389. McMahon Barbara - Bliźniaczki 2 - Przy tobie jestem młodszy, harlekinum, Harlequin Desire

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
BARBARA
MCMAHON
Przy tobie jestem
młodszy
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Już od wielu lat nie postępowałam w sposób tak dziecinny,
pomyślała Jackie. Przez moment wydawało się jej, że znów ma
piętnaście lat. Przypomniała sobie liceum w Beverly Hills, gdzie
wraz z dwiema przyjaciółkami udawały, że nic a nic nie obcho­
dzi ich pewien przystojny rozgrywający ze szkolnej drużyny
futbolowej. Choć w rzeczywistości dałyby się posiekać za jedno
jego spojrzenie. Dziewięć lat... Od tamtych dni minęła prawie
dekada, a ona wciąż doskonale pamiętała to niezaspokojone
pragnienie.
Wiele zdarzyło się od tamtego czasu. Lecz teraz, stojąc wśród
krzaków róż gęsto rosnących wzdłuż płotu, czuła się trochę jak
egzaltowana pensjonarka. Niemal wyskakiwała ze skóry
w oczekiwaniu na Niego.
Nerwowo zerknęła na zegarek. Był już prawie kwadrans po
szóstej. Od gór wiał orzeźwiający wiaterek. Czuło się jednak,
że już niedługo będzie upał. Może dlatego on biegał tak wcześ­
nie? Na samą myśl, że mogła zaspać, zadrżała. Nie, to niemo­
żliwe. Od przyjazdu do Charlottesville kładła się zawsze do
łóżka tuż przed dziesiątą. Jej organizm wciąż jeszcze funkcjo­
nował według francuskiego czasu.
Zerknęła w dal. Ulica była pusta, chociaż przez ostatnie dwa
dni on przybiegał o tej właśnie porze.
I wreszcie usłyszała tupot nóg. Pochyliła się niżej nad róża­
nym krzakiem. Wyciągnęła z kieszeni sekator i zastygła w uro­
czej pozie. Perfekcyjny makijaż i doskonała fryzura dopełniały
obrazu. Nerwowo zagryzła wargi.
Biegacz zbliżał się coraz bardziej. Wreszcie Jackie ujrzała
6
go. Z trudem przełykając ślinę, uniosła głowę i posłała mu pro­
mienny uśmiech.
Jej były mąż, dawni kochankowie i liczni reżyserzy często
mawiali, że jej uśmiech potrafi rozjaśnić pół miasta. Bardzo na
to liczyła. Pragnęła, by biegnący ją zauważył. Tak jak ona za­
uważyła jego.
Ubrany był w sprane szorty, przepoconą koszulkę i mocno
zużyte buty. Lecz Jackie nie mogła oderwać od niego oczu. Był
doskonały! Szeroki w barach, z muskularnymi ramionami i dłu­
gimi nogami. Ideał męskości. Czarne włosy lśniły od potu. Jeden
kosmyk opadł mu na czoło i Jackie poczuła nieodpartą ochotę
odgarnięcia go.
Ich spojrzenia spotkały się. Uśmiechnął się do niej. I już go
nie było.
Z bijącym sercem spoglądała za nim. Przebiegł obok niej,
nie zwalniając ani trochę. W mgnieniu oka było po wszystkim.
Wzdychając ciężko, poszła do domu. Najważniejszy moment
dnia nadszedł i minął. Miała przed sobą dwadzieścia cztery
godziny, zanim znów będzie mogła go zobaczyć.
Dłuższą chwilę kręciła się po niewielkiej kuchni w poszuki­
waniu flakonu. Nie zdążyła jeszcze poznać domu zbyt dokład­
nie. Kiedy przed kilkoma miesiącami wspomniała, że chętnie
wybrałaby się do Charlottesville w Wirginii, do mamy, jej sio­
stra bliźniaczka, Julianne, oddała jej do dyspozycji swój domek,
gdyż zajęta była w tym czasie przygotowaniami do własnego
ślubu i zamierzała zostać na stałe w Kalifornii.
Niespokojna natura nie pozwalała Jackie nigdzie dłużej za­
grzać miejsca. Tuż po zaręczynach siostry wyjechała do Europy.
Gdy była jeszcze żoną Jeana Antoine'a du Marcela, zjeździła
kawał świata. We Francji i Anglii czuła się równie swobodnie
jak w Waszyngtonie, Nowym Jorku czy Hollywood. Lecz urok
Nicei i Cannes zbladł. Nic nie potrafiło na dłużej przykuć jej
uwagi. Czuła, że czegoś jej brakowało. Nie potrafiła jednak tego
7
nazwać. Im więcej czasu spędzała z siostrą, tym bardziej pra­
gnęła odwiedzić matkę, poznać przybrane rodzeństwo. I tak oto,
przed czterema dniami, nie uprzedzając rodziny, wprowadziła
się do małego domku siostry.
