381. Way Margaret - Moje serce należy do ciebie, harlekinum, Harlequin Romance

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 

Margaret Way

 

Moje serce należy do ciebie

Rozdział 1

 

Dzień miał się ku końcowi. Splątana gęstwina buszu powoli pogrążała się w ciemnościach, na ziemię kładły się głębokie, coraz dłuższe cienie. Scott McLaren ściągnął konia, machnął ręką w stronę Abe, by go pośpieszyć. Abe, starszy masztalerz, z trudem ukrywał zmęczenie. Obaj niezłe dostali w kość. Zmarnowali cały dzień i wszystko na darmo. Od rana próbowali wytropić dzikiego mustanga, za którym zbiegło juz tyle świetnych klaczy. Raz nawet dostrzegli go z daleka, dumnie mknącego po skalistym urwisku i znikającego w mrocznych, porośniętych bluszczami zaroślach. Towarzyszyło mu kilkanaście klaczy i jednolatków. Natychmiast ruszyli w pościg, nie zważając na bijące po twarzy gałęzie, nie bacząc na niebezpieczeństwo. Wydawało się, że wreszcie go mają. Przez moment McLarenowi nawet było żal rumaka. To wspaniałe zwierzę, wyjątkowy okaz. Urodzony do swobody, którą chcą mu teraz odebrać. I są niemal pewni, że musi mieć w sobie szlachetną krew. I on, i Abe, doskonale znali się na koniach, kochali je. Jeśli Abe odmówi, sam go okiełzna. Przecież nawet Abe, od którego się uczył, uznał go za mistrza.

Ogier, The Ghost, jak go nazywali w osadzie, znów wywiódł ich w pole. Po raz trzeci. Poprzednim razem przynajmniej oderwali od jego stada dwie klacze; obie okazały się źrebne. Miał nad nimi przewagę: instynkt w porę ostrzegał go przed grożącym niebezpieczeństwem. Poza tym poruszali się po jego terytorium. W tym też był górą.

– Cholerny spryciarz! – ze złością mruknął Abe, mrużąc oczy przed kurzem niesionym przez wiatr. Ciemna twarz lśniła od potu, krew znaczyła miejsca, których dosięgły gałęzie. – A starałem się, jak mogłem, szefie.

– To nie twoją wina, Abe. – McLaren z westchnieniem zdjął z głowy kapelusz i przeciągnął palcami po kruczych, błyszczących włosach. – Kiedyś wreszcie go złapiemy. – Zjechał w bok, by nie potrącić dwóch małych kangurów, które przycupnęły przy ścieżce i przyglądały się im ciekawie. Ich pyszczki przywodziły na myśl niewinne twarzyczki dzieci. – A na razie zastawimy na niego pułapkę tam, na bagnach – wskazał ruchem głowy. – Porządną i mocną.

– Bardzo mocną – z przekonaniem potwierdził Abe. Był tak zmęczony, że niewiele brakowało, by zsunął się z siodła. – Ten koń jest niesamowity. Diabeł wcielony.

– Ma w sobie dobrą krew – zaoponował McLaren. – Potrzebuje mocnej ręki. Kiedy ją poczuje, zrozumie, kto tu rządzi. – Spojrzał na Abe i dopiero teraz zdał sobie sprawą, że za bardzo go sforsował. Masztalerz jak zwykle był pełen zapału, ale miał już swoje lata.

Zachodzące słońce odwróciło ich myśli, dodało sił. Ostatnie promienie rozjarzyły się nad horyzontem, złocisty blask rozświetlił ciemny błękit nieba, potem na ich oczach przeszedł w głęboki róż, mieniący się purpurą i fioletem. Obaj mężczyźni zafascynowani przyglądali się widowisku. W promieniach zachodzącego słońca odległe wzgórza zajaśniały ognistą czerwienią, cały świat zdawał się płonąć, Abe, aborygen, którego przodkowie od tysięcy lat zamieszkiwali tę ziemię, zaczął swoją cichą, odwieczną pieśń. Łagodne, wznoszące się płynnie dźwięki miały w sobie dziwną kojącą moc. Abe żył w świecie dawnych wierzeń i wyobrażeń. McLaren znał go od dziecka. I bardzo go lubił. Już wtedy wiedział, że Abe ma czarodziejską władzę, że potrafi rzucać uroki, ujarzmiać złe duchy. Potwierdzali to ludzie z pustyni. Przed laty ojciec, darzący Abe szacunkiem i całkowitym zaufaniem, zlecił mu opiekę nad synem. Scott był jedynakiem i jego oczkiem w głowie.

