394, Prywatne, Przegląd prasy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dezinformacja na rocznicę Na kilka dni przed 10 kwietnia w jednej ze stacji telewizyjnych ma ukazać się informacja, dotycząca rozmowy telefonicznej Lecha i Jarosława Kaczyńskich przeprowadzonej z pokładu TU154, z której ma jednoznacznie wynikać, że to śp. prezydent RP naciskał na lądowanie – dowiedziała się „Gazeta Polska”. Ma to być kolejny element ataku wymierzony w pamięć po ofiarach smoleńskiej tragedii. Dotychczasowe doświadczenia pokazały, że w tym temacie część mediów, polityków i publicystów nie ma żadnych zahamowań. Nie ma w zwyczaju, by przepraszać za kłamstwa smoleńskie a nieprawdziwe informacje wypowiadane w radiu lub w telewizji pod adresem ofiar katastrofy nie spotykają się z reakcja prowadzącego: wystarczy przypomnieć skandaliczną wypowiedź dotyczącą śp. Lecha Kaczyńskiego w TVN24 Lecha Wałęsy, który stwierdził, że „Na pewno zginął i to jest osiągnięcie, że zginął. Natomiast innych osiągnięć nie widzę”. Na chamstwo byłego prezydenta nie było żadnej reakcji, nie było żadnego „serialu” medialnego, Wałęsy nie spotkał żaden ostracyzm, co wydawałoby się rzeczą naturalną.
Temat wraca jak bumerang Sprawa dotycząca rozmowy prezydenta Lecha Kaczyńskiego z Jarosławem Kaczyńskim co jakiś czas wraca w mediach mimo że temat – wydawałoby się – został już wyczerpany. Na temat treści rozmowy Jarosław Kaczyński zeznawał w prokuraturze, mówił także o niej szczegółowo na antenie Radia Maryja. Mimo to temat wraca niczym bumerang. Ostatnio na ten temat wypowiadał się Lech Wałęsa, który rok temu „apelował” by rozmowa braci została ujawniona. Twierdził, że jest ona „kluczem do wszystkiego” i że on domyśla się, kto spowodował katastrofę. Teraz poszedł dalej, o czym można się była przekonać czytając wywiad z nim w tygodniku „”Wprost”;tuż przed 10 marca. - Wtedy wszystko się ułoży, bo nikt nie wytrzyma prawdy o tamtych zdarzeniach. Wiem, że rozmowa była na pewno, w sytuacji, kiedy piloci nie chcą lądować, jest draka, spóźnienie, więc nie wierzę, że wtedy były jakieś rozmowy rodzinne. To nieprawdopodobne – mówił Lech Wałęsa. Dlaczego temat rozmowy jest tak eksploatowany? Odpowiedź wydaje się prosta. Nie ma żadnych zapisów tej rozmowy, co daje pole do nieograniczonych spekulacji. Jak wynika z naszych rozmów z dziennikarzami jednej ze stacji telewizyjnych, temat ma wrócić tuż przed 10 kwietnia. - Jest przygotowywany materiał z tezą, że z rozmowy braci Kaczyńskich przeprowadzonej w czasie lotu do Smoleńska jednoznacznie wynika, że to prezydent naciskał na pilotów, by wylądowali na lotnisku Siewiernyj. Dowodów nie ma żadnych, ale ma to być połączone anonimowymi wypowiedziami, jak to wcześniej, podczas innych lotów prezydent Kaczyński naciskał na pilotów. Temat mają komentować specjaliści, politycy i publicyści. Ma to być zrobione w podobny sposób jak rzekoma kłótnia gen. Błasika z kpt. Protasiukiem. Wiadomo, że żadnej kłótni nie było, nie ma nawet cienia dowodów na naciski prezydenta, ale chodzi o wrażenie, o spacyfikowanie rocznicy katastrofy – opowiada nasz rozmówca.
Wrzutka „faktury Protasiuka” Kilka dni temu „Nasz Dziennik” ujawnił, że jeden z ogólnopolskich tygodników przygotowuje materiał poświęcony dowódcy lotu do Smoleńska, jako członkowi „grupy fałszerzy faktur” w 36. Specjalnym Pułku Lotnictwa Transportowego. Tekst, podobnie jak materiał o rozmowie braci Kaczyńskich ma być gotowy przed pierwszą rocznicą katastrofy. Do rzekomych nieprawidłowości z fakturami odniósł się gen. Anatol Czaban, były szef szkolenia Sił Powietrznych, obecnie asystent szefa Sztabu Generalnego ds. Sił Powietrznych. - Ktoś przecież te faktury księgował, ktoś te pieniądze wypłacał, prawdopodobnie gdzieś ktoś czegoś nie dopatrzył, a teraz atakuje się tych, którzy sami nie mogą się już bronić - mówi gen. Czaban. Zaznaczył, że sprawy nie można też wiązać w żaden sposób z gen. Andrzejem Błasikiem. Problem dotyczy bowiem okresu, zanim objął on dowództwo nad Siłami Powietrznymi RP, co miało miejsce w 2007 roku .
