4 Harry Harrison - Zemsta Stalowego Szczura, Harry Harrison - stalowy szczur
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Harry Harrison
Â
Â
Â
Zemsta Stalowego Szczura
(Przekład: Jarosław Kotarski)
1
SterczaÅ‚em w kolejce równie wytrwale, jak caÅ‚a gromada podatników, i Å›ciskaÅ‚em w rÄ™ce zabazgrany formularz i gotówkÄ™ - starożytny, prawie nigdzie już nie stosowany Å›rodek pÅ‚atnoÅ›ci pod postaciÄ… rulonika zielonych papierÂków; lokalne dziwactwo, które drogo bÄ™dzie kosztowaÅ‚o miejscowych klientów. CoÅ› swÄ™dziÅ‚o mnie niemiÅ‚osiernie pod sztucznÄ… brodÄ…. DrapaÅ‚em siÄ™ akurat, gdy facet przede mnÄ… odszedÅ‚ od okienka i nadeszÅ‚a moja kolej. Paluch utkwiÅ‚ mi w tym cholernym kleju. NajwiÄ™kszym moim zmartwieniem byÅ‚o w tej chwili - jak wyciÄ…gnąć palec, nie Å›ciÄ…gajÄ…c przy okazji zarostu. Zgromadzone w tym miejscu szerokie audytorium miaÅ‚o za chwilÄ™ zaznać wystarczajÄ…co wielu wrażeÅ„ i chciaÅ‚em zaoszczÄ™dzić im jeszcze jednego, nadprogramowego.
- Dalej, niechże pan mi to wreszcie poda! - dobiegło mnie zza okienka. Urzędniczka była stara, brzydka jak nieszczęście i na dodatek zrzędliwa.
- Wprost przeciwnie - odezwałem się uprzejmie. Ten cholerny klej w końcu puścił, druki i banknoty sfrunęły na ladę i odsłoniły moją siedemdziesiątkę piątkę z rakietowo napędzanymi pociskami. - To raczej niech pani da mi w końcu to, co wycisnęliście z biedaków zamieszkujących to zadupie.
UÅ›miechnÄ…Å‚em siÄ™ przy tym rozbrajajÄ…co. Babsztyl pisnÄ…Å‚ przeraźliwie i czym prÄ™dzej zaczÄ…Å‚ grzebać w kasie. By uÅ‚atwić jej podjÄ™cie wÅ‚aÅ›ciwej decyzji, wyszczerzyÅ‚em zÄ™by, które uprzednio pokryÅ‚em caÅ‚kiem porzÄ…dnÄ…, karminowÄ… farbÄ…. Gdy pchniÄ™te ku mnie pieniÄ…dze znalazÅ‚y siÄ™ w zaÂsiÄ™gu mojej rÄ™ki, zaczÄ…Å‚em upychać je systematycznie do górnej kieszeni pÅ‚aszcza. MojÄ… sÅ‚odkÄ… tajemnicÄ… byÅ‚ fakt, że miaÅ‚a ona poÅ‚Ä…czenie z innymi kieszeniami.
- Co pan robi? - sapnÄ…Å‚ stojÄ…cy za mnÄ… facet z wyÂtrzeszczonymi obecnie solidnie oczami.
- Podejmuję forsę - odparłem zgodnie z prawdą i cisnąłem mu plik banknotów. - Też pan chce?