Abe był również uzdrowicielem, ale nawet jego moc nie mogła Uratować ojca, kiedy John McLaren, Wysportowany mężczyzna w sile wieku, prawdziwy okaz zdrowia, człowiek powszechnie szanowany i ceniony, uwielbiany przez syna, któregoś ranka został przyniesiony do domu na naprędce skonstruowanych noszach. Niespodziewany upadek z konia okazał się tragiczny w skutkach. Na ironię losu zakrawał fakt, że człowiek, który całe życie spędził w siodle, tak po prostu skręcił kark.

Jego nagła śmierć wstrząsnęła matką. Tyle że nie na długo. Nie minęły dwa lata, jak znalazła sobie bogatego męża i wyniosła się do miasta. Od czasu do czasu Scott składał jej wymuszone wizyty, ale nie potrafił wybaczyć, że go zostawiła i tak łatwo zapomniała ojca.

Miał czternaście lat, kiedy zdarzył się tamten wypadek. To niebezpieczny wiek dla chłopca, nawet jeśli na pozór wydaje się już być mężczyzną. Zachowywał się jak dorosły; ale w głębi serca nadal potrzebował matki. Tylko że ona nie potrafiła sobie wyobrazić dalszego życia na tym odludziu, nawet w luksusowych warunkach. Ciągnęło ją do miasta, do znajomych, do życia, jakiego zaznała przed laty i za którym zawsze tęskniła.

Jej miejsce zajęła Wyn, czyli Edwina McLaren, starsza siostra ojca. Nie była zamężna, zajmowała się pisaniem i ilustrowaniem książek dla dzieci, które od wielu już lat cieszyły się ogromną poczytnością. Dobra, kochająca i wyrozumiała Wyn zjechała do Main Royal, siedziby McLarenów, i zastąpiła mu matkę, której tak naprawdę nigdy nie miał.

W zgodnym milczeniu obaj mężczyźni ruszyli przed siebie. Stada jaskrawo upierzonych ptaków wzbijały się do lotu, zmierzając na nocny spoczynek. Chmura złocisto-szmaragdowych papużek przemknęła tuż ponad ich głowami, zatoczyła koło, falującym ruchem opadła ku ziemi.

Świat naprawdę potrafi zachwycie!

Scott zapatrzył się w dal, podziwiając rozciągający się przed nim widok. Nieoczekiwanie wyobraźnia podsunęła mu inny, niechciany obraz, od dawna celowo spychany w zapomnienie. Bezwiednie ściągnął cugle; Wyszkolona klacz posłusznie stanęła w miejscu. Zniecierpliwiony ruszył znów przed siebie, starając się skoncentrować myśli na czymś innym. Daremnie.

Jak żywą miał przed oczami roześmianą dziewczęcą buzię o nieskazitelnej cerze, widział wdzięcznie wygiętą łabędzią szyję, lśniące ciepłym blaskiem gęste jasnobrązowe loki, kocie oczy o barwie bursztynu, uśmiechnięte usta, uniesioną brodę.

Alexandra! Jego piękna, niewierna Alex. Dziewczyna, która poruszyła w nim najczulsze struny, obudziła w nim życie, nadała mu sens. Która tak całkowicie, tak doskonale go rozumiała, odczuwała każde drgnienie jego serca. Błogosławił los, że skrzyżował ich drogi. Prosił, by za niego wyszła, by stała się. panią jego ukochanego Main Royal.

