373. McCauley Barbara - Dwa sluby i pogrzeb(1), Harlequin Desire

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Barbara McCauley

 

Dwa śluby i pogrzeb

(Seduction of the Reluctant Bride)

 

Tłumaczyła Alina Patkowska

ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

Digger Jones pożegnał się z tym światem.

Nikomu z mieszkańców miasteczka Cactus Rat w Teksasie nie mogło się to pomieścić w głowie. Jak to możliwe, by taki stary wyga jak Digger dał się wykończyć zwykłej górskiej burzy? Od czterdziestu z górą lat pracował w swojej kopalni srebra w kanionie Lonesome Rock i przetrwał zapalenie płuc, wypadki, których rezultatem były połamane kości, oraz ukąszenie węża, a także pogodę, która mogłaby unieruchomić cały Nowy Jork. Digger Jones był za twardy, by umrzeć.

Ale fakty pozostawały faktami. Burza zmieniła kanion, gdzie Digger rozbił obozowisko, w rwącą rzekę. Woda uniosła ze sobą wszystko, co napotkała na swojej drodze. Patrole ratowników odnalazły tylko fragmenty namiotu i strzępy ubrania Diggera. Ciało spodziewano się znaleźć dopiero po kilku miesiącach, a nawet, co było jeszcze bardziej prawdopodobne, nigdy. Sam McCants rozmyślał o tym wszystkim, stojąc w drzwiach kościoła i patrząc na obsypaną różami pustą trumnę na katafalku. Oficjalnie Jones nie został jeszcze uznana za zmarłego i Sam w rozmowie z Hollisem Fitcherem, miejskim przedsiębiorcą pogrzebowym, uznał pomysł z chowaniem pustej trumny za absurdalny. Hollis upierał się jednak, że skoro Digger opłacił z góry luksusowy pogrzeb i najdroższą dębową trumnę, to uroczystość powinna się odbyć. Z ciałem czy bez, mówił Fitcher, pociągając nosem, Digger dostanie to, za co zapłacił.

Organista, który również został przez Diggera sowicie opłacony, żwawo uderzył w klawisze i rozległy się pierwsze tony hymnu, sygnalizując tym samym, że ceremonia rozpocznie się za kilka minut. Niewielki kościółek pełen był ludzi. Jedynie w dwóch ostatnich rzędach pozostały jeszcze wolne miejsca. Choć Digger Jones był człowiekiem o nieznośnym, kłótliwym usposobieniu, całe Cactus Fiat boleśnie odczuło jego odejście.

Sam wsunął się do pierwszej ławki, gdzie siedział już jego przyjaciel, Jake Stone, wraz ze swoją miodowowłosą żoną. Savannah Stone, która mimo urodzenia dwojga dzieci zachowała piękną figurę, pochyliła się i pocałowała Sama w policzek, on zaś mrugnął do niej z uśmiechem.

– Poszukaj sobie własnej kobiety, McCants – zamruczał natychmiast Jake, władczo otaczając żonę ramieniem.

– Kochanie, Sam nie musi szukać kobiet. To one za nim ganiają – zaśmiała się Savannah, ściskając dłoń męża. – Matylda mówiła mi, że gdy Sam w ubiegłym tygodniu pokazał się w Głodnym Niedźwiedziu, obroty prawie się podwoiły. Same kobiety. Podobno przy stoliku Sama omal nie doszło do bójki. Pattie Wright próbowała zrzucić Marie Farrel z krzesła.

– Pattie po prostu się poślizgnęła – wyjaśnił Sam, przeklinając w duchu małe miasteczka. Każdy jego ruch śledziły dziesiątki oczu, każde słowo wypowiedziane do jakiejkolwiek kobiety powtarzali sobie natychmiast wszyscy ciekawscy. – Jesteśmy tylko przyjaciółmi – dodał.

– A przyjaciół nigdy nie można mieć za wielu, prawda? Tym bardziej przyjaciółek – mruknął Jake, unosząc znacząco brwi. Zauważył jednak karcące spojrzenie Savannah i szybko zmienił temat. – Słyszeliśmy, że masz wygłosić mowę pożegnalną.

– Digger wyznaczył mnie na wykonawcę swojego testamentu, więc wielebny Winslow uznał, że powinienem powiedzieć kilka słów.

– A cóż on mógł po sobie zostawić? – odezwał się Jared, brat Jake’a, wsuwając się do ławki za nimi. Pocałował Savannah w policzek i ciągnął: – Oczywiście, poza tym wypchanym niedźwiedziem grizli i kompletem patelni. Przecież Digger Jones nie miał nawet zegarka.

– Uwielbiał tego niedźwiedzia – uśmiechnął się Sam. – Przyszło mi do głowy, żeby go kupić i podarować tobie i Annie. Moglibyście go sobie postawić przy wejściu do nowego domu. A skoro już mowa o twojej pięknej żonie, to chciałbym wreszcie usłyszeć, że zdecydowała się rzucić ciebie i droga do niej jest otwarta.

Nikomu innemu te słowa nie uszłyby na sucho, ponieważ jednak wyszły z ust Sama McCantsa, Jared tylko uśmiechnął się dobrotliwie.

– W tej chwili jedyna droga otwarta przed Annie to autostrada do szpitala. Termin porodu już za dwa tygodnie. O, Annie już tu idzie.

