398. Gerard Cindy - Ni srebro ni złoto -Dzikie serca1, harlekinum, Harlequin Desire

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
CINDY GERARD
Cykl Dzikie serca 01
Ni srebro, ni złoto...
1
PROLOG
Została jego żoną dziesięć lat temu, a jeszcze wcześniej stała się
całym jego życiem. W dniu, w którym ciemnooka Emma DuPree
rodem z Missisipi zjawiła się po raz pierwszy - roztaczając wokół
czar swojej południowej natury - w uświęconych tradycją
korytarzach liceum w Jackson, urodzony w Wyoming chłopak z
Dzikiego Zachodu, Garrett James, zakochał się w niej na zabój.
Miała szesnaście lat. On był prawie mężczyzną. Tamtego
styczniowego popołudnia, kiedy wpadli na siebie przed drzwiami do
jednej ze szkolnych pracowni, w Jackson Hole sypał gęsty śnieg.
Zakłopotana, uśmiechnęła się nieśmiało sponad stosu wypadających
jej z rąk podręczników i nagle w chłód zimowego dnia wdarł się
powiew namiętnego południowego żaru.
Stracił głowę od samego początku. Zachwyciła go jej smukła
sylwetka, lśniące kasztanowe włosy i ten przeciągły, nieświadomie
seksowny akcent. Sprawiła, że ugięły się pod nim nogi, a nagle
przebudzone osiemnastoletnie serce zmiękło jak wosk. I choć minęło
już tyle lat, wciąż tak na niego działała.
I dlatego tak bardzo teraz cierpiał.
Tracił ją. Po tych wszystkich latach miłości, zdawało się że
dozgonnej, tracił ją. I, na litość boską, nie miał pojęcia, jak naprawić
to, co się zepsuło.
Kiedy prowadził swoją matkę przez długą nawę kościoła,
wypatrzył w tłumie Emmę. Ich oczy spotkały się. Wystarczyła mu
jedna krótka chwila, zanim Emma odwróciła wzrok, żeby boleśnie
odczuć brak choćby cienia czułości w jej cynamonowych oczach.
Zebrał siły, żeby zdławić w sobie dręczące poczucie straty. To nie
ten dzień i nie pora, żeby myśleć o małżeńskich kłopotach. Ten dzień
należał do innej kobiety jego życia. I gotów był zrobić wszystko, żeby
ona zapamiętała tę uroczystość na zawsze.
2
Z dumą i wzruszeniem prowadził matkę do mężczyzny, który miał
ją pojąć za żonę.
Minęło siedemnaście lat, od kiedy Garrett i jego bracia stracili
ojca, a Maya James pochowała męża. W sercach jej synów nikt nie
mógł zająć miejsca Jonathana Jamesa, ale Logan Bradford
zaofiarował ich matce szansę na nowe szczęście. I za to wszyscy trzej
bracia byli mu wdzięczni.
Bradford nie wahałby się, nawet gdyby synowie Mai nie
zaakceptowali tego małżeństwa. Albo nie wiedział, albo nic go to nie
obchodziło, że bracia James, wzorem swoich odległych, żyjących na
bakier z prawem przodków, stanowili klan zawadiaków, z którymi
nikt nie chciał zadzierać.
Garrett musiał przyznać, że dobrze sobie zasłużyli na taką
reputację. Wszyscy trzej byli chłopakami „z piekła rodem". Jako
dorośli mężczyźni cieszyli się podobną opinią.
Jonathan James pozostawił młodą żonę ze zbolałym sercem i
trójką zdezorientowanych, przejętych bezradnym gniewem synów.
Ich bunt był nieunikniony. Pomimo to Mai udało się utrzymać firmę
budowlaną Jonathana i dobrze wychować swoich chłopców. Wyrośli
na mężczyzn z żelaznymi zasadami moralnymi, choć tak bardzo się
różnili od innych.
Garrett był najstarszy i zajął przy oblubienicy miejsce należne jej
ojcu. Pełnił na ślubie podwójną rolę, bo na prośbę pana młodego
został jego pierwszym drużbą. Pierwszym, czyli najlepszym -
wiedział, że jego młodsi bracia tak właśnie na niego patrzyli. Co za
ironia! Tylko on znał przyczynę, dla której przez całe życie robił
wszystko, żeby ich nie zawieść. Tylko on żył z poczuciem winy i
odpowiedzialności, które sprawiało, że wcale nie czuł się najlepszym
z nich.
Pojawienie się Bradforda w życiu jego matki oznaczało dla
Garretta zdjęcie z niego części obowiązków, które wziął na siebie w
wieku szesnastu lat. Nic jednak nie było w stanie zmniejszyć
poczucia winy, które gryzło go od śmierci ojca.
Z poczuciem winy musiał sobie radzić sam, ale we wszystkich
3
innych sprawach bracia Jamesowie byli wzorem solidarności. Jeden
za wszystkich, wszyscy za jednego - a klan nie przebaczał łatwo.