Kłótnia, której nie było Do kanonu „wrzutek” medialnych przejdzie sprawa rzekomej „kłótni” tuż przed odlotem do Smoleńska pomiędzy gen. Andrzejem Błasikiem a dowódcą załogi TU 154 M. kpt. Arkadiuszem Protasiukiem. Najpierw „Gazeta Wyborcza” i TVN podawały , że na nagraniu z lotniskowego monitoringu z 10 kwietnia 2010 r, widać, jak gen. Andrzej Błasik kłóci się z Arkadiuszem Protasiukiem o wylot bez informacji meteorologicznych. „GW” znalazła nawet „anonimowego świadka”, który w prokuraturze o rzekomej kłótni nic nie wspomniał. Prokurator Generalny Andrzej Seremet w Radiu Zet powiedział, że piloci dysponowali dwiema prognozami pogody. - One się nieco różniły, każda wskazywała na zamglenie, jedna na silne, druga na typowe – mówił prokurator Seremet. Stwierdził również, że prognozy przygotowane zostały w oparciu o dane z wieczora dnia poprzedniego potwierdzone przez dane z poranka dnia następnego. Zaznaczył, jedna wskazywała na widoczność od trzech do pięciu tysięcy, a druga od tysiąca do trzech tysięcy metrów. Z kolei w radiu RMF FM prokurator Seremet stwierdził, że „prokuratura nie ma dowodów wywierania nacisku na pilotów Tu-154, ani przed ani w czasie lotu”. Prokurator Generalny powiedział , że na filmie, który miał uwiecznić kłótnię pomiędzy gen. Błasikiem i kpt. Protasiukiem, nie ma nawet kadru, na którym staliby naprzeciwko siebie. Dorota Kania
„Islam nie jest integralną częścią Niemiec” Nowy minister spraw wewnętrznych RFN, Hans-Peter Friedrich (CSU), następca Thomasa de Maizière (który 2 marca zastąpił na stanowisku ministra obrony ustępującego Karla-Theodora zu Guttenberga), w jednym ze swoich pierwszych publicznych wystąpień nieoczekiwanie wsadził kij w mrowisko. Oświadczył bowiem stanowczo – wbrew twierdzeniom znacznej części niemieckiej lewicy czy prezydenta Christiana Wulffa – że „islam nie jest integralną częścią Niemiec”, nie jest „częścią tożsamości Niemiec i nie ma na to żadnych historycznych dowodów”. Prezydent Wulff, były wiceprzewodniczący CDU, który w przemówieniu z okazji obchodów Dnia Jedności Niemiec (3 października) wyraźnie stwierdził, że islam to integralna część tożsamości Niemiec, już nazajutrz po tym wystąpieniu ministra Friedricha potwierdził ponownie tę swoją “kontrowersyjną” tezę w wypowiedzi prasowej. Twierdzenie nowego szefa MSW dość ostro skrytykowali niektórzy liderzy Zielonych, a także przywódcy organizacji muzułmańskich. Np. przewodniczący Niemieckiej Rady Muzułmanów, Ali Kizilkaya, powiedział na łamach gazety „Bild”, że minister Friedrich, w którego gestii leży powołana w ub. roku przez rząd RFN „Konferencja Islamska”, zdyskredytował to niemiecko-islamskie forum jako „pokazowe show”. Dodał, że kanclerz Merkel „musi zadbać o jasność, co do tego, czy muzułmanie są integralną częścią Niemiec, czy też nie są”. A przewodniczący Gminy Tureckiej w Niemczech, Kenan Kolat, w wypowiedzi dla „Rheinische Post” zagroził, że „jeżeli minister spraw wewnętrznych szuka zwady, to ją będzie miał”. Niektórzy partyjni koledzy ministra Friedricha próbowali tłumaczyć publice i Turkom jego i swoje stanowisko. Wolfgang Bosbach (CDU) mówił np. w telewizji: „Oczywiście, że islam jest wpisany w rzeczywistość naszego kraju, ale nie określałbym go jako integralnej części tożsamości naszego kraju”. A Volker Kauder, szef klubu parlamentarnego CDU/CSU, powiedział prasie: muzułmanie są częścią niemieckiego społeczeństwa, jednak „islam nie wyciskał piętna na naszym społeczeństwie i nie robi tego także dziś”. A więc „islam nie jest integralną częścią Niemiec” – stwierdził czołowy polityk chadeków („Deutsche Welle”). Ale może za kilkanaście lat już będzie, jeżeli rządzący Niemcami „chrześcijańsko-demokratyczni” politycy dalej tak będą sobie debatować, zamiast stanowczo i szybko ograniczyć, a przynajmniej utrudnić budowę setek meczetów, minaretów oraz nieustanny (od początku lat siedemdziesiątych) rozwój islamu i jego licznych legalnych organizacji – częściowo finansowanych przez niemieckie państwo…
