383, Prywatne, Przegląd prasy

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Tajne konta polityków Rozmowa z Januszem Kaczmarkiem, prokuratorem krajowym, zastępcą prokuratora generalnego

Jan Piński: - Czy polscy politycy mają tajne konta w Szwajcarii? Janusz Kaczmarek: - Nie tylko w Szwajcarii. Gdybyśmy o tym nie wiedzieli, nie wysyłalibyśmy w tej sprawie pytań do zagranicznych prokuratur. Takie zapytania skierowaliśmy m.in. do Liechtensteinu, Bahamów czy Libanu. Interesują nas jednak tylko te rachunki bankowe, które były wykorzystywane w działaniach przestępczych. Samo posiadanie konta za granicą przestępstwem nie jest. Inną sprawą jest uzyskanie pomocy prawnej z zagranicy. Po taką właśnie pomoc pojechaliśmy ostatnio do Szwajcarii. Tamtejsza prokuratura przygotowała dokumenty, o które prosiliśmy, i chce je nam przekazać. Oczywiście, zgodnie z prawem szwajcarskim każda osoba, której dotyczył nasz wniosek, może zaskarżyć decyzję o odtajnieniu danych dotyczących jej rachunków bankowych. Sąd pierwszej instancji ma trzy miesiące na rozpatrzenie takiego zażalenia, a sąd drugiej instancji - sześć miesięcy. Jednak szwajcarski sąd może odmówić przekazania dokumentów tylko w jednym wypadku: jeżeli uzna, że sprawa ma charakter polityczny. Naszych wniosków to nie dotyczy.

- Czyli o tym, którzy politycy brali łapówki i ile, dowiemy się dopiero za 10 miesięcy? - Być może znacznie wcześniej. W wypadku wniosku, który złożyła Finlandia, zgoda na przekazanie materiałów została wydana przez sądy przed upływem miesiąca mimo wykorzystania przez zainteresowanych dwóch instancji odwoławczych.
- Czy sprawa ułaskawienia przez Kwaśniewskiego Petera Vogla (czyli Piotra Filipczyńskiego), którego działalność była bezpośrednio związana z tajnymi kontami polskich polityków, została wyjaśniona? - Istnieją dowody na to, że Vogel, chociaż był poszukiwany listem gończym od 1987 r., w drugiej połowie lat 90. przebywał w Polsce i odwiedzał kancelarię prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, a także wiele osób ze świata polityki i biznesu. Te informacje muszą zostać zweryfikowane. Znaków zapytania jest więcej. W 1999 r. Vogla po jego zatrzymaniu przez Szwajcarów i przekazaniu stronie polskiej zwolniono. Rozpoczęto procedurę ułaskawienia, mimo że stanowisko prokuratora referenta było negatywne. Być może zadziałał ten sam mechanizm, który sprawił, że w 1983 r. mający przerwę w karze Filipczyński otrzymał paszport. W sprawie wydania mu paszportu interweniowało biuro studiów ówczesnej SB. Zapewne nie bez znaczenia był tutaj fakt, że Tadeusz Filipczyński, ojciec Petera Vogla, był współpracownikiem tajnych służb PRL.

- Kiedy dowiemy się, kto kierował mafią paliwową? - Z etapu badania przestępstw, których dopuszczały się bezimienne "słupy" i bezimienni funkcjonariusze policji i służb celnych zespół krakowskich prokuratorów przechodzi właśnie do badania działalności w tej branży osób o znanych nazwiskach.