Ogarnęło ją znużenie. Jej wewnętrzny zegar wciąż jeszcze
nastawiony był na czas francuski i budziła się długo przed
wschodem słońca. Ale dzięki temu miała pewność, że nie prze­
oczy pojawiającego się kwadrans po szóstej biegacza.
Zajadając rogaliki i pijąc kolejną kawę, zastanawiała się, kim
jest ten mężczyzna i gdzie mogłaby się na niego natknąć. Czy
to takie trudne spotkać kogoś w Charlottesville? Wszak to nie
Londyn czy Nowy Jork. I chyba bez trudu zdoła dowiedzieć się,
jak mu na imię, gdzie pracuje... Czy jest żonaty?! A jutro...
może... zagada do niego, gdy będzie obok niej przebiegał. Jeśli
zatrzyma się choćby na moment, już ona na pewno dowie się
o nim wszystkiego. Jacqueline du Marcel umiała postępować
z mężczyznami.
Przed siedemnastu laty jej rodzice rozwiedli się. Każde
z nich zabrało ze sobą jedną z sióstr bliźniaczek. Julianne po­
jechała z matką. Jackie została w Beverly Hills z ojcem, akto­
rem Stevenem Bennetem. Matka ponownie wyszła za mąż,
założyła rodzinę. Steven Bennet zaś grał coraz większe role,
by w końcu zyskać światową sławę. Nie ożenił się nigdy wię­
cej. Ale za to, gdy sobie o niej przypominał, zabierał Jackie
na festiwal filmowy do Cannes lub na uroczyste wręczanie na­
gród Akademii Filmowej. Traktował ją jak jedynaczkę i wpro­
wadzał w wielki świat, w którym sam obracał się na co dzień.
W ten sposób Jackie wyrosła na osobę radzącą sobie w każdej
sytuacji.
I bardzo samotną.
Tęskniła za siostrą, za matką. Brakowało jej rodzinnej, cie­
płej atmosfery. I choć nie mogło to zmienić przeszłości, wierzy­
ła, że przyjazd do Wirginii pozwoli jej zbliżyć się do rodziny.
Wciąż czuła się wśród nich obco. Lecz z każdym dniem bliżej
8
poznawała swoje przyrodnie rodzeństwo: Andy'ego, Jeffa i Ka­
ri. Z optymizmem patrzyła w przyszłość.
Gdyby tak jeszcze dane jej było poznać tajemniczego biega­
cza... Kto wie, co mogłoby się zdarzyć?
Kilka godzin później Jackie maszerowała gęsto obsadzoną
drzewami ulicą. Zastanawiała się, co aż tak bardzo zafascyno­
wało ją w tym nieznajomym. Spotkała wielu przystojnych
mężczyzn. Sławnych aktorów, cudownie opalonych młodzień­
ców uprawiających surfing na plażach Kalifornii i podrywaczy
z Riwiery Francuskiej. Przez krótki czas była żoną wspaniałego
mężczyzny, Jeana Antoine'a du Marcela. Po rozwodzie było
w jej życiu jeszcze kilku atrakcyjnych panów. Ale ten biegacz
wywarł na niej wrażenie absolutnie nowe i niezwykłe.
Po pierwsze był od niej starszy. Nie był już młokosem, lecz
poważnym mężczyzną. No i był zbudowany jak Apollo. Jackie
nie potrafiła zrozumieć, co sprawiło, że pociągał ją tak bardzo.
Zdegustowana własnymi myślami, pokręciła głową. Cóż
można powiedzieć, gdy widzi się kogoś przez trzydzieści sekund
dziennie? Z tego połowę czasu od tyłu! Może sama powinna
zacząć biegać? Nic z tego. Zamierzała go zwabić. A nie wyob­
rażała sobie, by mogła dokonać tego zziajana i spocona pogonią
za wytrenowanym biegaczem. Kropelki potu na jego ramionach
były bardzo pociągające. Na pewno jednak nie można by tego
powiedzieć o jej posklejanych w lepkie strąki włosach. Musiała
znaleźć sposób, by spotkać tego mężczyznę w okolicznościach,
które pozwolą jej zalśnić pełnym blaskiem.
Najpierw jednak koniecznie musiała dowiedzieć się, kim on
jest.
No i czy ma żonę?!
Otwarła niską furteczkę i skręciła do domu mamy. Staroświe­
cki budynek stał z dala od ulicy, wśród morza kwiatów i kilku
starych dębów. Jackie poczuła nagłe ukłucie zazdrości, że Ju­
lianne dorastała w tak uroczym i romantycznym miejscu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • achim.pev.pl