Moskwa. Miasto miliarderów Gdyby zamożność społeczeństwa była wprost proporcjonalna do liczby żyjących w nim miliarderów, Rosjanie niewątpliwie należeliby do najbogatszych ludzi na świecie, mieszkańcy Moskwy zaś pławiliby się w luksusie. Według ujawnionego niedawno corocznego rankingu najbogatszych pisma „Forbes”, rosyjska stolica jest miastem, w którym mieszka najwięcej miliarderów. Wyprzedziła ona przodujący dotychczas na liście Nowy Jork. W amerykańskiej metropolii żyje ich 58, podczas gdy w Moskwie – 79. W ciągu minionego roku ich liczba zwiększyła się o 21. Ich łączny majątek wynosi 375 mld dolarów. Stanowi to 87 proc. zasobów wszystkich rosyjskich miliarderów i 29 proc. zasobów miliarderów europejskich. Zdecydowana większość rosyjskich miliarderów mieszka w stolicy, tylko nieliczni decydują się na mieszkanie na prowincji. Wynika to zapewne z centralistycznego sposobu zarządzania państwem, który sprawia, że większość miliarderów woli być jak najbliżej ośrodka, w którym zapadają kluczowe decyzje gospodarcze, czyli Kremla i „Białego Domu”, w którym urzęduje Włodzimierz Putin. Miliarderzy mieszkający na rosyjskiej prowincji to niezwykła rzadkość. Najbogatszym rosyjskim miliarderem jest nadal Włodzimierz Lisin. Według „Forbesa”, jego kapitał wynosi 24 miliardy dolarów, co pozwala Lisinowi zajmować 14. pozycję na światowej liście najbogatszych składającej się z 1021 osób. Lisin znacząco zwiększył Lisin, zarządzający kontrolnym pakietem Nowolipieckiego Kombinatu Metalurgicznego, znacząco zwiększył swój majątek w ubiegłym roku. Jeszcze rok temu posiadał bowiem „tylko” 15,8 mld dolarów. Drugim na liście rosyjskim miliarderem jest Michał Prochorow. Posiada on majątek wynoszący 13,4 mld dolarów. Jest on beneficjantem kompanii Oneksim. Trzecim najbogatszym Rosjaninem jest Michał Filman, współwłaściciel Alfa-Grupp i TNK-BP. Jego majątek wynosi 12,7 mld dolarów. Na 500 mln $ mniej specjaliści z „Forbesa” ocenili aktywa Romana Abramowicza. Oleg Deripaska, dyrektor generalny kompanii Bazowy Element i Rusał, dysponuje majątkiem wynoszącym 10,7 mld dolarów. Niewiele mniej, bo 10,6 mld $, skupia w swych rękach współwłaściciel kompanii naftowej Łukoil – Wagit Alkiepierow. O 300 mln $ mniejszy majątek ma posiadacz kompanii Internos – Włodzimierz Potanin. Niemalże identyczne aktywa, bo wynoszące 9,9 i 9,8 mld $, posiadają właściciele Siewierstala – Aleksy Mordaszow i główny akcjonariusz Magnitogorskiego Kombinatu Metalurgicznego, Wiktor Rasznikow. Następni na liście „Forbesa” rosyjscy biznesmeni mają już majątki znacznie mniejsze, bo wynoszące od 8,6 do 4,4 mld dolarów. Jest wśród nich m.in. właściciel cypryjskiej kompanii Madura Holdings, do której należy 80 proc. akcji Uralkalia, Dymitr Rybołowiew, i współwłaściciel firmy Kuzbasrazriezugol, Iskander, Machmudow, a także właściciel holdingu Metalloinwiest, Aliszer Usmanow. Nazwiska tych „biedniejszych” rzadko pojawiają się na łamach prasy i przeciętny Rosjanin nie wie nawet o ich istnieniu. Zdecydowana większość zarówno tych najbogatszych, jak i mniej zamożnych działa