- Ma pan na myśli polityków? - Na razie bez komentarza.
- Kiedy poznamy winnych niejasnej prywatyzacji PZU? - Śledztwo wchodzi w ostatnią fazę. Ustalane jest pochodzenie pieniędzy, którymi Eureko BV w 1999 r. zapłaciło za akcje PZU SA. Jedna z wersji śledztwa zakłada, że pieniądze wyłożył Banco Comercial Portugu?s - udziałowiec Eureko, co byłoby sprzeczne zarówno z polskim prawem, jak i z umową prywatyzacyjną, a także z oświadczeniami samego Eureko. W styczniu wyznaczono jedną z najbardziej renomowanych firm audytorskich, by zbadała wiarygodność Eureko w chwili przystępowania do prywatyzacji, a także oceniła prawidłowość postępowania doradcy prywatyzacyjnego i pracowników Ministerstwa Skarbu Państwa.
- Czy prawdą jest, że Holandia, gdzie zarejestrowane jest Eureko, gra na zwłokę i nie pomaga Polakom w prowadzeniu śledztwa? - W lipcu 2005 r. poprosiliśmy Holandię o 1wykonanie pewnych czynności w ramach międzynarodowej pomocy prawnej. Do dzisiaj, mimo ponagleń, nie otrzymaliśmy żadnych informacji.
- Co się stało z polską mafią, o której przez lata było głośno? - Mafia ogólnopolska zajmująca się pospolitą przestępczością już w naszym państwie nie istnieje. Co prawda, po rozbiciu "Pruszkowa" popełniono błędy, gdyż to miejsce natychmiast zajęła równie dobrze zorganizowana grupa mokotowska, ale po rozbiciu tej ostatniej gangsterzy nie zdołali utworzyć równie silnej struktury. Aby raz na zawsze położyć kres tego rodzaju przestępczości, będziemy pozbawiać kryminalistów majątków uzyskanych w drodze przestępstwa. W tym celu zwróciłem się do głównego inspektora kontroli skarbowej o konkretne działania. Czy pan wie, że zabezpieczony do tej pory majątek grupy pruszkowskiej to 600 zł?! Czas to zmienić. Chcę doprowadzić do powołania na szczeblu Ministerstwa Finansów zespołu roboczego, który będzie kontrolował współdziałanie organów skarbowych z prokuraturą warszawską w sprawie rozliczenia majątku "Pruszkowa". Oprócz więzienia najbardziej dotkliwą karą dla przestępcy jest właśnie pozbawienie majątku.

- Kiedy prokuratorzy rozprawią się tak z plagą przestępstw gospodarczych? - Dzisiaj prowadzenie postępowań, w których mamy do czynienia z prywatyzacją, transakcjami giełdowymi czy praniem brudnych pieniędzy, wymaga specjalistycznej wiedzy. Nie wszyscy prokuratorzy są do tego przygotowani. Zdarzyło się, że prokurator nie wiedział, jaka jest różnica między radą nadzorczą a zarządem spółki. To oczywiście przykład skrajny. Niektóre przestępstwa nie są więc ścigane nie tyle ze względu na brak woli organów ścigania, ile z powodu braku wiedzy prokuratorów. Od 1 września rusza krajowa szkoła dla sędziów i prokuratorów. Zmiany będą towarzyszyć również aplikacji prokuratorskiej. Więcej będzie praktyki, w tym symulacji prawdziwych rozpraw. Osobiście zainteresowałem się sprawą "spółdzielni", nazywanej także "grupą trzymającą władzę", działającej od kilku lat na warszawskiej Giełdzie Papierów Wartościowych. Okazało się, że prokuratorzy, którzy badali tę sprawę, pracę nad nią i podobnymi przestępstwami traktowali jako swego rodzaju "zesłanie". By temu przeciwdziałać, zaproponowałem współpracę szefom Komisji Papierów Wartościowych i Giełd oraz Komisji Nadzoru Ubezpieczeń i Funduszy Emerytalnych. Wkrótce KPWiG rozpocznie szkolenie prokuratorów. Będą mieli możliwość wyjazdu na staż do USA.

- Ministerstwo Sprawiedliwości zajęło się zapomnianą już sprawą nadużyć w ministerstwie sportu kierowanym na przełomie lat 80. i 90. przez Aleksandra Kwaśniewskiego. Czy zostaną wznowione też inne podobne sprawy? - To nie jest tak, że kierownictwo prokuratury sięga w ciemno w poszukiwaniu starych spraw. Mamy zalew pism wskazujących na nieprawidłowości w konkretnych postępowaniach po stronie policji bądź innych państwowych służb. Wnioski dotyczą nie tylko wielkich spraw, takich jak nieprawidłowości w ministerstwach czy przy procesach prywatyzacyjnych, ale też wypadków drogowych, w których uczestniczyły osoby z pierwszych stron gazet.
- Ostatnio mecenas Jan Widacki, któremu postawiono m.in. zarzuty nakłaniania do fałszywych zeznań, oskarżył prokuraturę o działanie pod naciskiem polityków. W poprzednich latach zdarzało się to często. Jak jest tym razem? - Prokuratura Apelacyjna w Białymstoku dysponuje poważnym materiałem procesowym, ale ciekawe w tej sprawie jest to, że już parę godzin po wręczeniu Janowi Widackiemu wezwania do stawienia się w prokuraturze rozdzwoniły się telefony od dziennikarzy. Interesowały ich zarzuty, które mają być przedstawione mecenasowi. Zachodzi obawa, że ktoś chciał się w ten sposób dowiedzieć, jakim materiałem dowodowym dysponuje prokuratura, a być może także wywrzeć presję na prowadzących sprawę. Istotą zawodu prokuratora jest jednak to, że nie może się on bać mediów ani przełożonych. W sprawach, które dotyczą dużego biznesu i choć jednego polityka, prokurator zawsze spotka się z zarzutem, że działa na polityczne zamówienie. Na dodatek ma pewność, że taką sprawę opiszą media. Jedne napiszą o działaniach śledczych prokuratury dobrze, drugie źle. Prawdopodobne są też interpelacje poselskie. Siłą rzeczy taką sprawą zainteresują się przełożeni prokuratora. Ważne jest, by w takiej sytuacji prowadzący sprawę nie zwracał uwagi na nic poza materiałem dowodowym. Takiej postawy oczekuję od każdego prokuratora.