Boże, jakim był głupcem! Zrobiła to, co wcześniej uczyniła matka: porzuciła go, by podążyć za swoją gwiazdą. Małżeństwo jej nie wystarczało, zależało jej na karierze. Chciała być podziwiana nie tylko w domu, ale i przez tłumy. I dopięła swego – została primabaleriną najważniejszego zespołu baletowego w Australii. Występowała na całym świecie, od Sydney po Moskwę. I niech sobie tańczy, ile dusza zapragnie. Jego to już nie obchodzi. Nie chce jej więcej widzieć, nie potrzebuje jej. Przebolał jej odmowę. Tylko czasami, jak teraz, samo wspomnienie Alex wyzwala w nim ten nieznośny ból.

Znał ją od lat. Może przez to było jeszcze gorzej, bo stała się nieodłączną częścią jego życia, była we wszystkich wspomnieniach. Podobnie jak jego, również i jej życie nie oszczędziło. Jej rodzice zginęli w karambolu na autostradzie. Miała wtedy dziesięć lat. Wyn, najbliższa przyjaciółka jej mamy i matka chrzestna dziewczynki, zgodnie ze sporządzonym na wszelki wypadek testamentem, została jej opiekunką. Ściągnęła Alex pod gościnny dach Main Royal. Kiedy Scott zobaczył ją po raz pierwszy, miał siedemnaście lat. Wydaję się niemożliwe, że można zakochać się w dziecku, ale Alex była istotą zupełnie wyjątkową, niepowtarzalną. . ;

Zacisnął usta, potrząsnął głową. Musi przestać o niej myśleć, to najlepszy sposób. Już dawno się o tym przekonał. Nawet z Wyn nie rozmawiał o Alex, to był jedyny temat, jakiego oboje unikali. Temat tabu. Na szczęście Wyn rozumiała.

Było już ciemno, kiedy wreszcie, dotarli do osądy. Scott pożegnał się z Abe, zamienił parę słów z zarządcą i ruszył do domu. Padające z okien światło wydobywało z mroku szerokie werandy okalające trzy strony budynku. Main Royal robiło wrażenie. Dom wprawdzie parterowy, ale od początku, jeszcze przez pradziadka, wybudowany z rozmachem. Pochodzący ze Szkocji pułkownik Andrew Melarem, którego los rzucił w te strony po długiej i błyskotliwej karierze w wojsku, był jednym z pierwszych tutejszych osadników.

Swoje młodzieńcze lata pułkownik spędził w Indiach, gdzie jego ojciec służył jako dowódca. Nic dziwnego, że stamtąd czerpał inspiracje, co nie pozostało bez wpływu na architekturę, domu. W kolejnych latach dobudowano dodatkowe, utrzymane w tym samym stylu skrzydło z pokojami dla gości. Ostatnią inwestycją byłą zamykającą pierwotny wewnętrzny dziedziniec wspaniała sala balowa, zaprojektowana specjalnie na pamiętne wesele rodziców Scotta Main Royal nie było zwyczajna, siedzibą – to ostoja całego licznego rodu McLarenów, korzenie rodziny.

Szerokie frontowe drzwi otwierały się na rozległy, wyłożony parkietem hol, prowadzący do mieszczących się po obu stronach salonów. Na okrągłym stoliku z różanego drewna, stojącego pod stylowym żyrandolem, pyszniła się wyszukana kwiatowa kompozycja, dzieło Wyn. Co drugi dzień Wyn z lubością układała nowy bukiet, wykorzystując kwiaty ze sporego ogrodu za domem. Zachwycające połączenia kształtów i barw świadczyły o jej artystycznej duszy.

Scott od razu poszedł do siebie. Wziął prysznic, zmienił ubranie i sięgnął po zimne piwo. Miał parę spraw, nad którymi powinien się zastanowić. Przede wszystkim musi przygotować wystąpienie na oficjalną kolację wydawaną na cześć nowego premiera stanu. Próbował się skupić, ale wspomnienie Alex nie dawało mu spokoju. Nie mógł przestać o niej myśleć. Miał wrażenie, że to ona stara się nawiązać z nim kontakt. Jak kiedyś, kiedy istniało między nimi niemal telepatyczne porozumienie.