Dziś jednak zupełnie nie wyglądali na twardzieli, pomyślał
Garrett, patrząc na stojących przy pierwszej ławce Claya i Jesse'a.
Przyglądali się matce z pobłażliwymi minami, wzrokiem pełnym
czułości.
Garrett był wyższy od braci, ale oni też mieli ponad metr
osiemdziesiąt wzrostu. Często mu mówiono, że wszyscy trzej
odziedziczyli najlepsze cechy rodziców. Ich uroda odzwierciedlała
całe bogactwo rodowodu ze strony ojca, w którym nie brakło
również krwi indiańskiej. Europejscy przodkowie obdarzyli ich za
pośrednictwem matki delikatną, arystokratyczną budową kośćca i
niezwykłym błękitem oczu. Odziedziczyli też po nich ogromną
pracowitość i poszanowanie wartości rodzinnych.
Wartości rodzinne. Z nich trzech to Garrett przywiązywał do nich
największą wagę. Mimowolnie jego wzrok powędrował w kierunku
Emmy. Stała przy pierwszej ławce i trzymała za rękę ich ośmioletnią
córkę. Patrząc na nich, nikt by się nie domyślił, że rodzinie, którą
cenił sobie ponad wszystko, groził rozpad.
Uścisk delikatnych palców na jego ramieniu przypomniał mu o
matce. Upomniała go znaczącym mrugnięciem. Ścisnął jej małą, lecz
silną dłoń, uśmiechnął się i odłożył swoje problemy na bok. Potem
jego spojrzenie powędrowało z powrotem ku braciom.
Co za drużyna! Clay, trzydziestojednolatek, był także wspólnikiem
Garretta. Przyłączył się do kierowanej przez brata firmy budowlanej
- odziedziczonej po ojcu - kiedy przed kilku laty ich matka z wyraźną
ulgą zrzekła się kontroli nad przedsiębiorstwem.
Garrett podejrzewał, że Clay zaczyna myśleć o stabilizacji.
Powodzenia, drogie panie, pomyślał z czułym rozbawieniem.
Niejedna z jego przedsiębiorczych adoratorek łamała sobie głowę,
jak by tu przekonać Claya, że to właśnie z nią powinien się
ustabilizować. Ale Claya nie interesowały kobiety przedsiębiorcze.
On potrzebował żony, której wystarczyłoby domowe ognisko. Takiej,
która chciałaby wychowywać dzieci i troszczyć się o męża. Pragnął
4
kobiety, która przedkładałaby jego karierę nad swoją, kobiety z
rzadkiego, jeśli już nie wymarłego gatunku. Uśmiechnąwszy się
krzywo pod nosem, Garrett zaczął się zastanawiać, czy Clay i Maddie
Brannigan, nietuzinkowa i obdarzona ognistym temperamentem
przyjaciółka Emmy, przyznają się w końcu, jak bardzo coś ich ku
sobie ciągnie.
Garrett uśmiechnął się szerzej, gdy przeniósł wzrok na drugiego
brata. Kochał i szanował ich obydwu, ale do Jesse'a miał szczególną
słabość.
Najmłodszy w rodzinie, Jesse miał dwadzieścia osiem lat i
najgorliwiej z całej trójki udowadniał, że nie przypadkiem nosi
nazwisko James. Już od dnia swoich urodzin radośnie, z
nieokiełznanym entuzjazmem pracował na reputację zawadiaki.
Przywykły do noszenia dżinsów, Jesse poprawił ukradkiem
kołnierzyk nakrochmalonej białej koszuli, a potem splótł przed sobą
stwardniałe dłonie. W przeciwieństwie do Claya, który był raczej
wybredny, Jesse nadzwyczaj hojnie obdarzał kobiety swoimi
uczuciami. Kochał je wszystkie. Najróżniejsze. W każdym stylu. Na
wszelkie sposoby.
- Słuchaj, Emma jest rzeczywiście wyjątkową kobietą - przyznał
Jesse kilka lat temu. - Ale ja chyba nigdy nie zrozumiem, dlaczego
facet, któremu niczego nie brakuje, zadowala się jednym kwiatkiem.
Przecież są całe łąki polnych kwiatów, które aż się proszą, żeby ktoś
je zerwał.
Ze swoimi barczystymi ramionami, dołeczkami w policzkach i
zawadiacką pewnością siebie Jesse bez trudu przenosił się z kwiatka
na kwiatek. Spędzając życie na arenach rodeo, miewał ku temu aż
nazbyt wiele okazji i z upodobaniem je wykorzystywał. A brał
kobiety takimi, jakie były - szalone, lekkomyślne i nieprzewidywalne
jak byki, które ujeżdżał. W przeciwieństwie do Logana Brad-forda,
pomyślał Garrett, przenosząc wzrok na mężczyznę, który miał odtąd
dzielić życie z jego matką.
Bradford nie byłby tym, kim jest - dyrektorem ekonomicznym
wysoko wyspecjalizowanej, przynoszącej wielkie zyski firmy
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • achim.pev.pl