Tak zabił Peter Vogel 2008-03-27

Jak to możliwe, by młodociany bandyta, który z zimną krwią zabił staruszkę, po krótkiej odsiadce uciekł z kraju i zrobił wielką karierę w bankowości? Czym się kierował w tej strasznej zbrodni? "Fakt" dotarł do ludzi znających historię tego potwornego morderstwa. Choć minęło od niego już 38 lat, ta opowieści nadal brzmi jak historia z filmu kryminalnego. I to filmu bez happy endu. Był spokojny, chłodny wieczór 1970 roku. Lekki śnieg zasypywał powoli ulice podwarszawskiego Komorowa. W oknach domów migotały lampki na świątecznych choinkach, bo były to ostatnie dni roku. Już po Bożym Narodzeniu, ale przed Nowym Rokiem. A ludzie przygotowywali się już do sylwestra. Nikt nawet nie przypuszczał - twierdzi "Fakt" - że jeszcze tej nocy dojdzie do straszliwej zbrodni.

Podpalił ciało i uciekł z pieniędzmi Zmierzchało. Pani Marynia, która opiekowała się jedną z miejscowych willi przy ul. Spacerowej, szykowała się już do snu. Zwykle chodziła spać wcześnie. Tak było i tym razem. Nagle usłyszała dzwonek do drzwi. "Maryniu, otwórz" - usłyszała starsza kobieta. Za oknem zobaczyła znajomego młodzieńca, który przyjaźnił się z synem jej pracodawcy. Nie przemknęło jej nawet przez głowę, jak straszny los ją czeka. Chłopcem za drzwiami był Piotr Filipczyński, znany później jako Peter V. Staruszka ufnie otworzyła drzwi. Chłopak wszedł i zatrzasnął je od środka. "Oddawaj pieniądze" - krzyknął. Wiedział, że kobieta oszczędzała je od dłuższego czasu. "Nic nie mam. Zresztą po co ci one" - odpowiedziała Marynia drżącym głosem. Wtedy zdenerwowany Filipczyński zamachnął się i potężnym uderzeniem tłuczkiem do mięsa powalił kobietę na ziemię. Pani Marynia jeszcze żyła. Brocząc krwią, próbowała powiedzieć coś do napastnika, lecz ten nie słuchał. Pochylił się nad nią i wycedził przez zęby. "Muszę kupić wino na sylwestra i wiem, że masz pieniądze". Zaciągnął konającą kobietę do piwnicy. Tam postanowił dokończyć okrutnego dzieła. Pani Marynia jeszcze żyła, gdy Filipczyński chwycił za ciężki baniak i roztrzaskał go na głowie staruszki. Potem próbował jeszcze spalić zwłoki w piwnicznym piecu. Ale ciało staruszki się do niego nie zmieściło, więc Filipczyński po prostu je podpalił. Potem dokładnie przeszukał mieszkanie. Dopiął swego. W sienniku znalazł 12 tys. zł, pisze bulwarówka.

Zawsze był dziwny Niedługo po tej zbrodni Leon Knobelsdorf odkupił od państwa Filipczyńskich dom, w którym wychował się zabójca. Do dziś drży, gdy przypomni sobie tę historię. "Rodzice Piotra nie chcieli uwierzyć w to, co zrobił. Nie mogli znieść tego brzemienia. Dlatego sprzedali mi dom i wynieśli się do Warszawy" - mówi "Faktowi" pan Leon. Jaki był młody Filipczyński? "Zawsze jakiś taki dziwny. Dziwnie się ubierał, miał długie włosy ciągle związane w kitę" - mówi Pan Leon. Pamięta, że z chłopakiem zawsze były problemy. "Wspinał się na drzewo i strzelał do ludzi ze śrutówki. Zresztą jego pokój na poddaszu był cały podziurawiony od tego. Sufit, ściany, wszystko było dziurawe" - wspomina. Filipczyński zrobił sobie pokój w... piwnicy. "Na ścianie była wymalowana postać szatana. Dopiero rok temu został zamalowany. Pamiętam, że po tej strasznej zbrodni chłopak po prostu zniknął i nigdy już go nie widziałem. Słyszałem jedynie, że został szybko złapany i osądzony" - dodaje bulwarówce pan Leon.

