397, Prywatne, Przegląd prasy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wywiad Rafała Kotomskiego z Mariuszem Pilisem: Widziałem, jak Rosjanie ich wykańczają Władimir Bukowski powiedział mi, że postanowiliśmy pojednać się z Rosją na bazie filmu Wajdy i kilku uścisków dłoni, a przy okazji sprzedaliśmy całą sprawę katyńską i smoleńską. Rosjanie zrobili z nami wszystko, co chcieli – mówi Mariusz Pilis, twórca filmu „List z Polski” W jaki sposób narodził się pomysł „Listu z Polski”? Nazwałby to Pan bardziej potrzebą serca czy raczej rozumu? Jeśli miałbym określać precyzyjnie, to był moment, w którym usłyszałem prognozę brytyjskich meteorologów o pyłach wulkanicznych znad Islandii. Okazało się, że nie przekroczyły jakichś norm, a mimo to odwołano loty nad Europą. Nie dotarli niemal wszyscy, którzy powinni znaleźć się w Krakowie na pogrzebie polskiej pary prezydenckiej. Dla mnie to była kropla przepełniająca czarę goryczy. Zdecydowałem: robię dokument na kanwie tragedii smoleńskiej.
Miał Pan też sporo osobistych doświadczeń związanych z Rosją, mechanizmami funkcjonowania polityki Kremla wobec innych państw czy narodów. Ten bagaż zebrałem w ciągu kilkunastu lat pracy. W tym czasie obserwowałem Rosję i jeździłem po miejscach, gdzie angażowała się i wciąż zresztą robi to nadal w cudze sprawy. Militarnie, ale także w sposób niejawny, z użyciem służb specjalnych. W czasie tych zawodowych wypraw zjeździłem Czeczenię, Gruzję, Tadżykistan, Azerbejdżan. Całe południowe pogranicze Rosji, gdzie jej konflikty z narodami aspirującymi do wolności i niepodległości widać było jak na dłoni. Można było je obserwować w skali łatwej do ogarnięcia. To są przecież niewielkie narody. Stosowane przez Rosjan mechanizmy postępowania dotyczyły dosłownie kilkuset, czasami wręcz kilkunastu osób. Szczególnie wyraziście widziałem to w Czeczenii, gdzie poznałem wszystkich przywódców i najważniejszych komendantów polowych. Jeździłem tam od 1995 r. nieprzerwanie przez kolejnych dziesięć lat, czasami po kilka razy w roku. Mogę powiedzieć, że zajmowanie się czeczeńskim ruchem niepodległościowym to było moje pierwsze poważne doświadczenie zawodowe.
Pańskie najważniejsze obserwacje z tamtego okresu… Widziałem, jak Rosjanie ich wykańczają. Byłem świadkiem fizycznej likwidacji narodu, likwidacji w sposób bezpardonowy. Obserwowałem też cały arsenał gier, jakich rosyjskie służby specjalne używały wobec Czeczenów. Najkrócej mówiąc, przedstawiciele tych służb wykazywali się pewnymi dobrymi intencjami tylko po to, żeby potem móc bez przeszkód zabijać. Wcześniej bardzo podobnie działali w czasie funkcjonowania przyjaznych sobie rządów w Gruzji, Azerbejdżanie czy Tadżykistanie. Dlatego po 10 kwietnia poczułem niezwykle emocjonalnie, że sprawy, o których mówiłem w swoich filmach przez te wszystkie lata, są nagle gdzieś bardzo blisko mnie i zaczynają dotyczyć mojego kraju. Przyzna pan, że trudno o bardziej jednoznaczne skojarzenia: Rosja, samolot, dziwna katastrofa i niejasne przyczyny od początku budzące poważne wątpliwości.
Wróćmy jeszcze na chwilę do tamtych dramatycznych chwil podczas krakowskiego pogrzebu. Coś się musiało wtedy w Panu przełamać? Stałem z dziećmi na Rynku Głównym w Krakowie. W tłumie, daleko od VIP-ów czy innych oficjeli. Ludzie komentowali fakt, że na pogrzeb nie przyjechał nikt z ważnych przywódców świata zachodniego. Patrzyli w niebo i mówili: taka piękna jest dzisiaj w Krakowie pogoda, a tych ważnych ludzi tutaj nie ma! To niewątpliwie obudziło we mnie refleksję, dokąd właściwie zmierzamy, jako Polacy, w jakim miejscu swojej historii dzisiaj się znajdujemy?
