Kicha i Jerzego Millera, zostanie przez nich odebrane, jako groźba ze strony Rosji. Wystarczy przypomnieć, że żaden z nich nie został dotąd przesłuchany. Nic, więc dziwnego, że nasi ministrowe rządu Donalda Tuska zaczęli publicznie potwierdzać tezy tożsame z raportem MAK jak np. minister Sikorski, który po raz kolejny zarzucił pilotom, że byli sprawcami katastrofy – dodaje poseł Macierewicz.
Tajemnicza ekspertyza Kilka dni temu Władimir Markin podkreślił, że „nie stwierdzono rozbieżności między wnioskami Komisji Technicznej MAK i dotychczasowymi rezultatami śledztwa”. Przypomnijmy, że według raportu MAK powody katastrofy TU 154 M leżą wyłącznie po stronie polskiej, natomiast nie przyczynił się do niej ani stan lotniska, ani działania kontrolerów lotu ze Smoleńska. Deklaracja Władimira Markina oznacza, że z dotychczasowych ustaleń rosyjskiego śledztwa również wynika, że to właśnie Polacy są winni smoleńskiej katastrofy. W rozmowie z niezalezną.pl Maksim Wiktorowicz Koriakin zapewnił, że rosyjska „brygada śledcza ma zaplanowane działania”. - Teraz przeprowadzana jest ekspertyza, która ustali dokładnie przyczynę tego wydarzenia lotniczego i dopiero potem będzie przyjęta decyzja procesowa – powiedział nam Koriakin, który nie wyjaśnił, na czym polega ekspertyza i czy to oznacza, że raport MAK zawiera inne ustalenia niż to, do czego doszli rosyjscy śledczy. Jak się dowiedziała „Gazeta Polska” Komitet Śledczy Federacji Rosyjskiej w swoim dochodzeniu opiera się na polskich dokumentach w tym na instrukcji dotyczącej przewozu najważniejszych osób w państwie. Instrukcja jednoznacznie wskazuje, że przygotowanie lotów VIP-owskich pozostaje w koordynacji szefa kancelarii premiera. Podpisana przez ministra obrony narodowej Bogdana Klicha instrukcja HEAD, o której mowa, opiera się m.in. na zapisach porozumienia zawartego w 2004 roku podpisanego przez MON z Kancelariami Sejmu, Senatu, Prezydenta i premiera odnośnie do organizacji transportu lotniczego najważniejszych osób w państwie. Donald Tusk ponosi odpowiedzialność, jako przełożony podległych mu ministrów. Tomasz Arabski, pełniący funkcję szefa kancelarii Prezesa Rady Ministrów, był koordynatorem lotu rządowego samolotu Tu-154M do Smoleńska 10 kwietnia 2010 r. Tak wynika z dokumentów, w których posiadaniu jest portal niezalezna.pl i „Gazeta Polska.” Odpowiadał nie tylko za organizację lotu, ale też za aspekt politycznodyplomatyczny wizyty, o czym świadczą dokumenty, zeznania świadków oraz jego wizyty w Moskwie, gdzie się spotykał z przedstawicielami Władimira Putina. Z kolei minister obrony narodowej Bogdan Klich ponosi odpowiedzialność w związku z tym, że to właśnie jemu podlega 36 Pułk Lotnictwa Transportowego, do którego należał TU 154 M. Jednoznacznie o odpowiedzialności szefa MON mówi wspomniana wcześniej instrukcja organizacji lotów najważniejszych osób w państwie.Z dokumentów jednoznacznie wynika, że za przygotowanie wizyty w Katyniu zarówno 7 jak i 10 kwietnia, za organizację lotu, status wizyty, przekazanie nieaktualnych kart podejścia odpowiada minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. Sprawdzenie lotniska w Smoleńsku miała wcześniej dokonać rządowa grupa rekonesansowa, składająca się z przedstawicieli MSWiA, MON i MSZ. Po przybyciu do Smoleńska jej członkowie nie zostali nawet przepuszczeni przez bramę lotniska. Reakcji rządu nie było. Jerzy Miller był odpowiedzialny za podległy mu BOR w aspekcie ochrony najważniejszych osób w państwie udających się do Katynia. Z dotychczasowych ustaleń wynika, że wizyta 10 kwietnia nie była należycie przygotowana. Dorota Kania, Olga Alehno