Czy odpowie za morderstwo? Rzeczywiście. Piotr Filipczyński został skazany na 25 lat więzienia. Jednak już po 2 latach Rada Państwa zmniejszyła ten wyrok do 15 lat. Po ośmiu latach odsiadki wyszedł na przepustkę i w dziwnych okolicznościach otrzymał paszport, po czym uciekł za granicę. A przypomnijmy, w PRL o paszport nie było wcale łatwo. Uczciwi ludzie czekali na ten dokument latami, a młody, zwolniony z celi zabójca dostał go błyskawicznie. To jedna z zagadek tej historii - pisze "Fakt". Najpierw Filipczyński wyjechał do Niemiec, gdzie zmienił nazwisko na Peter V., potem do Szwajcarii, gdzie zrobił wielką karierę jako bankier. W 2000 r. ówczesny prezydent Aleksander Kwaśniewski zadecydował o jego ułaskawieniu. I tu kolejna zagadka - procedura ułaskawieniowa przebiegła niezwykle sprawnie. Przeszkód nie znaleźli ani opiniujący wniosek urzędnicy z prawicowego wówczas rządu, jak też i opanowane przez polityków SLD biuro prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Tak oto Peter V., który zakatował starszą kobietę, oczyścił się z tamtej zbrodni w majestacie prawa - ujawnia "Fakt". Mógł się cieszyć wolnością, humor psuły mu tylko ujawniane co pewien czas przez dociekliwych dziennikarzy szczegóły z jego życia. A także stawiane hipotezy, dotyczące jego związku z politykami. Dziennikarze, próbując rozwikłać cudowną przemianę bezwzględnego bandyty w dystyngowanego finansistę, przypuszczali, że był on łącznikiem pozwalającym ukrywać fortuny z łapówek na tajnych, szwajcarskich kontach. W zamian za to politycy mieli oferować mu rzecz najcenniejszą - bezkarność. Czy te hipotezy są prawdziwe? Jeszcze nie wiadomo. Wykaże to śledztwo, pisze bulwarówka. Bo kilka dni temu szczęśliwa karta Petera V. się odwróciła. W Wielkanoc, gdy V. przyjechał do Warszawy odwiedzić matkę, zatrzymało go CBŚ. Minister Sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski zapowiedział właśnie, że jeśli V. zostanie skazany za pranie brudnych pieniędzy (to zarzucili mu śledczy), to niewykluczone, że odsiedzi też resztę dawnej kary. Według ministra ułaskawienie można odwiesić, twierdzi Fakt". Źródło: Dziennik.p

Ułaskawienie "kasjera lewicy" - będzie śledztwo 2005-12-05 Prokuratura w Katowicach ma wyjaśnić, czy przy ułaskawieniu Petera Vogla, Polaka mieszkającego w Szwajcarii, w latach 70. skazanego za zamordowanie kobiety, nie naruszyła prawa minister sprawiedliwości w rządzie Jerzego Buzka i jej zastępcy Taką decyzję podjął prokurator krajowy Janusz Kaczmarek. Sprawę 51-letniego dziś bankowca Vogla ujawniły wczoraj: "Życie Warszawy", "Super Ekspres" oraz tygodnik "Wprost". Z doniesień tych mediów wynika, że Vogel został skazany w 1972 r. za okrutne zabójstwo starszej kobiety na 25 lat więzienia. Miał wtedy 17 lat, nosił nazwisko Filipczyński. Odsiedział niespełna osiem lat, wyszedł z więzienia na tzw. przerwę w karze i wyjechał z kraju. W listopadzie 1983 r. Rada Państwa przychyliła się do jego pierwszego wniosku o ułaskawienie i zmniejszyła mu wyrok do 15 lat więzienia. Filipczyński był wtedy w Niemczech, potem w Argentynie, w końcu osiadł w Szwajcarii. Według anonimowych rozmówców "Życia" z ABW utrzymywał "zażyłe stosunki z politykami z PZPR, a potem SLD". Z jego późniejszej, drugiej już prośby o łaskę wynika co innego - twierdzi, że nie chciał wrócić do Polski po wybuchu stanu wojennego. Już jako Peter Vogel (przyjął nazwisko matki) w Szwajcarii skończył studia informatyczne i zaczął pracować dla koncernów telekomunikacyjnych, a następnie we własnej firmie "doradztwa strategicznego". W latach 90. mieszkał w Polsce i pojawiał się m.in. w Sejmie jako doradca. Interpol odnalazł Vogla dopiero gdy ten w 1998 r. wystąpił o szwajcarskie obywatelstwo. Został wydany Polsce w czerwcu 1999 r., by skończył odbywać zasądzoną karę. Jego obrońca natychmiast wystąpił o ułaskawienie. Zastępca prokuratora generalnego w rządzie Jerzego Buzka Stefan Śnieżko wszczął procedurę ułaskawieniową z urzędu, jednocześnie wydał nakaz zwolnienia Vogla z aresztu. Śnieżko argumenty miał trzy:

1.od zbrodni minęło 28 lat;

2.Vogel odsiedział połowę kary;

3.od 20 lat żył normalnie, robił karierę, miał żonę, dwójkę dzieci.
Prośbę o łaskę dla Vogla pozytywnie zaopiniowały warszawski sąd okręgowy i Sąd Najwyższy. Ale w dokumentach tej sprawy zachowała się też notatka prok. Jolanty Rucińskiej z Ministerstwa Sprawiedliwości. Wynika z niej, że otrzymała ona polecenie od drugiego zastępcy prokuratora generalnego Włodzimierza Wolnego, a ten od minister Hanny Suchockiej, by poprzeć wniosek o darowanie reszty kary. Pół roku później Aleksander Kwaśniewski ułaskawił Vogla - warunkowo (na pięć lat próby) darując wykonanie reszty kary. Po powrocie do Szwajcarii Vogel zatrudnił się w banku Coutts jako członek zarządu. Bank ten pojawia się w sprawie Marka Dochnala, lobbysty podejrzanego o skorumpowanie posła Andrzeja Pęczaka oraz pranie brudnych pieniędzy. Według "Życia Warszawy" Vogel - nazywany przez gazetę "kasjerem lewicy" - miał w banku Coutts obsługiwać konta osób związanych z Dochnalem. Prokurator Kaczmarek potwierdził wczoraj, że prokuratura ma informacje, że "politycy mogą mieć w tym banku konta". Nie ujawnił ani nazwisk, ani nazw partii. Dodał, że łódzka prokuratura bada "przestępcze przepływy między kontami, o których opowiada Dochnal". To w śledztwie dotyczącym lobbysty pojawić się miały wątpliwości dotyczące ułaskawienia Vogla. Dostęp do dokumentów ze śledztwa miała sejmowa komisja śledcza ds. Orlenu. Sam Dochnal też był przez komisję przesłuchiwany. Według prokuratora Kaczmarka podstawową wątpliwość budzi decyzja o natychmiastowym zwolnieniu Vogla z aresztu w lipcu 1999 r. nakazem zastępcy prokuratora generalnego. - Chcemy wiedzieć kto ją rzeczywiście podjął. Katowickie śledztwo będzie miało za zadanie odpowiedź - czy była to decyzja wydana z naruszeniem prawa - wyjaśnia Kaczmarek. Prokurator powiedział wczoraj Monice Olejnik w programie "Prosto w oczy", a potem w rozmowie z "Gazetą", że planowane jest przesłuchanie Hanny Suchockiej, jej zastępców i autorki notatki z 1999 r. Sprawę zbadać miała pod kątem "przekroczenia uprawnień" w październiku tego roku warszawska prokuratura okręgowa. Odmówiła jednak wszczęcia postępowania, ponieważ z akt wynikało, że wszystkie procedury zostały zachowane, a ewentualny zarzut przedawnił się. Wczoraj "Życie Warszawy" zasugerowało też korupcyjny wątek w tej sprawie. Prawnicy Vogla jakoby mieli się kontaktować z Ryszardem Kaliszem w Kancelarii Prezydenta. Jak ustaliśmy, prawnikiem Vogla był wówczas Andrzej Sandomierski. Z jego usług prezydent Kwaśniewski w tym samym czasie korzystał w sporze z redakcją "Życia". Mecenas musiał więc być w stałym kontakcie z Kancelarią. - Możemy mówić ewentualnie o poplecznictwie, albo o przekroczeniu uprawnień w celu osiągnięcia korzyści osobistych, ale przez pana Vogla, najpierw latami poszukiwanego, następnie błyskawicznie zwolnionego z aresztu ekstradycyjnego - wyjaśnia prokurator Kaczmarek. Polecił wczoraj zbadać sprawę jeszcze raz, w Katowicach. - Łączenie pana prezydenta z ułaskawieniem Vogla nie ma uzasadnienia - oświadczył wczoraj szef gabinetu prezydenta Waldemar Dubaniowski. Dodał, że przy pozytywnych opiniach sadów i prokuratora decyzja głowy państwa jest formalna. W tym roku Peter Vogel po raz trzeci wystąpił o ułaskawienie. Tym razem chodziło o zatarcie skazania. Oba sądy nie zgodziły się na to. Bogdan Wróblewski