Można powiedzieć, że tam, w czasie pogrzebu śp. Lecha i Marii Kaczyńskich, zaczął powstawać „List z Polski”? Stałem wówczas z głową pełną pytań, pojawiających się już z każdym kolejnym dniem w przestrzeni publicznej. Jak do tego doszło, co się naprawdę stało? Kompletnie niezrozumiałe było zachowanie polskiego rządu, który ni stąd, ni zowąd zaczął nagle głosić miłość do Rosji, oddając jej dosłownie wszystkie argumenty. Zacząłem zastanawiać się nad naszymi sojusznikami i wrogami, próbowałem jakoś to sobie poukładać, a potem opowiedzieć ludziom. Chciałem dotrzeć z filmem jak najszerzej, dlatego w momencie, gdy pojawiła się informacja o pyle wulkanicznym, po prostu zadzwoniłem do moich przyjaciół w Holandii. Współpracowałem z nimi od wielu lat i zrobiłem kilka filmów, m.in. w 2010 r. o Afganistanie, który stał się ważnym elementem dyskusji publicznej, czy Holendrzy mają stamtąd wycofać swoich żołnierzy.
To był telefon z propozycją zrobienia filmu? Tak i chciałem zrobić film na temat czegoś, czego kompletnie nie rozumiałem, jako Polak, jako obywatel. Bo rzeczywiście nie rozumiałem tego, co się stało w Smoleńsku. Ani tego, co się stało po katastrofie – zachowania zachodnich przywódców i polskiego rządu, który nie przejął się kompletnie tą absolutnie nadzwyczajną sytuacją.
Przyjął Pan bardzo interesującą formułę filmu. Narracji prowadzonej przez Polaka zatroskanego, wstrząśniętego niezwykłą tragedią i zaniepokojonego losami swojej ojczyzny w najbliższej przyszłości. Ten Polak zwraca się do przyjaciół w wolnym, zachodnim świecie. Zastanawiam się jednak, dlaczego swojego listu nie „napisał” Pan do przyjaciół tu i teraz? Choćby robiąc film dla TVP. Miałem pełną świadomość, że jedynym miejscem, w którym mógłbym pomyśleć o zrobieniu takiego filmu, była TVP. Przyznam jednak, że nie podchodziłem do tego zbyt poważnie. Telewizja Polska, co stanowi jej stałą cechę, jest poddana takim grom, naciskom, wpływom politycznym. Wszystko to, niestety, dyskwalifikowało tę firmę, jako miejsce poważnej dyskusji na temat „Listu z Polski”.
Obaj mamy bogate doświadczenia z pracy w telewizji publicznej i nie musimy się przekonywać, jak funkcjonują labirynty na Woronicza. Ale proszę przybliżyć własne „obciążenia” w tej dziedzinie. W TVP z dużymi przerwami pracowałem od 1993 r., gdy pojawiłem się po raz pierwszy w ośrodku regionalnym, jako reporter newsowy. Przeszedłem w praktyce przez wszystkie stanowiska merytoryczne, od reportera właśnie, aż po dyrektora anteny. Przypomnę, że byłem jednym z twórców TVP Info i pierwszym jej dyrektorem. Mogę nieskromnie powiedzieć, że na temat tego, jak pracuje się w telewizji publicznej, wiem właściwie wszystko. I dlatego pewnie uznałem, że rozmowa o mojej produkcji z TVP byłaby, niestety, stratą czasu.
A oceniając tamtą decyzję z perspektywy roku, który minął? Uważam, że się nie myliłem. Przecież TVP do tej pory nie zrobiła ani jednego filmu na temat katastrofy smoleńskiej!
Jest nawet dużo gorzej, bo jedynym wyemitowanym filmem okazała się rosyjska produkcja „Syndrom katyński”, typowo propagandowy produkt z Moskwy. Proszę powiedzieć, w jaki sposób dobierał Pan rozmówców do „Listu z Polski”? Moje doświadczenie zawodowe wskazywało, że są różne rodzaje filmów dokumentalnych. Z jednej strony takie, które nazwałbym zbalansowanymi, poszukującymi złotego środka, prezentującymi wszystko, co za, i wszystko, co przeciw. Są też inne, które o istotnych rzeczach tego świata opowiadają z perspektywy pierwszej osoby, narratora, którym jest dziennikarz poszukujący jakiejś prawdy.