w sektorach surowcowych, a więc swój majątek zawdzięcza przede wszystkim „błogosławieństwu” Kremla. Niektórzy z nich, jak np. Roman Abramowicz czy Wiktor Wekselberg, są kojarzeni bezpośrednio z Kremlem. Na jego zamówienie realizują szereg „przedsięwzięć społecznych”, takich jak uczestnictwo w budowie obiektów olimpijskich czy w ogóle sportowych, remont zabytków lub zakup na zachodnich aukcjach dzieł sztuki związanych z Rosją. Niektórzy inwestują też w takie przedsięwzięcia jak Skołkowo, czyli ośrodek pod Moskwą mający pełnić rolę Doliny Krzemowej. Pewnym wyjątkiem jest 31-letni Jerzy Milner, inwestujący w amerykańską Dolinę Krzemową. Jest współwłaścicielem DST Global i Mail.ru Group. Należy on do biznesmenów aktywnych i inwestujących z dużym powodzeniem w przedsięwzięcia związane z upowszechnieniem w Rosji internetu. Wcześniej pełnił wiele funkcji kierowniczych, m.in. w kompanii Menatep i w Koncernie Naftowym. Zdobyty przez niego majątek wynoszący 1 mld $ wystarczył mu oczywiście tylko na „wpisowe” do klubu miliarderów, ale nie ulega wątpliwości, że wszystko jest przed nim. W swoim pokoleniu należy bez wątpienia do najzdolniejszych ludzi mających głowę do robienia interesów. Z zestawienia „Forbesa” wynika też, że w minionym roku tylko jeden rosyjski miliarder wypadł z klubu i przekształcił się w multimilionera. Jest nim syn byłego prezydenta Baszkirii – Uznał Rachimow. Pozbawiony protekcji tatusia stracił kilkaset milionów dolarów i jego majątek, wynoszący wcześniej 1,2 mld $, nieco stopniał. Wśród rosyjskich miliarderów jest tylko jedna kobieta. Jest nią żona eks-mera Moskwy Jerzego Łużkowa – Helena Baturina. Formalnie jej majątek nie jest duży i wynosi tylko 1,2 mld $, ale jak ćwierkają moskiewskie wróble, jej aktywa są znacznie większe. W globalnej ocenie „Forbesa” rosyjscy miliarderzy ustępują amerykańskim. Tych ostatnich w klubie miliarderów jest, bowiem 413. Drugie miejsce zajmują Chińczycy, których jest 115. Rosjanie plasują się na razie na trzeciej pozycji. Zdaniem ekspertów „Forbesa”, liczba rosyjskich miliarderów rośnie jednak bardzo szybko. Jeszcze rok temu było ich tylko 62. W Europie Rosja nie ma już w tej dziedzinie konkurencji. Oczywiście wzrost liczby rosyjskich miliarderów nie przekłada się na poziom życia ogółu mieszkańców. Ten nadal, szczególnie na prowincji, pozostaje niski. Marek A. Koprowski
Musimy nawracać libertarian O libertarianizmie, chrześcijaństwie, Katolickiej Nauce Społecznej mówi portalowi Fronda.pl prezes Instytutu Globalizacji dr Tomasz Teluk*. Fronda.pl: Czy organizowanie konferencji takich jak „Libertariańska teoria państwa i prawa” w Milówce oznacza, że nadal mamy do czynienia z pewną „działalnością misyjną”? Oczywiście, że mamy do czynienia z działalnością misyjną! Musimy się nawracać, musimy nawracać libertarian. Musimy pokazać tę pustkę, którą zionie każda ideologia, czy to libertarianizm, konserwatyzm czy liberalizm. Młodzież często poszukuje spełnienia w ideologiach. Tak jak mówi Pismo Św. w czasach ostatecznych pojawi się mnóstwo idoli, którzy będą odciągać od Nauki Chrystusa. Naszą ideą jest pokazanie, że poszukiwania ideologiczne są skazane na porażkę. Dlatego oprócz pożytku intelektualnego na seminarium, dajemy pewną dawkę pożywki duchowej. Poprzez uwypuklanie elementów etycznych w filozofii klasycznego liberalizmu, libertarianizmu czy konserwatyzmu, dawanie uczestnikom pewnych możliwości rozwoju duchowego, jak choćby uczestnictwa w Nabożeństwie Drogi Krzyżowej, Mszy św. czy katechezie ks. Kastelika.