Kasjer Vogel Ponad 50 mln franków szwajcarskich łapówek przepłynęło dla niektórych polskich polityków przez rachunki w Coutts Banku i EFG Banku w Zurychu Jaką rolę w polskiej polityce i biznesie odgrywał Peter Vogel? Jak Vogel, ułaskawiony przez Aleksandra Kwaśniewskiego sprawca mordu, później finansista w Szwajcarii, stał się jednym ze zworników polityczno-finansowego układu, który dominował w Polsce przez ostatnie dziesięć lat? Szwajcarscy śledczy potwierdzili istnienie około 30 rachunków w Coutts Banku i EFG Banku w Zurychu, przez które miały być transferowane łapówki, m.in. dla niektórych polskich polityków - łącznie ponad 50 mln franków szwajcarskich. Obecnie te konta - na wniosek szwajcarskiej prokuratury - zostały zablokowane. Tamtejsi śledczy weryfikują zeznania, które złożył aresztowany w 2004 r. biznesmen Marek Dochnal. Wśród prześwietlanych wątków znajduje się także ten dotyczący przelewów przez konta Dochnala łapówek, za które rosyjski koncern Łukoil miał zdobywać przychylność polskich polityków przy prywatyzacji Rafinerii Gdańskiej. - Na podstawie zeznań Marka Dochnala złożonych w Polsce odtwarzamy przepływy pieniędzy między zablokowanymi kontami w obu bankach - powiedział "Wprost" Peter Hźnig, prokurator z Zurychu. Konta są własnością firm należących do polskich obywateli.

Morderca szczególnej troski  Peter Vogel vel Piotr Filipczyński urodził się w kwietniu 1954 r. Pod koniec 1971 r. trafił do więzienia z 25-letnim wyrokiem za brutalne zabójstwo, które popełnił jako nastolatek. Zabił guwernantkę kolegi ze szkoły. Mieszkający w podwarszawskim Komorowie znajomi Filipczyńskich długo nie mogli wyjść z szoku. Wstrząsająca zbrodnia na staruszce, której ciało Filipczyński podpalił, była w Komorowie szeroko komentowana. - To była spokojna, inteligencka rodzina. Długo nie mogliśmy uwierzyć w to, co się stało - wspominają ówcześni sąsiedzi Filipczyńskich. Filipczyński zabił, bo potrzebował pieniędzy na imprezę - skradł zamordowanej 12 tys. zł. Rada Państwa wyrok na Filipczyńskiego złagodziła do 15 lat więzienia. Nic dziwnego, ojciec młodocianego mordercy był wysoko postawionym PRL-owskim dyplomatą. Prawdopodobnie właśnie układy ojca zdecydowały o tym, że już we wrześniu 1979 r. Filipczyński - w ramach przerwy w odbywaniu kary - opuścił więzienie, a 18 lipca 1983 r. wyjechał z kraju. W tym czasie trwał stan wojenny i wyjazd za granicę dla normalnych obywateli był niemal niemożliwy. Cała sprawa nie mogła się więc odbyć bez wiedzy i przyzwolenia PRL-owskich tajnych służb. Filipczyński dostał paszport i mógł spokojnie opuścić Polskę. Według informacji, do których dotarli dziennikarze "Wprost", najprawdopodobniej pomogły mu w tym wojskowe tajne służby.