Gdyby próbował Pan balansować film o tragedii smoleńskiej, niewiele mogłoby z tego wyjść. Mam takie samo wrażenie. Trudno szukać złotego środka w sytuacji, w której dochodzi do tak niesłychanej katastrofy, rodzi się tyle znaków zapytania. Zdarza się, że ludzie po obejrzeniu mojego filmu pytają:, dlaczego nie szukałem drugiej strony? Po pierwsze, zastanawiam się, gdzie miałbym jej szukać. Po drugie – z czasem zaczęła docierać do mnie pewna bolesna oczywistość. Przecież tą drugą stroną jest to wszystko, co na temat Smoleńska przekazuje tak zwany medialny mainstream, to jest naprawdę druga strona! Postanowiłem opowiedzieć tę historię z pozycji człowieka niezgadzającego się na wyłączny przekaz oficjalny i medialny, z którego wynika, że wszystko jest jasne: polska wina, alkohol, niewyszkoleni piloci czy brak papierów dotyczących warunków pogodowych na rosyjskim lotnisku. Dlatego nie zdecydowałem się na pozycję człowieka poszukującego obiektywnej prawdy, bo mógłbym doprowadzić do sytuacji, w której z mojego filmu nic nie wynika.
Wróćmy do listy rozmówców, z których wypowiedzi wynika naprawdę aż zbyt wiele... Starałem się wyrazić wątpliwości, które przecież dzieliłem z milionami Polaków. Ich nie przekonywało to, co głosiły mainstreamowe media, nie mogli uwierzyć w tę obowiązującą wersję. Jeżeli więc szukałem możliwości zbudowania całkowicie innego obrazu, musiałem znaleźć innych rozmówców. Takich, którzy mieli podobne wątpliwości, zadawali sobie podobne pytania. Udało mi się ich odszukać, to byli ludzie mający określony stosunek do relacji polsko-rosyjskich. Rozmowy z nimi uważam za największą wartość swojego filmu w założonej formule.
Które z tych rozmów zrobiły na Panu największe wrażenie, szczególnie utkwiły w pamięci? Najbardziej chyba zaskoczyła mnie rozmowa z Władimirem Bukowskim, choć wiadomo, że to człowiek, który potrafi jednoznacznie, w sposób niezwykle klarowny wyrażać swoje poglądy. Mimo to uderzył mnie stopień pragmatyzmu w opiniach na temat Smoleńska, a może jeszcze bardziej w diagnozowaniu własnego państwa, jaki zaprezentował. Bukowski ma zupełnie nieprawdopodobny dystans do władz na Kremlu i stać go na wyjątkowo przenikliwe oceny. Potrafi też z tej perspektywy spojrzeć na zachowanie rządu Tuska po 10 kwietnia. Powiedział mi dosłownie, że sprzedaliśmy polską tragedię za czapkę gruszek. Postanowiliśmy pojednać się z Rosją na bazie filmu Wajdy i kilku uścisków dłoni, a przy okazji sprzedaliśmy całą sprawę katyńską i smoleńską. Rosjanie zrobili z nami wszystko, co chcieli. Drugim niezwykłym spotkaniem była rozmowa z Wiktorem Juszczenką. W filmie tego nie ma, ale rozmawialiśmy o próbie otrucia go, co potwierdziło kilka międzynarodowych ekspertyz. Opowiedział mi też bardzo wiele o mieszaniu się Rosji w sprawy Ukrainy przez ostatnich kilka lat. Trudno nie dostrzec podobieństw, jakie przyniosły i nam konsekwencje smoleńskiej katastrofy. Niewiarygodne, jak bardzo w sumie obliczalnie Rosja rozgrywa swoje sprawy na obszarze, który znajduje się w polu jej zainteresowania.
„List z Polski” stanowi prawdziwy fenomen. Wypchnięty poza oficjalny obieg, żyje w tym drugim, powiedziałbym – używając rosyjskich doświadczeń – samizdatów. Rzeczywiście w Polsce spotkało go niesłychane przyjęcie. A ja przecież nawet nie przypuszczałem, że mój film tu w ogóle wróci. Robiłem „List z Polski” na rynek zachodni, chcąc prostować wydostające się z Rosji i Polski oficjalne kłamstwa, manipulacje na temat katastrofy, później śledztwa. Już dzień po emisji filmu w stacji holenderskiej w zadziwiający dla mnie sposób przeniknął on do polskiego internetu. To działało jak wirus, jakaś niesłychana liczba osób zaczęła sobie mój film polecać. Przecież „List z Polski” nigdy nie miał żadnej promocji! Tymczasem do dzisiaj widziało go około miliona osób w sieci. Od początku istnienia internetu w Polsce „List z Polski” na liście „ulubionych” zajmuje 23. miejsce. (...)