Z Pana słów wynika, że w pierwszej kolejności jest Pan katolikiem, a w drugiej wolnościowcem… Oczywiście. Ktoś kto jest katolikiem, musi być przede wszystkim katolikiem, a pewne swoje zapatrywania polityczne spychać na dalszy tor. Nie można tego robić odwrotnie, gdyż będzie to dostosowywanie religii do ideologii. Wiele osób tak robi. Czyni tak wielu libertarian, którzy krytykują Kościół za nieuwzględnienie pewnych elementów wolnościowych w swoim nauczaniu. Mówią nawet, że Biblia myli się w jakichś fragmentach. Ale podobnie czynią konserwatyści. Mówię tu o przypadku, gdy ktoś chodzi na Mszę Trydencką, tylko, dlatego, że wynika to z ideologii konserwatywnej. Jest to faryzeizm, gdyż religia jest dostosowywana do przekonań politycznych. W pierwszej kolejności jestem katolikiem, a na dalszym planie są moje zapatrywania polityczne czy światopoglądowe na politykę i myśl wolnościową. Państwo minimalne jest jedynym moralnie akceptowanym modelem państwa, za którym się opowiadam.
Na seminarium libertariańskim został zaprezentowany film „Narodziny Wolności”, gdzie wskazano na więzy łączące chrześcijaństwo z ideą wolnościową. A jak wygląda to na tle innych religii? Nie jestem specjalistą od religioznawstwa, nie zgadzam się również z tym, że np. islam jest jakąś religią wolności. To według mnie bzdury. Chrześcijaństwo jest tym, które najpełniej odzwierciedla idee wolności. Bóg daje przecież człowiekowi tak ogromny wybór, że możemy wybrać między Dobrem a Złem, możemy również Boga odrzucić. Jest to największy przejaw wolności, jaką możemy komuś dać. Wolność kształtowania swojej drogi, wolność osiągania Zbawienia czyni z chrześcijaństwa najbardziej wolnościową religię. Natomiast istnienie systemu etycznego, który jest drogowskazem, ale nie żadnym systemem nakazu czy przymusu, jest czymś, co ułatwia nam iść drogą do Zbawienia. A Zbawienie i życie wieczne jest absolutnym spełnieniem wolności w Bogu. To interesuje nas, jako chrześcijan, najbardziej. Natomiast nie interesują mnie zupełnie inne religie, bo przecież chrześcijaństwo daje nam pełnię i nie potrzebujemy oglądać się na inne wyznania.
Nie bez przyczyny zapytałem o powiązania libertarianizmu z chrześcijaństwem i innymi religiami. Jak wiadomo, wielu libertarian jest katolickimi tradycjonalistami. Wiem, że uczęszcza Pan na Msze tradycyjne, w USA tradycjonalistą jest chociażby Thomas Woods. Na czym polegają powiązania między tradycyjnym katolicyzmem a opcją wolnościową? Rzeczywiście mamy z tym do czynienia. Nie wiem na czym to polega. Na Śląsku również znam ludzi, którzy są związani z Tradycją katolicką, a jednocześnie określają się mianem libertarian. Osobiście nie jestem tradycjonalistą ideologicznym, nie jestem zwolennikiem lefebryzmu. Nie uważam, ze Sobór Watykański II był tylko porażką. Nie uważam również, że Mszę „zniszczyła” masoneria. Po prostu uznaję Starą Mszę, jako piękną tradycję, która musi być w łonie Kościół zachowana. I akurat nadarza się okazja, żeby to robić. I to robimy, aby to piękno było zachowane na równi z innymi formami liturgicznymi.
Zauważyłem jednak, że postępowe środowiska kościelne raczej nie sympatyzują z ideami wolnościowymi w dziedzinie gospodarki. Paradoksalnie większe związki z libertarianizmem mają tradycjonaliści. Skąd, zatem niechęć postępowców do idei wolnościowej? Niewątpliwie naukę społeczną Kościoła dotknęło jakieś ukąszenie marksistowskie i to widać w potocznym rozumieniu spraw gospodarczych. Ale myślę, że największy wpływ ma na to ignorancja i brak wiedzy ekonomicznej. Warto zapoznać się z dorobkiem papieskiej komisji „Iustitia et Pax”, która wypowiedziała się właśnie na temat ekonomii i globalizacji w kompendium nauki społecznej Kościoła. Sądzę, że nawet niewielu