Wyn gromadziła prasowe artykuły o artystycznej karierze pupilki, miała całe albumy wycinków. Oczy wiście dobrze o tym wiedział. W chwilach słabości zdarzyło mu się zerknąć na kilka zdjęć dziewczyny. , Jezioro łabędzie", „Śpiąca królewna", „Kopciuszek", „Coppelia" – to tylko niektóre z baletów, w których Alex tańczyła główne role. Alex w różnorodnych ujęciach, płynąca w powietrzu, jakby nie istniało prawo ciążenia, uchwycona we wdzięcznym piruecie, na pointach. I te, których nie cierpiał, na których uśmiecha się promiennie do swoich partnerów. Alex, istota nie z tego świata, lekka i eteryczna jak tchnienie, przejrzysta jak światło, ulotna jak poezja. Jak ktoś taki mógłby przyzwyczaić się do życia na farmie, dostosować do zmienności pór roku, cierpliwie znosić długotrwałe susze i żar lejący się z nieba?

Jak na ironię to właśnie ciotka nalegała, by Alex nie przerywała nauki tańca po śmierci rodziców. Dziewczynka była wyjątkowo uzdolniona. Wyn starała się zapełnić jej czas, by dziecko nie pogrążyło się w rozpaczy. Kiedy Alex nieco się otrząsnęła, została wysłana do szkoły w Sydney. Scott studiował wtedy prawo, by zdobyć wiedzę niezbędną do prowadzenia zakrojonych na szeroką skalę interesów McLarenów.

W tamtych czasach często zabierał Alex na wycieczki, na które chodził ze swoimi kolejnymi dziewczynami. Niby dla towarzystwa, choć którejś z jego sympatii raz się wyrwało, że obecność przyzwoitki utrudnia wiele rzeczy. Na wakacje dziewczynka wracała do Main Royal. Nauczyła się jeździć konno, spać pod gwiazdami, posługiwać bronią. Kochała takie życie, upajała się przestrzenią i swobodą. Potrafiła zjednać sobie każdego, dorosłych i dzieci. Przepadano za nią, a Abe z miejsca stał się jej niewolnikiem.

Scott w zamyśleniu wypił piwo i wyszedł poszukać Wyn. Dziwne, że się nie pokazała. Zwykle wychodziła mu na powitanie.

Siedziała w swoim gabinecie, przy biurku. Spuszczoną głowę oparła na ręku.

– Pracujesz? – zapytał, wchodząc do środka i siadając na skórzanej kanapie. Przyjemnie było w tym pokoju pełnym książek. Zdziwiło go, że nie odpowiedziała.. – Wyn?

– Przepraszam, kochanie.

Jej głos zabrzmiał jakoś dziwnie. Czyżby płakała? Nie, to niemożliwe. Scott poderwał się z miejsca.

– Wyn, co się stało?

Jej miła twarz o regularnych rysach, była jak nigdy smutna. Na policzkach widniały ślady łez.

– Wyn! Powiedz, co się stało! – zawołał z niepokojem.

Popatrzyła na niego ze smutkiem. Jakże był podobny do ojca, też wysoki i przystojny, ten sam silny charakter! Typowy McLaren. Tylko oczy miał po matce. Cudowne, pełne blasku, w niespotykanym odcieniu akwamaryny. Tak piękne oczy miała tylko... Alexandra.

– Źle się czujesz? – dopytywał się Scott.

Wyn dotknęła dłonią niegdyś kruczoczarnych, teraz szpakowatych włosów.

– Nie, kochany. Nie o mnie chodzi, Ale o tym wolałbyś nie słuchać.

– Coś z Alex? – zapytał, posępniejąc.

– Tak – przyznała z westchnieniem, nie zdziwiona jego domyślnością. – Miała wypadek.

– Wypadek? – powtórzył skonsternowany. Zawsze życzył dziewczynie jak najlepiej.

– Przeczytałam o tym w gazecie. – Wyn podniosła się.

– Pokaż – rzucił zmienionym głosem i wziął od niej gazetę. Uczucia, które tak mocno tłumił w sobie, przepełniły go na nowo z dawną siłą.

– Zdarzył się w czasie próby – ciągnęła Wyn. – Wykonywała ten słynny podwodny taniec, a jej partner powinien ją złapać w ostatniej chwili, kiedy jest tuż nad. ziemią.

– Chcesz powiedzieć, że ją puścił? – Głos mu stężał z niepohamowanego gniewu.

