398, Prywatne, Przegląd prasy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
O zmianę paradygmatu polityki polskiej. Teza: Wbrew demoliberalnej propagandzie, historia wcale się nie skończyła i własne państwo jest warunkiem koniecznym nie tylko rozwoju, ale wręcz przetrwania narodu polskiego i jego łacińskiej cywilizacji. Mimo przynależności do UE i NATO, Polska jest przedmiotem agresywnych nacisków wrogich nam imperiów i nacjonalizmów, zaś od wewnątrz jesteśmy paraliżowani i kolonizowani przez bezkarne działania obcych agentur (pomijam tu arcyważny temat antyeuropejskich fundamentów cywilizacyjnych obecnej UE, które zbliżają ja coraz bardziej do byłego Związku Sowieckiego). Obecne państwo, tzw. III RP, jest nie tylko atrapa, niespełniająca podstawowych zadań państwa, ale również od strony ustrojowej dławi i trwoni potencjał Polaków. Na arenie międzynarodowej, ale również w stosunkach wewnętrznych, Polska przypomina odurzonego, skrepowanego olbrzyma, którego bezkarnie kopie, lży i okrada ktokolwiek zechce, zaś wszelkie odruchy samoobronne są natychmiast piętnowane i karane. Warunkiem sine qua non wyrwania się z tej poniżającej sytuacji, warunkiem koniecznym powstania z kolan jest zmiana paradygmatu polityki polskiej (zagranicznej, ale tez i wewnętrznej) z antypolskiej, na polonocentryczną. Nie oznacza to wcale przyjęcia skrajnie egoistycznej postawy narodowej, ale przywrócenie naturalnych dla każdego państwa priorytetów.
Diaspora czy Polonia albo Weiss czy Kobylański.
Sformułowana na wstępie tezę rozwinę porównując relacje polsko-żydowskie z relacjami polsko-polonijnymi. Kolejność poniższych przykładów jest przypadkowa i nie jest odzwierciedleniem ich względnej ważności. Antysemityzm czy antypolonizm? Temat prawdziwego czy urojonego antysemityzmu wałkowany jest w meinstremowych mediach ad nauseam, (czyli do porzygania). A tymczasem jak trafnie zauważył u siebie na blogu : "Antysemityzm w Polsce jest relatywnie mało groźny, bo nie ma tu zbyt wielu semitów. Za to antypolonizm w Polsce to katastrofa, bo cierpią miliony... " Kiedy Szymon Majewski zapomniał, ze obśmiewać to można, ale tylko “zimnego Lecha” i zażartował z Szewach Weissa, z miejsca za trzęsły się z oburzenia mury Jerycha? Kiedy zaś Kuba Wojewódzki wsadził polska flagę w psia kupę, mury na Czerskiej trzęsły się, ale ze śmiechu? Dyskusje o Polakach próbuje się skanalizować w kontekście antysemityzmu: czy wysysamy go z mlekiem matki, czy nabywamy później, czy wszyscy Polacy cierpią na antysemityzm, czy tylko większość, czy antysemitami są ci, którzy nie lubią Żydów, czy raczej ci, których Żydzi nie lubią itd. Powiedzmy sobie szczerze – a co to nas obchodzi? Gdzie jest napisane w Zakonie Pańskim, ze mamy Żydów lubić czy tez w ogóle mieć na ich temat jakiekolwiek zdanie? Mamy, jako Polacy naprawdę ważniejsze sprawy, niż częściej urojony niż rzeczywisty antysemityzm. Najważniejszy ambasador. Najważniejszym ambasadorem od lat jest rzecz jasna pan Szewach Weiss, robiący za przyjaciela Polaków i “dobrego policjanta” ( w odróżnieniu od złego policjanta Grossa), a tak naprawdę pilnujący tu na miejscu żydowskich interesów. (jedna z jego śmielszych tez było stwierdzenie, ze holokaust na ziemiach polskich trwa nadal, bo gdyby jego rodacy przeżyli wojnę, to dziś mieliby dzieci, a ich dzieci znowu dzieci i byłoby ich coraz więcej, a tak to nie ma ich coraz więcej; ciekawe, czy ta sama interpretacja ma zastosowanie do wymordowanych Polaków tudzież dzieci współcześnie wyabortowanych). Tymczasem zamiast cotygodniowego felietonu pana Weissa wolałbym cotygodniowa korespondencje z USOPAL-u, o tym, co robią i jak żyją nasi kochający Polskę polonusi z Ameryki Południowej. Dopóki Jan Kobylański nie zastąpi na honorowym miejscu pana Szewacha Weissa, dopóty trudno mówić o dominacji polskich priorytetów w naszej polityce.
Repatriacja i reprywatyzacja. W filmie przygotowanym na weneckie biennale, Sławomir Sierakowski, znudzony Polakami, a stęskniony za Żydami, prosi tych ostatnich o “powrót” ( a raczej mówiąc ścisłe emigracje) do Polski. A zatem stary, dobry, niemiecki projekt Judeopolonii został wyartykułowany. A tymczasem od dwudziestu lat nie ma nie tylko spójnego, ale w ogóle żadnego programu repatriacji Polaków, wywiezionych przez Stalina na Syberie czy do Kazachstanu tylko, dlatego, ze byli Polakami i tej polskości nigdy się nie wyrzekli. Reprywatyzacja w formie powszechnego uwłaszczenia została swego czasu storpedowana z obawy, ze Polacy, jako właściciele mogą odzyskać podmiotowość gospodarcza i polityczna. Jak to ujął jeden z prominentnych działaczy UW: “Polacy mogą utrzymywać się z pracy najemnej, a nie z kapitału?. Dlatego tez wypracowany przez naród majątek zbywany był w ekspresowym tempie przez paserów pokroju Lewandowskiego czy Wąsacza i siódme przykazanie NIE KRADNIJ nikomu w tym procederze nie przeszkadzało. Przypomniano sobie o nim dopiero w kontekście planowanej reprywatyzacji “nur fuer Juden”.