Andrzej Klarkowski: Jako ostatni żegnałem delegację "Wstałem bardzo wcześnie, na lotnisku byłem już około 6.10. Wylot był, z tego, co pamiętam, o godzinie 7.23. Od wczesnych godzin porannych byłem na lotnisku i czekałem na delegację. Gros czasu spędziłem w poczekalni. Na samej płycie byłem może 10-15 minut. Kiedy wszyscy wsiedli do samolotu, podszedłem do trapu, żeby tam czekać na przyjazd prezydenta. Czekałem wówczas razem z gen. Andrzejem Błasikiem, a niedaleko samolotu chodził kapitan Arkadiusz Protasiuk. Został mi w pamięci jego uśmiech... Czekaliśmy, jak mówiłem, około 15 minut, w międzyczasie przyjechał jeszcze trochę spóźniony minister Mariusz Handzlik, który również pozostał na trapie, żeby przywitać prezydenta. Pamiętam, że panowie (mam tu na myśli gen. Błasika i ministra Handzlika) gawędzili sobie o samolotach, o tym, które są dobre i które powinny być wykorzystywane przez wojsko.[..] wydaje mi się, że kiedy przyjechałem na dworzec lotniczy, to już na miejscu była cała generalicja. Mogli przyjechać już dużo wcześniej. Poza tym ten dworzec ma specyficzną strukturę - żeby wszyscy mogli się w nim pomieścić, musieli się polokować w różnych salonikach. Chciałem porozmawiać chwilę z Krzysztofem Putrą i zorientowałem się, że wszyscy marszałkowie byli w saloniku na górze. Generalicja natomiast była w innym miejscu. Tam cały czas była rotacja, różne osoby zmieniały swoje miejsca, chciały ze sobą porozmawiać, ktoś kogoś spotkał po wielu latach, więc ruch, proszę sobie wyobrazić, był bardzo duży. Ja również chciałem porozmawiać ze swoimi znajomymi, nie miałem możliwości spotkać wszystkich, a tym bardziej słyszeć każdej rozmowy. Nie odnotowałem żadnych niezwykłych czy dziwnych zdarzeń. Nie słyszałem, żeby ktoś krzyczał, nie widziałem, żeby ktoś zasłabł, zemdlał czy żeby gdzieś była jakaś napięta atmosfera. Nastrój był podniosły i godny, ale nie wyczuwało się żadnego podminowania. Raczej nutę ekscytacji i oczekiwanie na odlot. [...] Utkwił mi w głowie m.in. obraz, gdy na lotnisku były rozdawane baretki - guzik katyński i rozetka. Ja miałem wpięte to do trenczu. Przyjechał minister Handzlik i podbiegł do mnie, złapał mnie za klapę i mówi, że musi mi zabrać moją baretkę, bo swojej nie dostał w pośpiechu. Po drodze rozmawialiśmy jeszcze chwilę o strojach oficjalnych. W głowie pozostają takie fotografie: rozmów, incydentów, spotkań. Ludzie zbierali się w grupkach i ożywieni rozmawiali ze sobą, wymieniali się planami. W głowie dźwięczą mi jeszcze moje rozmowy z ks. Romanem Indrzejczykiem, z Izą Tomaszewską. Dobrze pamiętam też, jak wpadł na dworzec Przemek Gosiewski, który wyglądał na bardzo zabieganego. Ola Natalli-Świat mówiła o tym, że po powrocie czeka ją ciężkie seminarium. Grażyna Gęsicka, która była przecież szefem klubu parlamentarnego PiS, wydawała się zdenerwowana jakimś sobotnim artykułem. Wciąż mam w głowie głosy, twarze ludzi, tych, których dobrze znałem, i tych, których znałem słabiej... Gdy wchodziłem do dworca lotniczego, był tam taki niesamowity tłok, że ludzie odpowiedzialni za kontrolę pasażerów błyskawicznie ich odprawiali. Pamiętam, jak hala odlotów zapełniała się tłumem ludzi. Duchowieństwo wszystkich ordynariatów polowych, generalicja w mundurach reprezentacyjnych, pozostali goście również w odświętnych strojach. Czułem się trochę wyobcowany, ponieważ byłem jedyną osobą, która nie leciała, nie licząc osób odpowiedzialnych za organizację, tych, które m.in. wręczały baretki. Widziałem, jak niektórzy spotykają się po