– Miała groźny upadek. To wszystko jest dokładnie opisane. – Wyn machnęła ręką. – Jakie to okropne. Tyle pracy, tyle poświęcenia. I co teraz będzie? Och, tak strasznie mi jej żal! – Popatrzyła na niego z żałością. Na widok jego miny serce się jej ścisnęło.

– Do diabła, Wyn! – Zacisnął usta. – Tu jest napisane, że może nie będzie już mogła tańczyć! – Popatrzył na datę. – To wczorajsza gazeta.

– Tak, Ed przywiózł ją dzisiaj po południu z pocztą.

– Jest adres szpitala. Z tej informacji w gazecie wynika, że ma mieć operację. Pewnie już się odbyła.

– Moje biedactwo! – jęknęła Wyn.

– Nie zadzwoniła do ciebie?

– Nie. Ona wie... – Urwała.

– ... że nie wspominamy o niej nawet słowem.

– Wie, jak bardzo cię skrzywdziła.

– Już to przebolałem. – Niebieskie oczy zabłysły. – Skończyłem z tym w chwili, kiedy odeszła.

– Ona cię kochała. I nadal kocha – powiedziała Wyn.

– Wyn, nie dobijaj mnie – rzucił szorstko. – Chodziło jej tylko o zrobienie kariery. Za każdą cenę. I dopięła swego. Tancerka w jej wieku nie mogłaby więcej dokonać. To, co było między nami, nie istniało naprawdę. To był jedynie piękny sen. Sen, który może pozostać tylko marzeniem, nie da się przełożyć na normalne życie. Teraz już to wiem.

– Zawsze myślałam, że jesteście dla siebie stworzeni. – Wyn popatrzyła na swoje dłonie.

– Po prostu jesteś nieuleczalną romantyczką.

– Chyba tak.

– Chcesz do niej pojechać, prawda?

– Scott, ona nie ma nikogo. Przecież wiesz.

– Do tej pory z pewnością miała tuzin narzeczonych. – Skrzywił się z sarkazmem. – Taka fascynująca istota jak Alex...

– Chyba sam w to nie wierzysz? – Popatrzyła na niego zszokowana.

– Świat tańca jest nierozłącznie związany z seksem – odrzekł spokojnie.

– Alex nie jest taka – z przekonaniem stwierdziła Wyn. – Dla niej liczą się prawdziwe uczucia.

Scott odwrócił się, lekko wzruszając ramionami.

– Przykro mi, Wyn, ale mam inne zdanie. Zresztą, , to nie moja sprawa. Jedynie ty jesteś dla mnie ważna. Jeśli chcesz, jedź. Zajmę się przygotowaniami.

Podeszła do bratanka, ucałowała go w policzek. Mimo iż sama była wysoka, musiała stanąć na palcach.

– Zawsze miałeś dobre serce, chłopcze. Oczy wiście, że pojadę do szpitala. Przecież ona nie ma nikogo, kto by o nią, zadbał. A potem, kiedy już ją wypuszczą. ;. Minie sporo czasu, nim dojdzie do siebie. Nie tylko fizycznie. Boję się, że będzie zdruzgotana. .

– Chyba nie występujesz w jej imieniu z prostą, byśmy ją przygarnęli? – zapytał podejrzanie łagodnym tonem Scott.

– Ona nigdy by o to nie prosiła. Dobrze wie, że byłbyś przeciwny.

– A dlaczego miałoby być inaczej? – Przyglądał się jej bez najmniejszego ruchu. – Przecież to ona odeszła ode mnie. Nie pamiętasz już?

– Scott, wtedy zależało jej i na tobie, i na karierze. Chciała mieć jedno i drugie. Była wtedy taka młoda. I tak utalentowana. W każdej innej sprawie okazujesz zrozumienie...

– Ale nie wtedy, kiedy mnie ktoś odrzuca – parsknął.

– Bo najpierw uczyniła to twoja mama.

– Wyn, nie mieszajmy do tego Stephanie – rzucił niby lekko, ale Wyn znała go i wiedziała, że lepiej nie drążyć tematu.

– Przepraszam. To z tego zdenerwowania.