ZÅ‚apaÅ‚ odruchowo banknoty i oczy jeszcze bardziej wyszÅ‚y mu z orbit. JednoczeÅ›nie ryknÄ…Å‚ alarm i usÅ‚yszaÅ‚em trzask blokowanych drzwi. UrzÄ™dniczka usiÅ‚owaÅ‚a ulotnić siÄ™ w tym czasie, jednak kolejny bÅ‚ysk mego serdecznego uÅ›miechu skutecznie jÄ… powstrzymaÅ‚ i forsa pÅ‚ynęła dalej. Ludzie biegali w popÅ‚ochu, a strażnicy, z zapaÅ‚em wymaÂchujÄ…c broniÄ…, rozglÄ…dali siÄ™ gorÄ…czkowo za kimÅ›, kogo można by ustrzelić. WdusiÅ‚em wiÄ™c guzik trzymanego w kieszeni nadajnika i w caÅ‚ym banku rozbrzmiaÅ‚a seria mocnych eksplozji. WywaliÅ‚o wszystkie kosze na Å›mieci, w których uprzednio umieÅ›ciÅ‚em profilaktycznie bomby gazowe. PrzestaÅ‚em na chwilÄ™ interesować siÄ™ inkasowaniem gotówki, naÅ‚ożyÅ‚em natomiast hermetyczne gogle i nalepiÂÅ‚em porzÄ…dny plaster na usta - to ostatnie po to, by zmusić siÄ™ do oddychania przez nos, w którym tkwiÅ‚y przeciwgazowe filtry. NastÄ™pnie rozejrzaÅ‚em siÄ™ wokół. Widok byÅ‚ fascynujÄ…cy. Gaz oÅ›lepiajÄ…cy jest bezbarwny i bezwonny, dziaÅ‚a jednak prawie natychmiast. W ciÄ…gu piÄ™tnastu sekund od pierwszego wybuchu wszyscy wewnÄ…trz budynku byli Å›lepi. Z wyjÄ…tkiem oczywiÅ›cie Jamesa Bolivara DiGriz, czyli mnie. Jako jednostka niepospolicie utalenÂtowana (stÄ…d zresztÄ… przezwisko Stalowy Szczur) zaÅ‚adoÂwaÅ‚em resztÄ™ gotówki i wziÄ…Å‚em azymut na najbliższe drzwi.
Moja dobrodziejka z drugiej strony lady ulotniła się definitywnie. Nie było jej widać, za to było ją doskonale słychać - gdzieś z podłogi. Wrzeszczało zresztą wszystko, co się ruszało - poza mną, oczywiście. Zaiste, pełne grozy są chwile spędzone przez normalnego człowieka w kraju ślepców. W koło wszyscy poruszali się po omacku i co chwila się przewracali. Dotarłem szczęśliwie do drzwi, przy których - na zewnątrz - zebrał się już całkiem spory tłum gapiów. Pomachałem im ręką, co - doprawdy nie wiem dlaczego - przyprawiło ich o drgawki i zmusiło do gwałtownej ucieczki. Przestrzeliłem zamek, ustawiwszy broń tak, by kule przeleciały ludziom nad głowami, i kopnąłem drzwi. Zanim wygramoliłem się na zewnątrz, rzuciłem jeszcze krzykacza na chodnik i wpakowałem do uszu stopery.
Krzykacz wystartowaÅ‚ i od razu wszyscy siÄ™ rozbiegli. Nie ma siÄ™ innego wyboru, gdy coÅ› takiego drze mordÄ™. WysyÅ‚a toto dźwiÄ™ki o natężeniu równym solidnemu trzÄ™Âsieniu ziemi. Niektóre sÄ… sÅ‚yszalne - na przykÅ‚ad odgÅ‚os, który odbiera siÄ™ jako wzmocniony silnie pisk paznokcia skrobiÄ…cego po szkle, inne zaÅ›, bÄ™dÄ…c poddźwiÄ™kami, stwarzajÄ… nastrój paniki i grozy. Nieszkodliwy w sumie drobiazg, ale jak pożyteczny.
Tak czy inaczej - ulica byÅ‚a pusta, gdy dobiegaÅ‚em do wozu, który wÅ‚aÅ›nie zatrzymaÅ‚ siÄ™ przy krawężniku. Mimo stoperów Å‚eb mi pÄ™kaÅ‚ od tego jazgotu. OdetchnÄ…Å‚em dopiero wtedy, gdy doskonale dźwiÄ™koszczelny i hermetyczÂny wóz ruszyÅ‚ z miejsca i skierowaÅ‚ siÄ™ w perspektywÄ™ ulicy.
- Wszystko w porzÄ…dku? - spytaÅ‚a siedzÄ…ca przy kierownicy Angelina, biorÄ…c zakrÄ™t z nonszalancjÄ… zatwarÂdziaÅ‚ego samobójcy.
- Poszło jak po maśle.
- Twoje porównania pozostawiają wiele do życzenia pod względem poprawności i czystości języka.
- Przepraszam, ale wczesnoporanna praca nigdy nie wpływała dobrze na moje samopoczucie i zdolności. A poza tym, ten płaszcz zawiera obecnie o wiele więcej forsy, niż
zdążymy wydać.