katolików i konserwatystów ten dokument zna, a warto go przeczytać, bo jest tam bardzo konserwatywne i wolnorynkowe podejście do kwestii ekonomicznych i społecznych. Dlatego jeśli chodzi o społeczne nauczanie Kościoła, to wydaje mi się, że warto zerknąć do dokumentów, a nie wypowiedzi poszczególnych hierarchów czy lewicowych publicystów, skupionych np. wokół „Tygodnika Powszechnego”. Natomiast nie jestem zwolennikiem podziału Kościoła na modernistyczny i tradycjonalistyczny. Np. Msza trydencka w Gliwicach, na którą chodzę, to pewne zjawisko ekumeniczne. Chodzą na nią tradycjonaliści, zwolennicy Nowej Mszy, lefebryści, Neokatechumenat czy osoby związane z innymi ruchami, które tradycjonaliści uważają za modernistyczne. I okazuje się, że wielu członków Neokatechumenatu jest bardziej konserwatywnych od samych tradycjonalistów. Nie mówiąc już kwestiach związanych z wiarą w życiu codziennym…
Jednak w pewnych kręgach protestanckich możemy zauważyć tendencję do zarzucania Kościołowi propagowania socjalizmu. Np. w Polsce w Lublinie działa środowisko miesięcznika „Idź Pod Prąd”, które stara się przedstawić swoją wizję chrześcijaństwa, jako prawdziwie wolnościową, przeciwstawiając ją „socjalizującemu” katolicyzmowi. Jak odniósłby się Pan do tego typu poglądów? Akurat to, co prezentuje wspomniana sekta z Lublina jest w ogóle poniżej wszelkiego poziomu. W ich piśmie były również bluźnierstwa. Janowi Pawłowi II zarzucano „oddawanie czci drewnu”, czyli modlitwę przy figurach Matki Boskiej. Protestanci bardzo literalnie interpretują Biblię. Przedmiotem nauczania Kościoła nie jest ekonomia i nauki społeczne, ale ekonomia Zbawienia. Rzeczywiście może w tradycji protestanckiej jest większe zainteresowanie sprawami doczesnymi. Na pewno nie jest to nic pozytywnego. Natomiast, jeśli chodzi o katolików, to świadomość, że wolny rynek należy do tradycji chrześcijaństwa jest coraz większa. Weźmy pod uwagę choćby odwoływanie się do Szkoły z Salamanki. Mam przed sobą książkę, wydaną przez katolików związanych z Odnową w Duchu Świętym (ruch uznawany przez niektórych za modernistyczny), a możemy w niej zetknąć się z poparciem dla ekonomii wolnorynkowej, przykłady jak sobie radzić w codziennym życiu, gospodarce kapitalistycznej, ciekawe świadectwa osób, które postanowiły dawać dziesięcinę na cele społeczne, przeznaczyć ją na Kościół, osiągając przez to bogactwo duchowe, ale i materialne. Jak widać, wiele zaczyna się zmieniać?
Być może taki „socjalny” obraz katolicyzmu (zwłaszcza w Polsce) jest efektem działania mediów związanych z o. Rydzykiem, które co prawda są antykomunistyczne, ale nie cechuje je zbytni liberalizm gospodarczy? Jeśli chodzi o „Nasz Dziennik”, to wyraźnie zmienił swój profil w ciągu roku. Jest to gazeta, która notorycznie zamawia moje teksty i obecnie jest niemal tak wolnorynkowa, jak „Najwyższy CZAS!”. Czasem pojawiają się opinie osób, które nie są wolnorynkowcami, ale są tylko przedmiotem w dyskusji. Natomiast coraz częściej pojawiają się autorzy związani z PAFERE, Instytutem Globalizacji czy osoby, który nakreślają elementy wolnego rynku od strony pozytywnej. Coraz mniej możemy przeczytać tam tekstów w klimacie post-PRL-owskim, wychwalających interwencjonizm i socjalizm. Wydaje mi się, że w „Naszym Dzienniku” nastąpiła pewna zmiana pokoleniowa i gazeta ewoluuje w dobrą stronę. Natomiast Radio Maryja kładzie nacisk bardziej na sprawy duchowe. To zupełnie inny target. Większość słuchaczy stanowią osoby starsze.
Czyli „Nasz Dziennik” na plus, a Radio Maryja bez zmian? Powiedziałbym, że na mniejszy plus. Ale „Nasz Dziennik” muszę pochwalić, coraz częściej można tam spotkać wypowiedzi ekonomistów pro-rynkowych. Zupełnie inaczej, niż było to 2-3 lata temu.
