37 Miasto strachu, ►Różne, Książki, Saga o ludziach Lodu - Margaret Sandemo

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Margit Sandemo
MIASTO STRACHU
SAGA O LUDZIACH LODU
Tom XXXVII
1
ROZDZIAŁ I
Strach ma różne oblicza.
Może go uosabiać także drobna, życzliwa dama w średnim wieku, ubrana w szary kapelusz i
płaszcz, wiedziona odruchem niesienia pomocy tym, którzy znajdą się w potrzebie.
W mroźną zimę roku 1937 w norweskim mieście Halden drobna, niepozorna kobieta
trzymała całą społeczność w okowach strachu tak mocno, że zdarzenie to wstrząsnęło
krajem, a uwaga zachodniego świata skierowała się na to właśnie miejsce.
W pewien styczniowy poranek, zimny i ponury, kiedy syreny tartaku i fabryki papieru wyły
tworząc rozdzierający dysonans z sygnałami pozostałych fabryk, nad Halden uniosło się
tchnienie śmierci.
Nikt jeszcze o tym nie wiedział, ani blade, drżące od chłodu dziewczęta, które drzemały w
autobusie jadąc do pracy w fabryce obuwia, zmęczone długim, spędzonym na zabawie
wieczorem i zbyt krótkim snem, ani robotnicy, którzy opatuleni w zimowe ubrania, lecz z
nonszalancko odkrytymi głowami przecinali rynek, niosąc pod pachami teczki z drugim
śniadaniem. Nic nie wiedział także młody policjant Rikard Brink z Ludzi Lodu, który dopiero
kilka dni później miał pojąć, że odpowiedzialność za przyszłość całego miasta spoczywa na
jego barkach.
I doktor Clemens Post również nie zdawał sobie z niczego sprawy. Nie wiedział, że
pozostało zaledwie kilka minut do chwili, gdy zadzwoni telefon.
Nawet kiedy rozległ się dzwonek i gdy rozmowa była już zakończona, nie przypuszczał, jaki
zasięg będzie miało to, co się stanie lub co się już stało.
Wielki strach objął miasto we władanie. Na pierwszy ogień poszło dziewięć osób. Dziewięć
pojedynczych osób, a także dwie duże grupy ludzi - jedna licząca sześćdziesiąt dwie, druga
- dwanaście osób. Zadaniem Rikarda, potomka Ludzi Lodu, stało się ich odnalezienie i
uratowanie. On także miał sprawić, by nikt więcej do nich nie dołączył.
Właściwie atak nastąpił już dzień wcześniej na kilku różnych frontach.
Dziewięcioro różnych ludzi...
Numer 1 i 2: Vinnie i Kamma
Wdowa Kamma Dahlen była przeżytkiem z czasów „uprzywilejowanej klasy wyższej”.
Kolację nazywała z francuska „souper”, a fryzjerkę „Andersen” w braku służby, do której
mogłaby się zwracać po nazwisku. Z angielska. Narzekała, jak trudno jest obecnie znaleźć
kogoś do pomocy w domu, i wciąż powtarzała, jak bardzo służący są niewdzięczni i
wymagający, choć nikogo takiego nie miała. Nadal ubierała się zgodnie z angielską modą lat
dwudziestych: w prosty tweedowy kostium z półdługą spódnicą i krepdeszynową bluzkę w
2
kolorze ecru z luźną kokardą przy szyi. Włosy, żółte jak ochra, matowe i poskręcane w
drobne loczki tak, że przypominały perukę, czesała z przedziałkiem. Opadały sztywnymi
falami kończąc się twardym jak kamień węzłem na karku.
Miała pięćdziesiąt osiem lat i pachniała osobliwymi, korzennymi perfumami. Młoda Vinnie w
jej obecności czuła się nieswojo.
Niechęć ta była wzajemna. Karen Margtethe Dahlen, nazywana Kammą, nie znosiła
bratanicy swego zmarłego męża, ponieważ jednak nie mogła sobie pozwolić na służbę,
brutalnie wykorzystywała uległość Vinnie i była przekonana, że świetnie radzi sobie z
dziewczyną. Wystarczało jedynie bezustannymi kąśliwymi uwagami na temat nieciekawego
wyglądu biednej dziewczyny niszczyć jej poczucie własnej wartości.