- O to już nie musisz siÄ™ martwić! - stwierdziÅ‚a z czarujÄ…cym uÅ›miechem. MiaÅ‚em ochotÄ™ jÄ… ucaÅ‚ować, potrzebowaÅ‚a jednak caÅ‚ego dostÄ™pnego refleksu, by nie zabić nas w tej przejażdżce, poprzestaÅ‚em zatem na przyjaÂcielskim poklepaniu jej po ramieniu.
Wetknąłem gumę do żucia w usta - trzeba było pozbyć się tego przerażającego kolorytu uzębienia - i zająłem się zdejmowaniem charakteryzacji. Angelina skręciła tymczasem w przecznicę, zwolniła i skręciła ponownie. W zasięgu wzroku było pusto. Nacisnęła malutki czerwony guzik.
Jakie to interesujące rzeczy zdarza się ludziom wymyślać. Tablice rejestracyjne obróciły się natychmiast. Lecz to było akurat dość banalne. Z dysz na przednim zderzaku trysnęły strumienie katalizatora. Wszędzie, gdzie stykał się z błękitem karoserii, zmieniał go natychmiast w twarzową czerwień. Z wyjątkiem górnej części wozu, która odzyskała dziewiczą przezroczystość. To, co sprawiało wrażenie galwanizowanej chromem powierzchni, rozpuściło się. Przy okazji zmieniła się też marka wozu.
Gdy tylko proces ów dobiegł końca, Angelina ściągnęła ognistopomarańczową perukę i zawróciła w stronę banku. Przejąłem na chwilę kierownicę, gdy pakowała nasze przebrania do skrytki i nakładała oszałamiające okulary przeciwsłoneczne.
- Dokąd teraz? - zapytała, gdy obok nas przemknęło stadko wyjących patrolowców.
- MyÅ›laÅ‚em o plaży. Wiatr, sÅ‚oÅ„ce - to zdrowe i orzeźÂwiajÄ…ce...
- Nawet bardzo, jeÅ›li można ci przerwać. - PoÂklepaÅ‚a siÄ™ po zaokrÄ…glonym wybrzuszeniu przepony z uÅ›miechem, w którym byÅ‚o coÅ› wiÄ™cej niż tylko zaÂdowolenie. - To już siódmy miesiÄ…c. A poza tym... - popatrzyÅ‚a na mnie naburmuszona - to mi przypoÂmina, że obiecaÅ‚eÅ› zrobić ze mnie uczciwÄ… kobietÄ™, abyÅ›Âmy mogli wreszcie nazwać ten okres miodowym mieÂsiÄ…cem.
- W pierwszej nadarzającej się chwili, moja ty śliczna. Nie chcę z ciebie zrobić uczciwej kobiety - to byłoby zresztą fizycznie niemożliwe. Jesteś tak samo podszyta złodziejstwem jak ja. Lecz z całą pewnością ożenię się z tobą i wsunę najkosztowniejszą...
- UkradzionÄ…!
- ...obrączkę na ten delikatny paluszek. Przysięgam! Obiecuję! Ale gdy tylko spróbujesz zalegalizować nasz związek, połknie nas komputer i skończy się babci sranie razem z naszymi wakacjami.
- A ty dostaniesz dożywocie. Lepiej jednak bÄ™dzie, jeÅ›li zÅ‚apiÄ… ciÄ™ teraz, zanim bÄ™dÄ™ zbyt gruba, by za tobÄ… biegać. Teraz pojedziemy do tego oÅ›rodka nad morzem i nacieszyÂmy siÄ™ ostatnim dniem wolnoÅ›ci. A jutro, zaraz po Å›niadaniu bierzemy Å›lub. Obiecujesz?
- Mam tylko jedno pytanie...
- Obiecaj! Za dobrze znam twoje numery!
- Masz moje słowo. Tylko że...
ZahamowaÅ‚a nagle z poÅ›lizgiem i okazaÅ‚o siÄ™, że spogÂlÄ…dam w lufÄ™ mojego wÅ‚asnego gnata. Z tej perspektywy byÅ‚a ona przerażajÄ…co wielka, a palec na spuÅ›cie charakÂteryzowaÅ‚ siÄ™ niezdrowÄ… bielÄ….
- Obiecaj, ty Å›liski, oszukaÅ„czy, kÅ‚amliwy i trzeciorzÄ™dÂny wÅ‚amywaczu od siedmiu boleÅ›ci, albo wyprujÄ™ ci flaki!
- Ty mnie naprawdÄ™ kochasz!?