– Wiem, Wyn – powiedział, łagodniejąc. – Jesteś jej chrzestną matką. I byłaś jej opiekunką, póki nie skończyła dwudziestu jeden lat. Kochasz ją bez względu na to, że omal nie zmarnowała mi życia.

Wyn spiorunowała go wzrokiem, policzki jej zapłonęły.

– Scott, kocham cię, nade wszystko na świecie, ale poczuwam się do odpowiedzialności za Alex. I to się nie zmieni. Wiem, że twoje uczucie do niej się rozwiało. Alex zrobiła wszystko, by cię oczarować. Uwierzyłeś jej, że ta miłość będzie trwać wiecznie. Ale ona miała wtedy zaledwie dziewiętnaście lat, była taka młoda. . Życie dopiero się dla niej zaczynało. Świat stał otworem, wydawało się jej, że może zdobyć wszystko. Liczyła na twoje wsparcie.

– Kiedy byłbym od niej prawie dwa tysiące kilometrów? – zapytał z goryczą. – Moja żona, kobieta, która doprowadzała mnie do szaleństwa, miałaby mieszkać w Sydney, a ja byłbym uwiązany tutaj? Jak ona to sobie wyobrażała? Przecież każdy wie, że nie mógłbym się stąd ruszyć. Och, Wyn, zostawmy to, szkoda słów. Było, minęło. W każdym razie pojawienie się Alex wprowadziłoby niepotrzebny zamęt. Jedź, jeśli serce ci tak dyktuje. Rozumiem cię. Zostań z nią, jak długo uznasz za stosowne. Jeśli rzeczywiście jesteś przekonana, że nie mieszka z jakimś zadurzonym w niej głupkiem. Ale mnie do tego nie mieszaj.

 

Widział ją we śnie. Po raz pierwszy od tak dawna. Daremnie przewracał się z boku na bok, próbując wyzwolić się od jej obrazu. Wstał jeszcze przed świtem, zjadł lekkie śniadanie: kawę i tosty. Zwykle przychodził koło ósmej, kiedy Ella, gosposia, która była u nich od dwudziestu lat, czekała na niego z solidnym posiłkiem. Nie oszczędzał się, pracował od świtu do zmierzchu. Wiedział, że powinien zwolnić tempo, znaleźć czas na odpoczynek, zakosztować trochę przyjemności. Mało udzielał się towarzysko, wystarczały mu zawody w polo. To była jego pasja, w tej grze doszedł do mistrzostwa. Spotykał się. z kobietami, wieloma. Głównie po to, by zapomnieć o Alex. Seks bez miłości. Chyba taką już miał naturę, że tylko raz mógł. kogoś pokochać. Ostatni związek, z Valeriem Freeman, trwał wyjątkowo długo. Może dlatego, że tak dobrze go rozumiała, lepiej niż poprzednie dziewczyny. Była piękną blondynką, grała w polo. Pochodziła z bardzo zamożnej rodziny, nie musiała pracować. Wolał nie zastanawiać się zbytnio nad istotą i przyszłością ich znajomości. Czuł się dobrze w jej towarzystwie, a Valerie pozostawiała mu wolną rękę.

Przeraził go wyraz twarzy Wyn, kiedy weszła do jadalni. Poderwał się z miejsca, podsunął jej krzesło.

– Miałaś ciężką noc – powiedział ze współczuciem. – Poczekaj, zaraz naleję ci herbaty. – Podszedł do kredensu po filiżankę.

– Chciałabym, żebyś to ty pojechał – bez żadnego wstępu wypaliła Wyn, ale on od razu wiedział, co miała na myśli.

– Wyn, na litość boską! – zawołał i westchnął ciężko.

Wpatrywała się w niego bez słowa, doskonale zdając sobie sprawę z jego stanu ducha, ale jednocześnie nie mogąc sobie poradzić z przepełniającymi ją uczuciami. Przez całą noc niemal nie zmrużyła oka, ból rozsądzał jej głowę.

– Wiem, że wszyscy ciągle od ciebie czegoś oczekujemy, zawsze zbyt wiele – powiedziała żarliwie. – Ale tylko ty możesz ją przekonać, że powinna tutaj przyjechać. Do ciebie należy Main Royal. A ja nie mogę w nieskończoność przebywać w Sydney. Też mam swoje zobowiązania.