W dużym domu nad morzem mieszkały teraz tylko we dwie. Od wielu już lat Kamma
zajmowała się wychowaniem osieroconej dziewczyny. Jeszcze niedawno był z nimi syn
Kammy Hans-Magnus i babcia Vinnie. Gdy babcia, teściowa Kammy, zmarła, któż miał
rządzić w domu, jeśli nie ona, Kamma?
- Lavinio! - zawołała wymodulowanym głosem.
Dziewczyna - o ile dwudziestoośmioletnią kobietę można nazwać dziewczyną - weszła do
niebieskiego salonu ze spuszczoną głową, onieśmielona, odwracając wzrok. Wiedziała, że
gdy ciotka Kamma nazywała ją imieniem, które nadano jej na chrzcie, można spodziewać
się jedynie nieprzyjemności.
Stara panna, pomyślała Kamma z pogardą.
A przecież to ona wpędziła dziewczynę w staropanieństwo.
- Wyprostuj się, dziecko - powiedziała surowo. - Czy zebrałaś już wszystko, co powinnaś ze
sobą wziąć?
- Myślę, że tak, ciociu Kammo.
Ten uniżony głos, raczej szept... jakby prosiła o wybaczenie za to, że istnieje, pomyślała
Kamma Dahlen z odrazą.
- Zgodzisz się chyba ze mną, że już najwyższa pora, byś miała własny dom, prawda? To
bardzo niezdrowe dla młodej panny, by przez całe życie przebywała w domu swego
dzieciństwa. Zamieszkasz u wspaniałej, bardzo przyzwoitej rodziny, oni cię utemperują i
wszędzie będziesz miała bliżej...
Omawiały to już wielokrotnie, a właściwie mówiła tylko Kamma swym monotonnym,
przekonującym głosem, szkolonym u nauczyciela wymowy. Vinnie od czasu do czasu
mruczała tylko od nosem: „Tak, ciociu.
3
Dziewczyna stała ze spuszczoną głową i pełnymi smutku, jakby zamglonymi oczami.
Całkiem straciła poczucie własnej wartości, pozbawiono ją woli. Ledwie pozwolono jej na
żałobę po babci. Babcia była taka dobra! Całe lata spędzała nie wstając z łóżka, ale
próbowała tchnąć w Vinnie trochę życia, ściskając ją za rękę lub spojrzeniem zachęcając do
działania. Teraz babci już nie było, a Vinnie nie mogła nawet wyrazić swoich myśli, okazać
żalu. Ciotka Kamma orzekła, że Vinnie ma się wyprowadzić. Dziewczyna i chciała tego, i
nie. Oczywiście pragnęła się wyrwać, zacząć żyć na własny rachunek, ale skąd wziąć na to
odwagę? Poznała już rodzinę, u której miała zamieszkać. Byli to ludzie pokrewni ciotce
Kammie, na pewno będą ją nadzorować, grzebać w jej rzeczach i pilnować, by się
przyzwoicie sprawowała...
Tak, jakby Vinnie kiedykolwiek miała lub miała mieć okazję, by zachowywać się
nieprzyzwoicie!
Nie wyuczyła się żadnego zawodu, czas jej bowiem upływał na pełnieniu funkcji służącej w
swym własnym domu. A teraz ciotka Kamma tak załatwiła sprawę, że Vinnie w nowym
mieszkaniu miała być „pod ręką” gospodyni. Obowiązki, które jej narzucono, podzieliły dzień
tak, że nie mogła starać się o żadną pracę, studiować czy nawet chodzić na kursy
wieczorowe. O zapłacie nie było, rzecz jasna, mowy. Krótko mówiąc: czekało ją życie
dokładnie takie samo jak dotychczas, tyle że w innym, obcym domu.