- Oczywiście, że cię kocham! Ale jeśli nie będę cię miała dla siebie, to sama cię ukatrupię. No, gadaj!
- Pobieramy siÄ™ rano.
- Jak trudno jest niektórych przekonać! - westchnęła, wsuwając broń do kieszeni i lokując siebie w moich ramionach.
Potem pocałowała mnie tak czule, ze byłem niemal gotów cieszyć się zapowiedzią jutrzejszego dnia.
2
- Dokąd to, Chytry Jimie? - Angelina wychylała się przez okno naszego pokoju. Zatrzymałem się z ręką na klamce furtki.
- IdÄ™ popÅ‚ywać, kochanie! - odwrzasnÄ…Å‚em i nacisÂnÄ…Å‚em klamkÄ™.
Ryknęła siedemdziesiątka piątka i z całego urządzenia wejściowego cała została jedynie klamka.
- Rozepnij się! - odezwała się z odcieniem życzliwości, dmuchając w lufę.
Wzruszyłem z rezygnacją ramionami i rozpiąłem płaszcz kąpielowy. Poza tym, że nogi miałem gołe, byłem całkowicie ubrany (buty tkwiły w kieszeniach marynarki). Pokiwała piękną głową ze zrozumieniem.
- Możesz wracać na górę. Wykąpiesz się w wannie.
- Tylko mnie źle nie zrozum. Chciałem jeszcze po drodze wpaść do kilku sklepów i...
- Na górę!
PoszedÅ‚em. Nie byÅ‚o nawet sensu kląć. Lekarze Korpusu rozsupÅ‚ali splÄ…tane niteczki jej podÅ›wiadomoÅ›ci i wprowaÂdzili w normalne, szczęśliwe ludzkie życie. Ale gdy przychodziÅ‚y momenty krytyczne, stawaÅ‚a siÄ™ dawnÄ… AngelinÄ… - najokrutniejszym mordercÄ…, jakiego znaÅ‚em. WesÂtchnÄ…Å‚em i wszedÅ‚em na schody. Jeszcze gÅ‚Ä™biej westchnÄ…ÂÅ‚em, gdy zobaczyÅ‚em, że pÅ‚acze.
- Nie kochasz mnie. - Klasyczny gambit funkcjonujÄ…cy od czasu pierwszej baby w raju i nadal nie do rozwiÄ…zania.
- Kochanie, naturalnie, że ciÄ™ kocham. - Bo i faktyczÂnie, kochaÅ‚em jÄ…. - To tylko... taki odruch. Kocham ciÄ™, ale małżeÅ„stwo... to jak pójÅ›cie do wiÄ™zienia, a ja, jak wiesz, nigdy dotÄ…d tam nie trafiÅ‚em.
- To wyzwolenie, a nie niewola - usłyszałem, gdy zabrała się do makijażu. - To jak kąpiel w zimnej wodzie. Trzeba szybko do niej wejść i wszystko potem jest OK. A teraz opuść nogawki i włóż buty.
ZrobiÅ‚em, co chciaÅ‚a, i miaÅ‚em wÅ‚aÅ›nie powiedzieć, co sÄ…dzÄ™ o tym gÅ‚upawym stwierdzeniu, gdy ujrzaÅ‚em otÂwierajÄ…ce siÄ™ drzwi, za którymi staÅ‚ Mistrz Ceremonii i dwóch Å›wiadków. Angelina ujęła mnie za rÄ™kÄ™ (tym razem zrobiÅ‚a to Å‚agodnie) i pociÄ…gnęła do drugiego pokoju. UsÅ‚yszaÅ‚em dźwiÄ™k organów i oczy zakryÅ‚a mi mgÅ‚a.
Gdy odzyskałem zdolność wyraźnego widzenia, organy wybrząkiwały właśnie ostatnie tony, drzwi zamykały się za świadkami, a Angelina oglądała paluszek ozdobiony obrączką. Jęknąłem.
Na kredensie stało parę flaszek. Sam nie wiem, jak odnalazłem kolbiastą butelkę Syrian Panther Sweat 20. Pewien jestem tylko, że nie zawdzięczałem tego moim oczom. Samogon ten ma tak owocne działanie, że jego sprzedaż zakażana jest na przynajmniej połowie cywilizowanych planet. Najskuteczniej działa w dawce równej pełnemu kubkowi.