Pomimo tych zmian, nadal nie mamy w Polsce silnego wolnorynkowego środowiska politycznego. Istnieje kilka mikroskopijnych partii, które sprzeczają się o to, która jest „prawowitym UPR- em”. Istnieje Stowarzyszenie KoLiber, które niestety nie jest znane dla większości społeczeństwa. Mamy Instytut Globalizacji, który wykonuje dobrą pracę intelektualną, ale co z inicjatywami skierowanymi wprost do wyborców? Dlaczego Polska, która przez 20 lat stworzyła sobie wolnorynkowe zaplecze intelektualne ma problemy z dotarciem do szerszego grona obywateli? Faktycznie, nie ma oferty politycznej dla osób, które są konserwatywne w kwestiach moralnych, a jednocześnie są zwolennikami wolnego rynku. Współczesny człowiek ceni bardziej bezpieczeństwo, także socjalne, od wolności, która wiąże się z większym ryzykiem. Dowodzi tego również teoria gier, według której człowiek zawsze wybierze zamiast niepewnej, ale wielkiej wygranej, małą wygraną, ale pewną. Taka jest natura człowieka. Dlatego nie wierzę, żeby czekała nas jakaś rewolucja w wyniku, której do władzy doszłyby osoby, które jak w Estonii, opowiadałyby się za państwem minimum i były w stanie przeprowadzić jakieś wolnorynkowe reformy w tym kierunku. Być może się mylę i taka praca organiczna przez wiele lat, sprawi, że za 20-30 lat wolnorynkowa oferta polityczna się pojawi i społeczeństwo dorośnie do takich rządów. Nie jestem osobą, która pasjonuje się polityką i nie widzę w politykach zbawicieli narodu, którzy stworzą nam superwarunki do funkcjonowania. Nie interesuje mnie to po chrześcijańsku. Uznaję to państwo, jakim jest i uważam, że społeczeństwo powinno tworzyć własne formy aktywności i nie oglądać się na to, co oferują nam politycy. Należy tworzyć jak najwięcej organizacji pozarządowych, niezależnych mediów, aby z tego ogłupiającego monopolu partyjnego po prostu się wyrwać.
Mówi Pan, że być może za 20-30 lat pojawi się jakaś oferta polityczna. Tyle, że 20 lat temu mówiono dokładnie to samo. Więc może zamiast myśleć o tworzeniu jakiejś nowej siły politycznej włączyć się w obecny nurt? Na przykładzie UPR-u widzę, że wszystkie osoby, które zaangażowały się w działalność partii głównego nurtu, są stracone dla sprawy wolności. Dlatego odradzałbym myślenie tymi kategoriami. Wspomniani byli UPR-owcy całkowicie sprzeniewierzyli się zasadom wolnościowym. Dominujące ugrupowanie wchłania coraz więcej rzesze ludzi, którzy myślą wolnościowo i korumpuje ich intelektualnie bądź jakimiś stanowiskami. To ich wyjaławia. To nie jest dobra droga. Lepiej nawracać się we własnym zakresie i robić swoje. Nie warto liczyć, że polityka coś zmieni w naszym życiu. Myślę, że będzie coraz gorzej. Można się spodziewać coraz większego ograniczenia wolności, coraz mniejszej konkurencji rynkowej, coraz większego monopolu partyjnego i zepsucia moralnego… Nawet Biblia nam przepowiada, że właśnie tak będzie.
Można podnieść zarzut, że jest to jakiś romantyzm. Nie staramy się wpływać na bieżącą politykę, ale zachować pewne prawdy we własnym środowisku… Nie, romantyzm to rzucanie się z siekierą na czołgi. Trzeba po prostu realnie popatrzeć na to, co się dzieje i nie zachować się w sposób głupi i nieracjonalny, a przy tym nie siedzieć cały czas przy ugrupowaniach, które cieszą się jakimś poparciem, z nadzieją, że z tymi ludźmi, pod tym samym szyldem zrobi się nagle jakąś rewolucję. Traci się wówczas czas i złudzenia. Lepiej zająć się czymś innym. Nie jestem optymistą, jeśli chodzi o działania polityczne. Wyborcy opowiadają się tak, jak się opowiadają. Trzeba się z tym pogodzić. Żyjemy w tym kraju, a nie innym. Wyborcy wyznają te wartości, a nie inne. Trzeba to po prostu zaakceptować.