W milczeniu nalał jej herbaty, postawił przed nią filiżankę; Dopiero wtedy usiadł.

– Wyn, dobrze wiesz, że niczego ci nie odmówię, że wszystko dla ciebie zrobię. Ty jesteś dla mnie najważniejsza. Ale nie pojadę do Alex. Nie chcę jej widzieć. Nie chcę z nią rozmawiać. Nie chcę jej tu zapraszać. Po prostu wiem, że nic z tego nie będzie. , – Scott, żadnej innej już nie pokochałeś – rzekła.

– Valerie ma bardzo wiele zalet – zareplikował.

– To prawda, że chodzisz z nią dłużej niż z innymi – przyznała Wyn, zwiedzioną jego tonem. – Ale to jeszcze nie to, Scott. Nie kochasz jej. Za dobrze cię znam.

– W takim razie, dlaczego zmuszasz mnie, bym pojechał do Alex?

– Bo nikt nie potrafił zadbać o nią tak dobrze jak ty – przypomniała mu. – Możliwe, że nie wróci już do baletu. Dla każdej normalnej osoby taki wypadek mógłby być zupełnie błahą sprawą, ale dla tancerki może oznaczać koniec kariery. Już nieraz tak było.

Te słowa obudziły w nim żal i jeszcze coś nad czym nie chciał się zastanawiać.

– Nawet gdyby tak miało się stać, czego oczywiście nigdy bym jej nie życzył, jak wyobrażasz sobie dalszy ciąg? Alex nie jest już tamtą dziewczyną sprzed lat. Jest primabaleriną, słynną artystką. I ja się zmieniłem, Wyn – dodał ostrzej. – Żadnej już nie dam się wystrychnąć na dudka. Po raz drugi.

Wyn gwałtownie odwróciła głowę, zapatrzyła się na wielobarwne, podobne do storczyków, kwiaty za oknem.

– Ja też byłam kiedyś zakochana – powiedziała cicho, jakby do siebie. – I nawet teraz, po sześćdziesiątce, wszystko doskonale pamiętam.

– Tego łowcę posagów? – z lekko ironicznym uśmiechem rzucił Scott, bo ta dawna historia była znana całej rodzinie.

– To ojciec tak uważał – stwierdziła że smutkiem. – Mama raczej nie, nawet go lubiła, ale nigdy by nie wystąpiła przeciwko ojcu. Orzekli, że to czarujący łajdak.

– Ale tak nie było, co? – miękko zapytał Scott.

Wyn podniosła na niego pełne smutku oczy.

– Był bez grosza, to prawda. Przemierzył świat, szukając swojego miejsca. Ale wierzę, że naprawdę mnie kochał.

Scott wstał, oparł dłonie na jej ramionach.

– W takim razie i ja wierzę, że tak było. Jesteś wspaniałą kobietą, Wyn. Naprawdę.

– A jednak on został kimś. – Wyn uśmiechnęła się dziwnie.

Popatrzył na nią ze zdziwieniem.

– Nigdy o tym nie słyszałem.

Wzruszyła ramionami.

– Zmienił nazwisko. Zapuścił brodę. Ale to nic nie zmieniło. Zawsze bym go poznała.

Zaciekawiła go. Oczy mu błysnęły.

– Opowiesz mi?

– Lepiej o tym zapomnij. – Wyn machnęła ręką. – On z pewnością woli nie pamiętać naszej rodziny, za dużo przez nas przeszedł. Ojciec przegnał go z osady, wyzwał od najgorszych.

– Niezły był ten nasz dziadek – skrzywił się Scott.

– Owszem – westchnęła Wyn. – Ale kochał mnie. Uważał, że robi to dla mojego dobra. Zresztą, kto wie? Może miał rację. Chociaż chyba mu na mnie zależało, bo nie przestał do mnie pisać. Mama ukryła przede mną te listy, dała mi je dopiero po śmierci ojca. Byłam wtedy przed pięćdziesiątką. Możesz w to uwierzyć?

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • achim.pev.pl