WypiÅ‚em dwa i pogrążyÅ‚em siÄ™ w niewesoÅ‚ych rozÂważaniach. MusiaÅ‚o mi to zająć trochÄ™ czasu, gdyż AnÂgelina, moja Angelina (z trudem powstrzymywany jÄ™k), staÅ‚a przede mnÄ… w marynarskich spodniach i swetrze, ze spakowanymi torbami. SzarpniÄ™ciem wytrÄ…ciÅ‚a mi szklankÄ™ z dÅ‚oni.
- Tak sobie na boczku świętujemy? - powiedziała jak najuprzejmiej. - Na to będzie czas wieczorem. Teraz zjeżdżajmy stąd. Jak tylko nasze nazwiska wpadną do komputera, to wszystko strzeli i zajaśnieje jak knajpa w dniu wypłaty. Sądzę, że gliny gotowe są zesrać się, byle tylko nas dostać.
- Cisza - rozkazałem łapiąc pion. - Ten obrazek już znam. Bierz samochód i jazda.
ZaofiarowaÅ‚em pomoc przy wynoszeniu rzeczy, ale zanim zdążyÅ‚em wyrazić tÄ™ propozycjÄ™ gÅ‚oÅ›no, Angelina byÅ‚a już w poÅ‚owie schodów. ZachÄ™cony jej przykÅ‚adem, namierzyÂÅ‚em przeszkody terenowe i ruszyÅ‚em za niÄ…. Samochód staÅ‚ z otwartymi drzwiami i pomrukiwaÅ‚ niecierpliwie, a siedzÄ…ca za kierownicÄ… Angelina pomrukiwaÅ‚a w innej tonacji, lecz również niecierpliwie.
Gdy wgramoliÅ‚em siÄ™ do Å›rodka, zaczęły do mojej kory mózgowej docierać pierwsze oznaki, że Å‚apiÄ™ kontakt z rzeczywistoÅ›ciÄ…. Ten wóz, podobnie jak wszystkie pojazdy używane na Karnacie, dziaÅ‚aÅ‚ na parÄ™ generowanÄ… dziÄ™ki spalaniu pewnego rodzaju torfu. Używano do tego pomysÂÅ‚owego i niepotrzebnie skomplikowanego urzÄ…dzenia. PoÂtrzeba byÅ‚o co najmniej trzydziestu minut na podniesienie pary do poziomu, który umożliwiaÅ‚ jazdÄ™. Angelina musiaÅ‚a zatem rozgrzać wóz jeszcze przed Å›lubem, planujÄ…c dokÅ‚adÂnie wszystkie pozostaÅ‚e przedsiÄ™wziÄ™cia. Jak dotÄ…d, jedynym moim wkÅ‚adem w imprezÄ™ byÅ‚ ten prywatny drink. To mi o czymÅ› przypomniaÅ‚o.
- Masz tabletkę? - wychrypiałem.
Zanim skończyłem mówić, tabletka leżała już na mojej otwartej dłoni. Mała, różowa, z trupią główką; wstrząsający wynalazek jakiegoś szalonego chemika. Działała jak metaboliczny odkurzacz, wyrzucając z żołądka jego zawartość i dokonując blitzkriegu w układzie krwionośnym. Usuwała nie tylko alkohol, ale również wszystkie skutki picia tak dokładnie, że godna współczucia ofiara alkoholizmu stawała się trzeźwa jak noworodek. Z rezygnacją połknąłem to diabelstwo.
Mówi siÄ™, że to dziaÅ‚a bÅ‚yskawicznie, lecz czas jest pojÄ™ciem wzglÄ™dnym. Subiektywnie trwaÅ‚o to ze trzy godziny; przypominaÅ‚o doznania delikwenta, którego żoÅ‚Ä…Âdek wypeÅ‚niajÄ… nagle wodÄ… i to aż do pÄ™kniÄ™cia, a zaraz potem woda owa wypÅ‚ywa wszystkimi porami ciaÅ‚a.
- Uff - odezwałem się słabym głosem i wytarłem czoło.
Obok nas przemykały właśnie ostatnie domy jakiejś wioski. Angelina prowadziła z chłodną obojętnością, a generator pobrzękiwał wesoło po zjedzeniu następnego kawałka torfu.