Vinnie ledwie zdawała sobie sprawę ze swego wyglądu. Wiedziała oczywiście, że jest
bardzo nieciekawa, ma marne, brunatne włosy, bezbarwną cerę, figurę przypominającą stóg
siana, a jej gust w kwestii strojów pozostawiał wiele do życzenia. Takie opinie bezustannie,
dzień po dniu, rok po roku, wtłaczała jej do głowy ciotka Kamma. W doborze ubiorów
panował więc niepodzielnie gust ciotki: skromne, proste suknie bez ozdób, w ciemnych
kolorach. Oczywiście Vinnie nie wolno było się malować, już sam taki pomysł wołał o
pomstę do nieba. W domu używało się wybranego przez ciotkę Kammę mydła
(nieprzyjaznego dla wrażliwej skóry Vinnie), włosy należało czesać z przedziałkiem i upinać
ciasno splecione precle przy uszach. W takiej fryzurze nigdy nie było do twarzy żadnej
kobiecie, nawet niemieckiej fraulein. Ale skąd mogła o tym wiedzieć Kamma Dahlen?
A może właśnie wiedziała?
- Pobiegnij, proszę, do pasmanterii i kup mi niebieskie nici do haftowania! - zaćwierkała
przenikliwie. - Masz tu próbkę. I pospiesz się, niedługo przybędą tragarze.
Vinnie wyszła. Nieliczne meble, które miała ze sobą zabrać, stały zgromadzone w hallu.
Kamma obejrzała je jeszcze raz. Sama zdecydowała, co dziewczyna może wziąć,
pojedyncze sprzęty, nie pasujące do żadnego wnętrza w domu.
Tylko ta piękna intarsjowana szyfoniera.,. Babka wyraźnie oświadczyła, że ten mebel należy
do Vinnie, jest jej osobistym dobytkiem. Zbyt wiele osób to słyszało, by Kamma ośmieliła się
zatrzymać zabytkową komodę.
4
Ach, jakże ją bolało, że szyfoniera wkrótce opuści dom! Obeszła ją dookoła, pieszcząc
gładką jak jedwab powierzchnię. Komoda była zamknięta, a klucz Vinnie dostała od babki.
Ostrożne napomknięcie Kammy o tym, że powinno się przejrzeć jej zawartość, pozostało
bez odpowiedzi.
W środku mogły być kosztowności. Takie, które nie powinny opuszczać tego domu...
Zmarszczyła brwi. W jednym z rogów nad podłogą obluzowała się tylna ścianka.
Prawdopodobnie w wyniku czyjejś nieostrożności podczas przesuwania do hallu. Kamma,
pedantka, pochyliła się, by lepiej umocować płytę. Nie tolerowała nieporządku.
I wtedy dostrzegła wystający z szyfaniery rożek żółtawej koperty. Delikatnie wyciągnęła ją na
zewnątrz.
Musiała leżeć na wierzchu przepełnianej szuflady i przy jej wysuwaniu spadła na dół. Tak,
wystawało także parę kartek świątecznych z zeszłego roku.
Koperta była duża, dość gruba, nie wyglądała na starą. Na wierzchu nic nie napisano.
Bez cienia skrupułów otworzyła kopertę, rozłożyła kartki...
Twarz zazwyczaj opanowanej Kammy na przemian czerwieniła się i bladła.
To był testament. I list.
Najpierw przeczytała list od babci do Vinnie. Nietrudno było rozpoznać drżące pismo babki.
Kochana llinnie !
Przekaż ten testament adwokatowi Hermansenowi! Jest nie do obalenia, świadkowie to
zacni ludzie. Niestety mnie nie udało się nawiązać kontaktu z adwokatem. Nigdy o tym nie
wspominałam, nie chciałam bowiem, by Karen Margrethe o czymkolwiek się dowiedziała.
Nie pozwól, by to ona zajęła się tę sprawą!
Och, doprawdy, pomyślała Kamma. Szybko przebiegła wzrokiem testament.
...Moją ostatnią wolą jest, aby dom Bakkegarden odziedziczyła w całości córka mego syna
Lavinia Dablen. Moja Synowa Karen Margrethe Dablen nie może tu zamieszkać, ponieważ
ma zły wpływ na dziewczynę. Również jej syn z pierwszego małżeństwa nie ma prawa
zamieszkać w Bakkegurden, ponieważ nie został adoptowany przez mego zmarłego syna, a
poza tym może radzić sobie samodzielnie. W dodatku w mojej obecności wyraził się o mnie,
że „nie warto troszczyć się o tę staruchę”. Tak więc i ja nie będę troszczyć się o niego.
Karen Margrethe Dablen zapisuję...
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • achim.pev.pl