kilkunastu latach, rozmawiają, wymieniają wrażenia, ale również rozmawiają o codziennych sprawach. Witałem wszystkich, którzy wchodzili, spotkałem swoich znajomych. Rozmawiałem w sumie z trzydziestoma dziewięcioma osobami. Pan prezydent wraz z ochroną przyjechał w ostatniej chwili i zamieniliśmy właściwie jakieś zdawkowe zdania. Miałem takie wrażenie, że wicemarszałek Jerzy Szmajdziński czekał w saloniku do ostatniej chwili na prezydenta. On jako jeden z ostatnich wszedł do samolotu. Ochrona prezydenta i jego przyjazd nie odbiegał w niczym od standardów. Lech Kaczyński był bardzo skupiony, jak go znałem, to sądzę, że myślał o swoim przemówieniu. I pani Maria, która takim lekkim krokiem wbiegała po schodkach i witała nas uśmiechem. Pamiętam tę jej niesłychaną pogodę ducha. Z każdym się witała. Prezydent, jak mówiłem, był bardzo skoncentrowany. Generał Błasik złożył prezydentowi standardowy meldunek. [..] Generał Andrzej Błasik zrobił na mnie wrażenie przykładnego wojskowego. Był to postawny mężczyzna, widać, że silny charakter, taki wzorcowy dowódca. Był niewątpliwie osobą skoncentrowaną na swojej pracy to zróżnicowanie udających się do Katynia osób, środowisk, często skrajnie odmiennych światopoglądowo, wzbudziło we mnie wówczas i trwa to do dziś, skojarzenie z "Weselem" Stanisława Wyspiańskiego. Na niewielkiej powierzchni znajdowało się wiele osób reprezentujących różne instytucje, środowiska, grupy społeczne, organizacje. Były tam osoby zróżnicowane wiekowo, zawodowo, politycznie. Wszyscy chcieli oddać hołd Polakom pomordowanym w Katyniu i wszyscy lecieli tym samym samolotem... Jak w soczewce 10 kwietnia zogniskowała się Polska - różna, ale jedna. Właśnie pod tym względem była to wizyta zupełnie odmienna niż wcześniejsze. Kto wie, czy nie taka była intencja Lecha Kaczyńskiego: lecieć do Katynia z różnymi osobami, nawet tymi ideowo dalekimi od prezydenta, żeby tym samym oddać swoją ideę polskości i patriotyzmu. Przecież w Katyniu również ginęli różni ludzie, ale wszystkich łączyła służba Polsce". Z Andrzejem Klarkowskim, socjologiem, psychologiem społecznym, doradcą prezydenta Lecha Kaczyńskiego w kwestiach społeczno-gospodarczych, rozmawia Paulina Jarosińska.
23 marca 2011 - twierdził Thomas Jefferson. No i wielbiciele wolności czuwają.. Czuwają i się przyglądają jak im wolność zabierają.. Bo wolność jest tak cenna, zbyt cenna.. Że trzeba ją reglamentować. Tak twierdził Lenin, duchowy przywódca współczesnej lewicy. I tę wolność reglamentują.. Bo socjalizm jest wrogiem wolności.. Tak jak alkohol jest wrogiem człowieka, jeśli człowiek nad nim nie panuje, tak jak pani Ilona Felicjańska (modelka), którą policja złapała 29 czerwca 2010 roku jak miała we krwi 2 promile, jak to mówią fachowcy- „ w wydychanym powietrzu”. To było wcześniej. Próbowała się przedrzeć do Piaseczna., a potem na Usynów, czy odwrotnie, taranując przy tym trzy pojazdy.. Tylko trzy. Nie była w stanie składać zeznań.. Dostała rok w zawieszeniu na trzy lata. Prawo jazdy odebrane również na trzy lata. Tak to się kończy, jak gardzi się wolnością własną i próbuje się zagrozić wolności innych.. Na pewno zagrożą wolności naszej, ci wszyscy unijnoskrętni, którzy przyjadą do nas w gości, w ramach prezydencji Polski od pierwszego lipca.. Wcześniej mówiło się, że przyjedzie do nas w gości 1500 urzędników unijnych , pomyślałem wtedy, że wytrzymamy tylu gości, ale im bliżej prezydencji - tym ich ma przyjechać więcej.. Wczoraj usłyszałem w „publicznym radio”, że przyjedzie do nas- uwaga!