- Mam nadzieję, że ci przeszło? - Skręciła na krzyżówce i dalej pruła z poprzednią szybkością. - Ogłosili już alarm. Wojsko, z lotnictwem, i inne takie. Mam ich na podsłuchu.
- Co o tym sÄ…dzisz?
- Marnie. Chyba że coś wymyślisz. Zrobili solidny pierścień z parasolem powietrznym. Teraz go zacieśniają.
Nie doszedłem jeszcze do siebie. Istniało bezpośrednie połączenie miedzy moimi splątanymi myślami a strunami głosowymi, do którego to połączenia cenzura inteligencji nie miała dostępu.
- Wspaniały początek nowego życia. Jeśli to ma tak dalej wyglądać, to nic dziwnego, że unikałem ślubu jak zarazy.
Wóz zatrzymał się na poboczu pod niebieskolistnym drzewem. Trzasnęły drzwi, a w oknie pojawiła się sięgająca po torbę ręka Angeliny. Usiłowałem ją powstrzymać.
- Jestem idiotÄ…...
- Zatem ja też jestem idiotką, bo wyszłam za ciebie. - Jej głos nie zwiastował rychłych łez, i to było właśnie najgorsze; znaczyło, że za wszelką cenę chce nad sobą panować. - Oszukałam cię i wciągnęłam w małżeństwo, bo wydawało mi się, że tego właśnie pragniesz. Myliłam się, więc skończmy całą sprawę, zanim jeszcze na dobre się zaczęła. Przykro mi, Jim. Otworzyłeś przede mną nowe życie i myślałam, że i mnie uda się zrobić coś dla ciebie. Naprawdę, fajnie było cię poznać. Dzięki - i do widzenia. Zanim skończyła, zebrałem się mniej więcej do kupy. Stanąłem przed nią, blokując drogę, i jak najdelikatniej wziąłem ją w objęcia.
- Angelino, powiem ci teraz jedną rzecz, której nie usłyszysz już więcej ode mnie do końca moich dni. Słuchaj więc uważnie i zapamiętaj. Był taki czas, że nosiłem miano najlepszego złodzieja w galaktyce. Potem wciągnięto mnie do Korpusu, gdzie miałem pomagać w łapaniu innych złodziei. I złapałem ciebie. Nie tylko pierwszej klasy złodziejkę, ale również najbardziej sadystyczną morderczynię, jaką znała galaktyka. - Poczułem, że drży, i przycisnąłem ją mocniej. - Trzeba to powiedzieć, właśnie taka bowiem byłaś. Teraz już nie jesteś. Miałaś po temu powody, teraz zostały już usunięte. Wyprostowano kilka rowków w twojej korze mózgowej. I kocham cię. Ale chcę, byś pamiętała, że kochałem cię również w tamtych, nie dających się wskrzesić dniach. Więc jeśli teraz zżymam się i trudno ze mną dojść do ładu i składu, pamiętaj, co ci powiedziałem, i weź to pod uwagę. OK?
- Oczywiście, że tak!
UpuÅ›ciÅ‚a torbÄ™ (na mój maÅ‚y palec, ale nie oÅ›mieliÅ‚em siÄ™ nawet drgnąć) i bez sÅ‚owa mnie objęła. CaÅ‚owaliÅ›my siÄ™ leżąc w wysokiej trawie, gdy przy naszym wozie zahamoÂwaÅ‚y z piskiem dwa motocykle. Jedynie policja mogÅ‚a ich używać, jako że zdolne byÅ‚y do osiÄ…gania wielkich szybkoÂÅ›ci. Ich silniki Å‚adujÄ… siÄ™ w nocy i dajÄ… caÅ‚Ä… moc na koÅ‚o zamachowe, które w dzieÅ„ generuje prÄ…d elektryczny zasilajÄ…cy dwa motorki w koÅ‚ach. Skuteczne i nie powodujÄ…ce zanieczyszczenia Å›rodowiska. I bardzo niebezpieczne.
- To ten wóz, Pooler! - krzyknął jeden z policjantów poprzez ciągły warkot kół zamachowych.
- Dam znać centrali. Nie mogli uciec daleko. Teraz już ich mamy!