– Słyszałam, o czym mówiliście – oznajmiła Annie, ostrożnie siadając obok męża. – Może i skorzystałabym z oferty Sama, gdybym nie musiała o niego walczyć z całym tabunem kobiet. On przynajmniej wie, jak należy nas traktować.

W ślad za Annie do ławki wsunęła się Jessica Stone Grant, ostatnia z rodzeństwa.

– Owszem, Sam wie, jak się traktuje kobiety. Wszystkie bez wyjątku. Sam, nie odwracaj się teraz. Tam z tyłu siedzą Carol Sue Gibson z Sarą Pearson i obie robią do ciebie słodkie oczy.

To rzeczywiście wspaniałe dziewczyny, pomyślał Sam. Odwrócił się i przesłał im uśmiech. Carol Sue założyła nogę na nogę, podciągając wyżej spódnicę, a Sara oblizała błyszczące czerwone usta. Ach, jak dobrze jest żyć!

– Mówię wam przecież, że jesteśmy tylko przyjaciółmi – powtórzył Sam obojętnie.

Jessica, Annie i Savannah spojrzały na siebie porozumiewawczo. Na twarzach mężczyzn pojawiły się uśmieszki.

– Uważaj, kochanie, bo pewnego dnia padniesz na kolana przed jedną z tych przyjaciółek – szepnęła Jessica do ucha Sama.

Obok niej usiadł jej mąż, Dylan. Jake i Jared skinęli mu głowami.

– Może mi wyjaśnisz, dlaczego szepczesz coś do ucha obecmu mężczyźnie? – zapytał Dylan żonę. Jessica cmoknęła go w policzek.

– To tylko Sam, kochanie. Zostawiłeś Daniela u Josephine?

– Na widok kuzynów od razu zaczął mnie traktować jak powietrze. Widzisz, Sam, jakie masz perspektywy na przyszłość? Odżywki i opiekunki do dzieci.

– To dziedzina Stone’ów – odrzekł Sam z wielką pewnością siebie. – Kazania i zobowiązania nie są mi pisane.

Rozległ się głęboki akord organów. Sam poczuł dziwny dreszcz na plecach i niespokojnie poruszył się w ławce. Naraz organista przestał grać. W kościele zapanowała cisza i wszystkie głowy zwróciły się w stronę wejścia. Sam obejrzał się, zdziwiony.

Na progu kościoła stała młoda kobieta. Słońce za jej plecami rozświetlało jasne, sięgające ramion włosy. Ubrana była w czarny dwurzędowy kostium, który podkreślał szczupłą talię. Krótka spódnica odsłaniała długie nogi w czarnych jedwabnych pończochach i w pantoflach na wysokich obcasach. Z ramienia zwisała jej torebka na złotym łańcuszku. Przez chwilę nieznajoma stała nieruchomo, patrząc na tonącą w różach trumnę, a potem obojętnie powiodła wzrokiem po kościele.

Mężczyźni wciągnęli brzuchy, a kobiety zesztywniały. Sam wstrzymał oddech.

Była obca, to nie ulegało żadnej wątpliwości. Sam spędził całe życie na ranczu w powiecie Stone Creek, na obrzeżach Cactus Fiat. Znał wszystkich mieszkańców miasteczka, a także sąsiednich powiatów. Ta kobieta nie była tutejsza. Przyjechała z miasta i to z dużego. Co ktoś taki jak ona mógł robić na pogrzebie Diggera Jonesa?

– Boże – westchnęła Jessica.

Raczej: bogini, pomyślał Sam. Opanowana. Wyrafinowana. Szykowna. Nietykalna. Zastanawiał się, jakiego koloru są jej oczy osłonięte wytuszowanymi rzęsami.

Organista znów zaczął grać. Wielebny Winslow, który dotychczas również wpatrywał się w przybyszkę, zajął miejsce za pulpitem. Nieznajoma usiadła w ostatnim rzędzie, wyprostowała się sztywno i utkwiła spojrzenie w pastora. Wszystkie twarze powoli znów zwróciły się do przodu.

Wielebny Winslow powiódł wzrokiem po kościele, zatrzymując wzrok nieco dłużej na ostatnim rzędzie. Sam uśmiechnął się do siebie. Nawet mężczyźni w sutannach mają prawo do swoich fantazji, pomyślał. A było o czym fantazjować. Mógłby przysiąc, że spod ciemnego żakietu nieznajomej wystaje brzeżek koronki. Jaki mężczyzna nie zacząłby się zastanawiać, co kryje się pod tą chłodną powłoką i czy nieznajoma ma na sobie ciemne rajstopy sięgające aż do pasa, czy też nosi pończoszki, które...

Jake szturchnął go łokciem w bok.

– Co? – wymamrotał Sam. To było wszystko, na co potrafił się w tej chwili zdobyć.

Jake wskazał głową na pulpit. Sam zorientował się, że wielebny Winslow zapowiedział już jego przemowę, a teraz wpatrywał się w niego z dezaprobatą.

A niech to szlag trafi! Sam pośpiesznie zebrał myśli, wstał, obciągnął marynarkę i ruszył do przodu.

 

Joseph Alexander Courtland III już w pierwszych latach życia córki wpoił jej przekonanie, że w każdej sytuacji należy trzymać emocje na wodzy. W tej chwili Faith była mu za to niezmiernie wdzięczna.

Gdy weszła do kościółka, zauważyła poruszenie na zwróconych w jej stronę twarzach i czuła na sobie zaciekawione, ...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • achim.pev.pl