Słuchając Pańskich odpowiedzi, wydaje mi się, że obecnie jest dla Pana punktem odniesienia Kościół. Kiedyś odnosiłem wrażenie, że chce Pan łączyć libertarianizm z chrześcijaństwem. Natomiast teraz widzę schemat: „Jestem chrześcijaninem i dlatego popieram rozwiązania wolnościowe…”. Czy rzeczywiście tak jest? Tak. Jak każdy młody człowiek szukałem swojego miejsca w życiu i jakiejś fascynacji. Libertarianizm stanowił dla mnie przedmiot właśnie takiej fascynacji. Jednak im bardziej się nawracałem, tym mocniej zmieniała się moja analiza. Rzeczywiście, początkowo pisząc książkę „Libertarianizm. Teoria państwa” próbowałem łączyć chrześcijaństwo i libertarianizm. Niekiedy nawet naginając chrześcijaństwo do libertarianizmu, żeby jak najbardziej do siebie pasowały. Będąc świadomym tych błędów, podjąłem decyzję o napisaniu książki „Libertarianizm. Krytyka”, gdzie dołożyłem elementy krytyczne, dotyczące w szczególności kwestii moralnej, jak i zagrożeń, jakie niesie ze sobą nazbyt optymistyczna interpretacja libertarianizmu, a także krytykę anarchokapitalizmu, jako nurtu całkowicie sprzecznego z chrześcijaństwem. Przecież nie odnajdujemy w chrześcijaństwie żadnych elementów negujących istnienia państwa. Jeżeli ktoś mówi, że można być anarchokapitalistą i chrześcijaninem- kłamie, gdyż nie ma żadnych argumentów na poparcie tej tezy. l rzeczywiście, w miarę, jak nawracam się, tym bardziej staram się patrzeć na nauki polityczne przez pryzmat chrześcijaństwa. Będę tak robił dalej. Kto wie, być może kiedyś stwierdzę, że socjalizm jest systemem pobożnym… [śmiech?. Oczywiście żartuję, socjalizm został przecież potępiony. Myślę jednak, że sprawy organizacji społeczeństwa są drugorzędne, powinniśmy skupiać się na przemianie sumienia, starając się być jak najlepszymi ludźmi, żyć zgodnie z przykazaniami, dzielić się z wszystkimi Dobą Nowiną- to jest życie każdego chrześcijanina. Kwestie związane z polityką i ekonomią to tylko praktyczna część naszego oddziaływania na życie publiczne.
Pamiętam, że gdy kiedyś napisałem tekst o niezgodności chrześcijaństwa i libertarianizmu, na okładce „Najwyższego CZASU!” został umieszczony tytuł „Zamordyzm konserwatystów?” Często osoby deklarujące się chrześcijanami nie negują myśli Rothbarda czy Rand. Czy rzeczywiście można godzić wiarę z podziwem dla tych filozofów? Gratuluję odwagi i trzeźwego osądu. Widzę np. w środowisku Instytutu Misesa sympatię dla Rothbarda, który był przecież wrogiem chrześcijaństwa i zwolennikiem aborcji. To nieprawda, że się nawrócił, że zmienił swoje poglądy dotyczące obrony życia. To są tylko czcze próby naginania ideologów libertariańskich do chrześcijaństwa, aby móc traktować ich, jako autorytety. Nie zgadzam się z tym. Tym bardziej, jeżeli chodzi o Ayn Rand, której filozofia może być fundamentem ideologii satanistycznej. Przecież egoizm i stawianie siebie, jako punktu odniesienia do wszystkiego to jeden z postulatów LaVeya! Ideologia Rand jest szkodliwa i dlatego ją zwalczam. Gdy mieliśmy Liberty Camp, powiedziałem młodzieży, że randyzm jest intelektualną pułapką. Pamiętam, że kiedyś Stanisław Krajski, związany z Radiem Maryja, powiedział, że libertarianizm to filozoficzny satanizm. Byłem wówczas oburzony, ale po latach namysłu uważam, ze pewne nurty libertarianizmu można uznać za przejawy satanizmu. Bo jeżeli wprowadzilibyśmy filozofię Rand, Davida Friedmana czy Rothbarda w życie, to mielibyśmy do czynienia z politycznym satanizmem: wszystko każdemu wolno, można gwałcić dzieci, sprzedawać swoje ciało, akceptować społeczności ćpunów i morderców, jako moralnie usprawiedliwione. Jest to moralnie niedopuszczalne! Bardzo silnie się temu przeciwstawiam.
Być może na polskim gruncie jest to spowodowane tym, że młodzi, po okresie komunizmu, wręcz łakną wolności? Czy może taka tendencja występuje również w innych krajach? Myślę, że jest to ogólna tendencja, jeśli chodzi o młodych ludzi. Młodzież jest zafascynowana pewnym ideologiami. W młodym wieku pojawia się poszukiwanie swojego światopoglądu. Często pojawia się jakaś konfrontacja ideologii i religii. Często ideologia zwycięża. Istn...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]Pokrewne
- Strona startowa
- 4 list prywatny - zakończenie, jak napisac list
- 394. Morgan Sarah - Sycylijski chirurg, harlekinum, Harlequin Medical
- 394, Big Pack Books txt, 1-5000
- 394, Prace z pedagogiki
- 382, Prywatne, Przegląd prasy
- 384, Prywatne, Przegląd prasy
- 383, Prywatne, Przegląd prasy
- 386, Prywatne, Przegląd prasy
- 388, Prywatne, Przegląd prasy
- 389, Prywatne, Przegląd prasy
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- skromny19.pev.pl