Nic mnie tak nie wpienia jak pewność siebie objawiana przez drobnych urzÄ™dników. O tak, teraz na pewno nas już majÄ…. GdzieÅ› w gÅ‚Ä™bi gardÅ‚a uwiÄ™zÅ‚o mi warkniecie, gdy ten umundurowany ignorant wodziÅ‚ nochalem wokół samoÂchodu i gdy w chwilÄ™ później wlepiÅ‚ wzrok w naszÄ… przytulnÄ… kryjówkÄ™ w trawie. CiÄ…gle jeszcze siÄ™ gapiÅ‚, gdy zÅ‚apaÅ‚em go za szyjÄ™ i Å›ciÄ…gnÄ…Å‚em w dół, sugerujÄ…c, by do nas doÅ‚Ä…czyÅ‚. Åšmiesznie wyglÄ…daÅ‚ z wytrzeszczonymi oczyÂma, wywalonym jÄ™zykiem i nabiegajÄ…cÄ… krwiÄ… twarzÄ…, ale Angelina wszystko zepsuÅ‚a. ZrzuciÅ‚a mu heÅ‚m i przygrzaÅ‚a w ciemiÄ™ obcasem swego pantofelka (ze stalowym podÂkuciem). PozwoliÅ‚em mu opaść na trawÄ™.
- I ty mówisz, że ja jestem sadystką - wyszeptała z urazą w głosie. - No to co można powiedzieć o tobie?
- Przekazałem wiadomość. Teraz już na pewno ich mamy! - entuzjazmował się ten drugi.
Zamilkł dość nagle, wpatrzony w otwór lufy, która pojawiła się na wysokości jego nosa. Angelina wygrzebała ze swej torby pigułkę nasenną i podsunęła mu ją gestem nieznoszącym sprzeciwu.
- I co teraz, szefie? - zapytała radośnie, wpatrując się w dwie postacie w czarnych uniformach leżące na drodze.
- MyÅ›lÄ™. - SkrzywiÅ‚em siÄ™, aby to podkreÅ›lić. - MieÂliÅ›my ponad cztery miesiÄ…ce wakacji, i to bez zmartwieÅ„, lecz wszystko, co dobre, szybko siÄ™ koÅ„czy. MoglibyÅ›my przedÅ‚użyć sobie urlop, sprawiajÄ…c różnym ludziom trochÄ™ kÅ‚opotu. Ale nie sÄ…dzÄ™, żebyÅ› w swym obecnym ksztaÅ‚cie nadawaÅ‚a siÄ™ tak naprawdÄ™ do ucieczek i tym podobnych fatygujÄ…cych imprez. Wracamy tam, skÄ…d zwialiÅ›my?
- Miałam nadzieję, że to właśnie powiesz. To niezdrowa mieszanka: poranna niestrawność i napad na bank. Fajnie jest wracać.
- Zwłaszcza, że powitają nas z otwartymi ramionami.
Pamiętają przecież, że odrzucili nasze prośby o urlop i przez to zmusili do obrabowania tego pocztowca.
- Żeby nie wspominać już o pieniądzach na drobne wydatki, które zabraliśmy z banków, gdy zablokowali nasze konta.
- Święte słowa. Chodź. Zrobimy to w wielkim stylu.
RozebraliÅ›my obu funkcjonariuszy. Jeden miaÅ‚ różowÄ… bieliznÄ™, drugi wolaÅ‚ praktycznÄ… czerÅ„, ale ozdobionÄ… koronkÄ…. MógÅ‚ to być lokalny zwyczaj, niemniej zadumaÅ‚em siÄ™ nad stosunkami panujÄ…cymi w tutejszej policji. ByÅ‚em zadowolony, że wyjeżdżamy. W zapiÄ™tych heÅ‚mach ruszyliÅ›Âmy drogÄ… na zdobycznych motorach, wesoÅ‚o kiwajÄ…c po drodze do wszystkich czoÅ‚gów i ciężarówek przetaczajÄ…cych siÄ™ w przeciwnym kierunku. ZastopowaÅ‚em na widok samotnej pancerki i pokiwaÅ‚em ze Å›rodka drogi do kierowÂcy. Angelina zahamowaÅ‚a w obÅ‚oku kurzu za wozem - wydawaÅ‚o nam siÄ™, że widok policjanta w ciąży mógÅ‚by wstrzÄ…snąć nawet ich systemem nerwowym.
- Mamy ich! - ryknąłem w uchylone okno. - Ale mają radio, więc zachowaj to dla siebie. Jedź za nami!
- Prowadź! - odwrzasnęło z zapałem wnętrze.