Azyl dla Kwaśniewskiej Jak ustalili dziennikarze "Wprost", tuż po wyjeździe z kraju Filipczyński bezskutecznie starał się w 1983 r. o azyl w Szwajcarii. Zapewne liczył na przychylność szwajcarskich władz, które w tym czasie, podobnie jak władze Austrii, chętnie udzielały azylu członkom PRL-owskiej nomenklatury partyjnej lub ich rodzinom. W 1983 r. azyl w Austrii dostał na przykład Jerzy Bahr, PRL-owski dyplomata, w latach 70. na placówce w Bukareszcie, a za prezydentury Kwaśniewskiego szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Azyl pozwolił mu na pracę w Szwajcarii, w Bernie. W tym samym czasie azyl w Szwajcarii uzyskała siostra Aleksandra Kwaśniewskiego Małgorzata Sylwia. Azyl w Szwajcarii dostał też Krzysztof Rogala, dziennikarz, były rzecznik PKN Orlen (za prezesury Zbigniewa Wróbla) i przyjaciel domu Kwaśniewskich. Tuż po wyjeździe Filipczyńskiego z Polski Interpol rozesłał za nim list gończy. Uciekinier jednak zacierał za sobą ślady. W 1988 r. przyjął nazwisko matki - Vogel. Osiadł w Szwajcarii (wówczas miał w kieszeni także paszport niemiecki - jego zdobycie ułatwiły mu niemieckie korzenie matki). Potwierdza to sam Vogel. Sugeruje też, że wyjazd z Polski ułatwiła mu pozycja ojca. - Byłem synem dyplomaty. Uwadze ślamazarnej machiny biurokratycznej nie uszłoby przecież tak łatwo, że byłem karany - mówi Vogel w rozmowie ze współpracującymi z "Wprost" dziennikarzami szwajcarskiego tygodnika "Facts". - Spekulacje, które się teraz pojawiły w Polsce, są bezpodstawne i wynikają z politycznych porachunków z ekipą prezydenta Kwaśniewskiego - dodaje.
Konta Vogla Do świata finansjery Vogel trafił we wrześniu 1998 r. Był wówczas jeszcze obywatelem Niemiec. Ze szwajcarskich rejestrów spółek wynika, że mieszkał w Glattfelden, niedaleko zuryskiego lotniska. W 1998 r. przeprowadził się do Niederhasli. W 2000 r. zamieszkał zaś w cichym miasteczku Winkel, na północ od Zurychu, gdzie decyzją lokalnych władz podatki są niskie. Został administratorem aktywów Coutts Banku. Szybko awansował, bo przyprowadził do banku klientów, których majątek wyceniano na miliony franków. Po odejściu z Coutts Vogel pełnił podobną funkcję w szwajcarskim EFG Banku. Pieniądze z Polski płynęły szerokim strumieniem. - Tylko z łapówek od Dochnala przez Szwajcarię były transferowane dziesiątki milionów franków - mówi "Wprost" prokurator Hźnig. Jak potwierdzili dziennikarzom "Facts" miejscowi przedsiębiorcy, Vogel w tamtym czasie miał nadzwyczaj dobre kontakty z polskimi elitami politycznymi i finansowymi. - Być może właśnie za tymi układami kryje się tajemnica tak szybkiego ułaskawienia Petera Vogla - ocenia Marek Biernacki, poseł PO, były minister spraw wewnętrznych i administracji. Sam Dochnal przez swoich adwokatów wysyła sygnały, że w zamian za złagodzenie kary ma zamiar wskazać, do jakich polityków należały konta obsługiwane przez Vogla. Informacje te potwierdza publicznie adwokat Dochnala mecenas Piotr Kruszyński. Obecnie Vogel przebywa w Szwajcarii. Do Polski nie zamierza w najbliższym czasie przyjeżdżać, bo jest pewien, że zostanie zatrzymany i osadzony w areszcie. Wcześniej jednak, choć był poszukiwany, w Polsce bywał wielokrotnie - jako przedstawiciel koncernów telekomunikacyjnych.