Mordechai Chaim Rumkowski- żydowski kolaborant i przestępca Zwykle w połowie tygodnia publikuję komentarz do codzienności. Podobnie będzie dziś, choć będzie to opowieść historyczna. Zarazem moja opowieść będzie reakcją na kolejną szkalująca Polaków książkę Tomasza Grossa, czyli „Złote Żniwa”. Ten polski Żyd, zmuszony do wyjazdu w 1968 roku, od wielu lat wyszukuje najczarniejsze karty współistnienia Polaków i Żydów. Niestety ogranicza się tylko do tego. Następnie uogólnia i w świat idzie obraz Polski, kraju podłych bestialskich antysemitów, którzy przyklaskują holocaustowi, a czasami biorą w nim aktywny udział. Nie kwestionuję faktu, że opisane zdarzenia miały miejsce, ważny jest jednak kontekst. Gross całkowicie zapomina o tysiącach czy może setkach tysięcy ludzi, którzy narażali własne życie dla ratowania polskich i nie tylko Żydów. Wystarczy wspomnieć Irenę Sendlerową czy niewidome dzieci z Lasek. Kiedyś napiszę o tym szerzej. Dziś jednak zastosuję metodę Grossa i wybiorę czarną kartę. Wszystko, co powiem jest potwierdzoną prawdą historyczną, dobrze znaną specjalistom i miłośnikom historii. 8 lutego 1940 roku Niemcy realizują przygotowywany od wielu miesięcy plan stworzenie Łódzkiego Getta. Ten wydzielony kawałek miast ma być zasiedlony jedynie przez Żydów. Początkowo władzę w nim sprawuje Judenratu, czyli Rada Żydowska. Hitlerowcy dali Radzie Żydowskiej getta łódzkiego, na której czele zasiadał Chaim Rumkowski, dużą swobodę w zarządzaniu gettem. Rada Żydowska organizowała zakłady pracy, dystrybucję żywności, policję żydowską oraz inne służby. W swoich działaniach nie cieszyła się popularnością wśród reszty Żydów w mieście. ” – Dostawali specjalne racje – opowiada Jacob Zylberstein. – Mieli specjalne sklepy, gdzie dostawali dobre jedzenie – wystarczająco dużo, żeby dobrze żyć. Byłem bardzo zły, że nieliczna grupa ludzi w getcie jest zaopatrywana [w ten sposób], ale inni nie zwracali na to po prostu uwagi. Do takiego właśnie świata trafiła Lucille Eichengreen, razem z matką i siostrą, w październiku 1941 roku – zatłoczonej, nawiedzanej przez choroby dzielnicy, gdzie większość mieszkańców cierpiała głód, a nieliczni żyli na znacznie wyższej stopie niż reszta. Będąc nowymi i niechcianymi przybyszami, niemieccy Żydzi musieli zamieszkać tam, gdzie udało im się znaleźć, choć trochę miejsca. „Musieliśmy spać na podłodze klasy w szkole – opowiada Lucille Eichengreen. – Nie mieliśmy pryczy ani słomy, nic. Raz dziennie mogliśmy dostać zupę i mały kawałek chleba”.

Na pewno byli zdruzgotani – mówi Jacob Zylberstein, który pamięta przybycie niemieckich Żydów. – Sądzę, że to dlatego, że oni [niemieccy Żydzi] zwykle pogardzali polskimi Żydami – byliśmy na pewno o klasę niżej od nich. I nagle zdali sobie sprawę, że spadli na ten sam poziom, a może nawet niżej od nas, ponieważ nie mogli zamieszkać w takich warunkach jak my.” Do maja 1942 roku życie w getcie chodź biedne toczy się w miarę normalnie. Egzekucje jednak są coraz częstsze. W międzyczasie ginie matka Lucille. Do dziś nie odnaleziono jej grobu. Tymczasem Rumkowski buduje swoją potęgę. Kolaboruje z Nazistami a całą energię poświęca na erotyczne podboje zależnych od siebie młodych kobiet. Dwa miesiące później Niemcy sami wkroczyli do getta, żeby dokonać selekcji, szukając osób niezdatnych do pracy – starszych, chorych i dzieci. Rumkowski, zarządzający z ramienia Żydów łódzkim gettem, poprosił mieszkające w nim matki o oddanie swoich dzieci Niemcom. „«Oddajcie swoje dzieci, żeby reszta z nas mogła żyć» [powiedział]. Miałam siedemnaście lat, kiedy usłyszałam to przemówienie – wspomina Lucille. – Nie mogłam zrozumieć, jak ktoś może prosić rodziców o ich dzieci. Wciąż nie mogę tego zrozumieć. Ludzie wołali: «Jak możesz o coś takiego prosić? Jak mamy to zrobić?». Ale on odpowiedział, że jeśli tego nie zrobimy, to będzie jeszcze gorzej”. Lucille robiła wszystko, co mogła, żeby uchronić młodszą siostrę przed wywiezieniem – nakładała jej makijaż oraz zachęcała, żeby starała się wyglądać na zdrową silną. Lucille mogła mieć jakąś nadzieję – sądziła, że siostra jest prawdopodobnie bezpieczna, ponieważ miała dwanaście lat, a „granicznym” wiekiem selekcji było jedenaście. Ale kiedy Niemcy przyszli, siostra i tak została zabrana: „Zabrali moją siostrę, – choć mieli tego nie robić. Próbowałam wsiąść za nią do ciężarówki. W końcu ktoś uderzył mnie karabinem w ramię i nie mogłam wsiąść, a oni odjechali”. Patrząc z rozpaczą, jak jej młodszą siostrę wywożą z getta, Lucille nie miała pojęcia, że jest ona zabierana prosto na śmierć. „Nigdy się nawet nie zastanawialiśmy, co oni robili z dziećmi albo starszymi ludźmi, którzy nie mogli pracować. Nie rozumowaliśmy wystarczająco racjonalnie, żeby się domyślić. Po prostu zakładaliśmy, że będą żyć”. Kiedy Lucille rozpaczliwie szuka po...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • achim.pev.pl