- 10 000(???). Nie za dużo? Do lipca jeszcze zostało trochę czasu.. Może okazać się, że przyjedzie do nas 20 000(????) Bo im bliżej- tym więcej.. Polska jest krajem gościnnym.. Nasza gościnność to 13 000 000 euro..Tyle ma kosztować obecność 10 000 eurozjadów.. Nie jest to dużo zważywszy, że sama obsługa naszego długu publicznego to ponad 13 miliardów dolarów rocznie.. Ale najgorsze, co mogą przeciw nam wymyślić? Na samą myśl staję się kłębkiem nerwów.. Tak jak kot psychiatry. On na ogół bawi się kłębkiem nerwów.. Bo, żeby, chociaż przywieźli ze sobą jakieś pieniądze unijne i wydawali je w polskich hotelach, sklepach, na bazarach.. Ale oni przyjadą do nas w gości.. Na rachunek biedniejących Polaków.. Żona do męża: - Jak będziesz wracał rano z pracy, kup chleb.. - Jeśli nie zapomnę. - To, chociaż pół kup.. Nie dość, że nękają nas, na co dzień nasi rodzimi urzędnicy, utrudniający nam życie, na co dzień, to jeszcze przyjadą obcy.. Kosztowniejsi, bo europejscy.. Pięciogwiazdkowe hotele, bankiety, rauty, spotkania, posiedzenia.. To jest swojego rodzaju stalking, czyli nękanie uporczywe.. Właśnie Platforma Obywatelska pracuje nad ustawą stalkingową regulującą stosunek mężczyzny do kobiety.. Autorom ustawy chodzi o to, żeby mężczyzna nie nękał kobiety telefonami, mailami, nagabywaniem w pracy.. To wyreguluje ustawa.. Męskie spojrzenie też może być rodzajem nagabywania.. „Stalking nie obejmuje działań przedstawicieli administracji państwowej wykonujących swoje obowiązki”- powiedziała, pani poseł (posłanka) Kidawa-Błońska. Jak to? To nawet poprzez spojrzenie na kobietę będzie można ją nagabywać, a jak człowiek padnie ofiarą nagabywania przez urzędników państwowych- to nie jest stalking? Ile milionów Polaków jest codziennie nagabywanych poprzez uporczywe nękanie urzędnicze - i to nie jest stalking? A co to jest? Od wielu lat twierdzę, że prawdziwy podział w narodzie społecznym polega na tym, ze są urzędnicy- i jesteśmy my.. Dzieli nas barykada, którą wytworzyła władza.. Oni ją mają nad nami, a my jesteśmy ich niewolnikami, zwanymi w społeczeństwie demokratycznym i obywatelskim- „obywatelami”. Bo nie może być w narodzie obywatelskim i społecznym nic przyjemniejszego niż być „ obywatelem”, czyli własnością państwa demokratycznego i prawnego, w którym prawo się ustanawia w drodze większości parlamentarnej.. Tyrania państwa demokratycznego i prawnego na tym między innymi polega. I jeszcze mamy się radować z powodu faktu, że państwo demokratyczne i prawne tarza nas, na co dzień w smole i pierzu, przyklejając nas jeszcze bardziej do siebie, przytulając do piersi i głaszcząc po ojcowsku. Bo żyjemy w ustroju republikańsko- demokratycznym, który jak słoma z przysłowiowego buta wystaje.. Mam przed sobą wypowiedź pana Franciszka Piotra Guizot, premiera Królestwa Francji w latach 1847- 1848, który wypowiedział się w kwestii demokratycznego republikanizmu w te słowa: „Niebycie republikaninem w wieku 20 lat to dowód braku serca, bycie republikaninem w wieku 30 lat to dowód braku rozumu”(!!!!) . W ogóle dla mieszkańców przedrewolucyjnej Francji, współczesny świat byłby jednym wielkim domem wariatów- parafrazując Pawła Jasienicę. Co widać codziennie i już wieczorem tego samego dnia.. Głupota na stałe wpisana jest w demokratyczną republikę głupoty a my osaczani – jak przestępcy- w zawiłościach prawnych demokratycznego państwa prawnego.. I codziennie, albo prawie- dokręcają okoliczności naszej niewoli w demokratycznym Sejmie. Kreują okoliczności, w