Sieć Vogla Vogel pracował dla holenderskiego telekomu KPN, który był zainteresowany udziałem w prywatyzacji Telekomunikacji Polskiej. W połowie lat 90. pojawiał się w towarzystwie członków sejmowej komisji pracującej nad nowelizacją ustawy o łączności i projektem prywatyzacji telekomunikacji. Spotykał się m.in. z Janem Królem i Karolem Działoszyńskim z Unii Wolności oraz Andrzejem Szarawarskim i Jackiem Piechotą z SLD. - To były okazjonalne kontakty - tłumaczy Jan Król. - Znam go oczywiście, poznaliśmy się w połowie lat 90., kiedy jako członkowie komisji pojechaliśmy do Holandii na zaproszenie tamtejszego telekomu. Potem regularnie spotykałem go na różnych imprezach, konferencjach, ale jego przeszłości nie znałem - mówi Jacek Piechota, były minister gospodarki. Także Andrzej Szarawarski, były wiceminister skarbu i śląski baron SLD, w rozmowie z "Wprost" przyznał, że zna Vogla. Vogel przez kilka lat był swego rodzaju skrzynką kontaktową dla firm chcących kupić akcje TP SA. Prowadził w tej sprawie nawet rozmowy ze Swisscomem. Był na tyle wiarygodnym partnerem w interesach, że z jego usług korzystali także zachodni menedżerowie. Achim Egner, obecnie prezes Rewe, a w latach 1995-1999 szef największego w Europie telekomunikacyjnego operatora wirtualnego Demitel, zatrudnił Vogla jako przedstawiciela na Polskę.
Sami swoi Katowiccy prokuratorzy wyjaśniają, jak to możliwe, że poszukiwany listem gończym Vogel bywał na przyjęciach z udziałem polskich policjantów i prokuratorów. Jak ustaliła prokuratura, jedno z takich spotkań zorganizowano w pubie na warszawskiej Starówce kilka miesięcy przed zatrzymaniem Vogla w Szwajcarii. Byli na tej imprezie wysocy rangą policjanci i prokuratorzy. Wielu z nich znało przeszłość Vogla, bo - jak twierdzą świadkowie - plotkowano o tym przy kieliszku. Vogel jest krewnym Ireny Popoff, byłej oficer wywiadu i rzecznik UOP w czasie, gdy kierowali nim Jerzy Konieczny i Gromosław Czempiński. Zna też dobrze byłego rzecznika warszawskiej prokuratury, dziś adwokata Ryszarda Kucińskiego. Gdy zaś Vogel starał się o prezydencką łaskę, jego adwokatem był Andrzej Sandomierski, nadworny prawnik Aleksandra Kwaśniewskiego. Jest mało prawdopodobne, by zeznania Vogla przed szwajcarskimi prokuratorami wyjaśniły, co kryje się za znajomościami i układami, w których był on ogniwem. Mogą jednak przynajmniej potwierdzić to, co zeznaje Marek Dochnal. A rozszyfrowanie, którzy polscy politycy korzystali z wpłat na konta obsługiwane przez Vogla, mogłoby stanowić wyłom w układzie, jaki reprezentował.

,

Peter Vogel opowiedział o kulisach swojego ułaskawienia Za kilka dni do katowickiej prokuratury trafi tajny protokół z przesłuchania Petera Vogla – dowiedział się "Wprost". Jak ustaliliśmy, nazywany kasjerem lewicy Vogel opowiedział o okolicznościach ułaskawienia go przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Do przesłuchania Vogla doszło w Bratysławie, na terenie polskiego konsulatu. Mieszkającego na stałe w Szwajcarii mężczyznę przesłuchiwał konsul. Wszystko działo się w obecności prokuratora. Co powiedział Vogel? – Mogę tylko potwierdzić, że takie przesłuchanie miało miejsce – mówi "Wprost" prokurator Leszek Goławski, rzecznik katowickiej prokuratury apelacyjnej. Jak ustaliliśmy nieoficjalnie, Vogel był pytany o okoliczności w jakich został w 1999 r. ułaskawiony przez Aleksandra Kwaśniewskiego. Pytano go m.in. o to, czy kontaktował się w sprawie tej decyzji z urzędnikami Kancelarii Prezydenta lub samym Aleksandrem Kwaśniewskim. Jakie były szczegóły relacji Vogla? To na razie jest objęte tajemnicą.Vogel został w 1971 r., skazany za zabójstwo staruszki. Korzystając z przerwy w odbywaniu kary, uciekł z kraju. Zrobił karierę w szwajcarskim sektorze bankowym. Pracował m.in. w banku EFG i Coutts Banku. Według relacji świadków to właśnie on miał obsługiwać rzekome tajne konta polskich polityków lewicy. Na tę okoliczność polskim śledczym jednak nie udało się go przesłuchać. Vogla obowiązuje bowiem szwajcarska tajemnica bankowa. Peter Vogel zgodził się zeznawać w Bratysławie, bo – jak twierdzi – boi się przyjechać do Polski.

"Kasjer lewicy" Peter V. tymczasowo aresztowany 2008-03-24 Zatrzymany przez Centralne Biuro Śledcze Peter V., został tymczasowo aresztowany - poinformował prokurator Leszek Goławski z katowickiego wydziału Prokuratury Krajowej. Peterowi V., przez media nazywanemu "kasjerem lewicy", postawiono zarzuty dotyczące pomocnictwa w przywłaszczaniu pieniędzy oraz prania brudnych pieniędzy. Grozi mu do 10 lat pozbawienia wolności. Peter V. został zatrzymany...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • achim.pev.pl