Myśl o nagrodzie, medalach i sławie błysnęła z pewnością załodze przed oczyma i przyćmiła słońce. Poprowadziłem ich na opuszczony leśny dukt kończący się nad jeziorkiem. Zahamowałem, pokiwałem, żeby stanęli, i z palcem przy ustach pognałem w ich stronę. Kierowca opuścił klapę i wychylił się z oczekiwaniem w oczach.
- Potrzebny wam odpoczynek - poinformowałem go uprzejmie, wrzucając do środka granat gazowy.
Najpierw pojawiła się chmura dymu, potem rozległo się trochę kaszlu i w efekcie uzyskaliśmy dwie postacie śpiące cicho na trawie.
- Chcesz zobaczyć ich bieliznÄ™? - zainteresowaÅ‚a siÄ™ Angelina. Motory potoczyÅ‚y siÄ™ wesoÅ‚o po stoku i parujÄ…c zatonęły w jeziorze. ZaÅ‚adowaliÅ›my siÄ™ do pancerki i ruszyliÅ›my w stronÄ™ miasta. JechaliÅ›my bocznymi drogami. Naszym punktem docelowym byÅ‚a Kwatera Główna tutejszej policji. ZaparkowaliÅ›my w podziemnym garażu, dziwnie teraz opustoszaÅ‚ym, i pojechaliÅ›my windÄ… do centrum dyspozycyjÂnego. ZnalazÅ‚em wolny pokój i zostawiÅ‚em w nim AngelinÄ™. WychodzÄ…c zauważyÅ‚em, że zabawia siÄ™ zapieczÄ™towanymi tajnymi aktami. NaÅ‚ożyÅ‚em gogle i wlazÅ‚em do centrali. ZostaÅ‚em zignorowany. Facet, z którym chciaÅ‚em siÄ™ widzieć, spacerowaÅ‚ po pokoju pykajÄ…c z dÅ‚ugaÅ›nej fajki. PodbiegÅ‚em i zasalutowaÅ‚em.
- Przepraszam, czy Mr Inskipp?
- Taa... - mruknął, dalej koncentrując wzrok na ściennej tablicy, która przedstawiała graficznie przebieg pościgu.
- Ktoś chce się z panem widzieć.
- Że co? Słuchani? - ciągle był rozkojarzony. Harold Peters Inskipp, dyrektor i główny mózg Korpusu Specjalnego rozkojarzony bywał nader rzadko. Najwyraźniej tego dnia nie był w formie, gdyż bez słowa podreptał za mną. Zdjąłem gogle i zamknąłem drzwi.
- Teraz możemy wracać do domciu - powiedziaÂÅ‚em. - JeÅ›li okażesz siÄ™ na tyle miÅ‚y, by znaleźć jakiÅ› sposób. ZnudziÅ‚a mi siÄ™ ta przeklÄ™ta popularność.
WykrzywiÅ‚ siÄ™ niesamowicie i zagryzÅ‚ ustnik fajki. PoÂprowadziÅ‚em go do pokoju, w którym zostaÅ‚a Angelina. DoszliÅ›my tam, zanim jeszcze go odblokowaÅ‚o, ponadto przez caÅ‚y czas zajÄ™ty byÅ‚ wypluwaniem szczÄ…tków ustnika.
3
- Arrgh! - warknÄ…Å‚ Inskipp i potrzÄ…snÄ…Å‚ resztkÄ… fajki.
- PeÅ‚ne ekspresji - odparÅ‚em uprzejmie, wyciÄ…gnÄ…wszy z kieszeni cygaro. - Ale zawiera minimalnÄ… dawkÄ™ inforÂmacji. Czy mógÅ‚byÅ› wyrażać siÄ™ jaÅ›niej?
...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]Pokrewne
- Strona startowa
- 4-latki(3),
- 39. Czym jest dla Ciebie literatura - życiową przygodą, eboki, wypracowania
- 40 razorback (bolter) (2008), wh40k, +kartonyWH40k+
- 4(3), ⊱⶿ WALENTYNKI ⊱⶿
- 38(1), psychologia1
- 391. Leclaire Day - Bal Kopciuszka 02 - Nie ma tego złego, harlekinum, Harlequin Romance(1)
- 40, Nowy folder
- 3E1-warsztaty 5,
- 3 1, Szkoła, matma
- 4) Kwiecień, 4 - Kalendarz świętych
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- shanti.opx.pl