które potem nas wikłają. Przegłosowując.. Demokraci realizują się w poszukiwaniu większości zatracając rozum.. „Okoliczności się zmieniają, podobnie jak problemy stwarzane przez te okoliczności, ale zasady, które rządzą rozwiązywaniem problemów są niezmienne”- twierdził konserwatywny kandydat na prezydenta USA, pan Barry Goldwater. Ale demokraci przegłosowują zasady niszcząc cywilizację wyrosłą na gruncie zasad.. A narody przebywają w cywilizacyjnej śpiączce wegetując w formie masy upadłościowej.. A czy demokracja powinna być czymś więcej niż parą wilków i owcą głosująca wspólnie nad tym, co ma być na obiad? - jak ktoś się słusznie zamyślił. Czy w demokracji w ogóle myślenie jest komukolwiek potrzebne, jak z myślenia wynikają jedynie kłopoty.? Bo cóż z tego jak ja mam rację, jak decyduje większość, która tę rację gwałci większościowo.. I wtedy ONI mają rację, bo mają większość.. A jak trafi się- jak ślepej kurze ziarno- inna większość, większość innym kierunku, to rację będzie miała ta nowa większość.. A jak jeszcze trafi się inna większość- to znowu racja będzie po jej stronie. W poszukiwaniu większości zatraca się zdrowy rozsądek, mimo, że ma się rację.. Takie na przykład pielęgniarki, jak to mówi propaganda” siostry”, poszukują na galerach, pardon- galeriach demokratycznego Sejmu- sprawiedliwości... Szukają większości dla poparcia swoiście pojętej sprawiedliwości subiektywnej... Jedne chcą być na państwowych kontraktach, to znaczy takich, które fundują im podatnicy upaństwowieni demokratycznie, a inne chcą być po prostu na etatach państwowych zakontraktowanych demokratycznie.. Zarówno zakontraktowanie etatowe jak i etatyzm kontraktowy to wspólne zło, tak jak kapitalizm amerykański czy komunizm radziecki.. Wyrastają z tego samego pnia - złego pnia rewolucyjnego Oświecenia. W naszych czasach równościowo zbliżają się do siebie.. Pielęgniarki domagają się naszych pieniędzy niezależnie, czy chcą być etatowe czy kontraktowe.. Pieniądze im płacone pochodzą z budżetu państwa, czyli z przymusowej zrzutki zorganizowanej przez demokratów demokratycznego państwa prawa i sprawiedliwości społecznej.. Powiedzmy wprost! Demokratycznego tyrana., który za nas decyduje, co mamy zrobić z naszymi pieniędzmi.. Demokracja jest oparta na złodziejstwie zalegalizowanym większością.. Zwyczajny złodziej nie kradnie wokół własnego domu, chyba, że…leje.. Demokratyczny złodziej kradnie w każdych okolicznościach.. Niezależnie czy pada, czy nie.. A jak tu ratować wolność czuwając? Żyjąc w demokracji. WJR
STRACONE POKOLENIE? W Gazecie Wyborczej rusza cykl „Stracone pokolenie”. Wbrew pozorom to bardzo a propos wczorajszej debaty na temat OFE. „Sytuacja gospodarcza, wysokie opodatkowanie pracy i perspektywa wypłaty odpraw w razie zwolnienia pracownika nie zachęcają do zatrudniania legalnie bądź na stałe.”
[ Pobierz całość w formacie PDF ]Pokrewne
- Strona startowa
- 4 list prywatny - zakończenie, jak napisac list
- 397 - Kod ramki - szablon(1), % 1 KODY -RAMKI -OBRAZKI %, % 7 KODY -RAMKI Z INTERNETU %
- 397 Rameczki złote(gliter)(1), % 1 KODY -RAMKI -OBRAZKI %, % 7 KODY -RAMKI Z INTERNETU %
- 397 - Kod ramki - szablon, Ramki kody
- 397. Addison Jayne - Pod wpływem słońca i księżyca, harlekinum, Harlequin Romance(1)
- 382, Prywatne, Przegląd prasy
- 384, Prywatne, Przegląd prasy
- 383, Prywatne, Przegląd prasy
- 386, Prywatne, Przegląd prasy
- 4 The Cause - STAND BY ME, Teksty piosenek
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- skromny19.pev.pl