Zakaz kontaktów z USOPAL-em Za czasów komuny, (czyli mówiąc poprawnie: za czasów sowieckiej okupacji i rządów sowieckich namiestników w okrojonej Polsce), PRLowski agentura robiła wszystko, by osłabić i rozbić polonie amerykańską, m.in. ze względu na jej nieprzejednany antykomunizm. Po upadku komunizmu ( na cztery lapy!!! ), MSZ, obsadzony ludźmi Geremka, kontynuował sowieckie działania wobec Polonii, m.in. ze względu na sprzeczność jej interesów z interesami diaspory żydowskiej. W te antypolskie działania wpisuje się niestety obecny szef MSZ-u, ze swoim zakazem kontaktów dyplomatycznych z USOPAL-em. A jednocześnie polski rząd udaje się in corpore z pokorna pielgrzymka ad liminado Izraela, mimo ze Izrael nie ma nam tak naprawdę nic do zaoferowania. Kontakty z USOPAL-em są piętnowane, bo … jego prezes, Jan Kobylański, jest oskarżany o, wiadomo, o co, o to samo, co każdy Polak karmiony piersią. Tyle ze Jan Kobylański nie jest oskarżany przez sad czy IPN, a przez Michnika i jego gazetę ad goiim domitandos. Wychodzi na to, ze to Michnik określa, z kim polscy dyplomaci mogą utrzymywać stosunki, a z kim nie. Tymczasem, choć Jan Kobylański oskarżany jest o antysemityzm, to wydaje się nikomu nie przeszkadzać, ze:
- Premier Tusk oskarżany jest o zaprzaństwo i przynależność do obozu pruskiego
- Prezydent Bul-Komorowski oskarżany jest o ścisłe związki i podległość wobec WSI
- Marszalek Schetyna oskarżany jest o bycie oficerem sowieckiego wywiadu
- Minister Sikorski oskarżany jest o niereprezentowanie interesów polskich
- Minister Arabski oskarżany jest o odpowiedzialność za wszelkie zaniedbania, które doprowadziły do narodowej tragedii 10.04.2010
A teraz, jaka jest różnica miedzy nimi, a Janem Kobylańskim? Ano taka, ze nawet, jeśli Jan Kobylański byłby antysemita, (co akurat nie ma dla nas najmniejszego znaczenia!!!), to jest polskim patriota i niczym wobec Polski nie zawinił, wręcz przeciwnie. Dopóki posadzenie o antysemityzm będzie miało w Polsce większą wagę niż poważne oskarżenia o zaprzaństwo czy zdradę, dopóty nie można będzie mówić o prawidłowych priorytetach w polityce polskiej. Skąd pieniądze na inwestycje. Pani prof. Ewa Thompson napisała dla dwumiesięcznika Arkana znakomite ( jako postawa do dalszej dyskusji) „14 tez A.D. 2010” ( ). Czytamy tam m.in.: Zaś tych, którym nie podoba się fakt finansowania przez Niemców think tanków i prasy w Polsce, prosiłabym o publiczne ujawnienie alternatywnych źródeł kapitału. Ponieważ fakt finansowania przez Niemców mi się nie podoba się, wiec ujawniam alternatywne źródło kapitału: POLONIA AMERYKANSKA. Polski rząd może i powinien spotykać się, ale nie tyle z rządem Izraela, ile z przedstawicielami Polonii, np. z USOPAL-em, bo to oni w pierwszym rzędzie powinni być zachęcani do inwestowania w Polsce. Inwestycje polonijne mogłyby skutecznie zablokować “wrogie przejecie” resztek polskiej gospodarki oraz bogatych zasobów mineralnych i energetycznych przez kapitał będący w rękach naszych wrogów politycznych.
PS. Z powyższego nie wynika bynajmniej, jakoby państwo polskie nie miało żadnych wspólnych interesów z Izraelem. Najważniejszym z nich jest pokojowa egzystencja państwa Izrael jak najdalej od naszych granic oraz pomoc w znalezieniu “humanitarnego rozwiązania” dla wyzutych z ziemi i pozbawionych dostępu do wody Palestyńczyków.
Rozmowa z prof. Jadwigą Staniszkis: PiS ma szansę wygrać Za rządów Platformy stworzono instytuty w różnych dziedzinach: audiowizualnych, filmowych, literackich, które – jak w komunizmie – stanowią mechanizm kontroli i kooptacji środowisk inteligenckich. I przez rozdzielanie funduszy, arbitralne promowanie jednych a wykluczanie innych, uprawia się politykę podporządkowaną interesom partii władzy. Należy, więc pokazywać próby delegitymizowania opozycji, selektywny przekaz medialny, przekroczenia reguł demokracji – z prof. Jadwigą Staniszkis rozmawia Elżbieta Królikowska-Avis
11 marca w Brukseli odbył się pierwszy szczyt „Unii dwóch prędkości”. Najpierw spotkanie 27 krajów, w tym Polski, a potem 17 członków strefy euro. Jak Pani ocenia to wydarzenie? Czy to sygnał początku rozkładu Unii, a może rodzaj szantażu, abyśmy zdyscyplinowali naszą gospodarkę? Nie. Po pierwsze termin „Europa dwóch prędkości” tutaj nie pasuje, bo to są raczej dwa różne modele integracji. To, co dziś robi strefa euro, zaczęło się 1,5 roku temu, jako racjonalna z ich perspektywy reakcja na kryzys, w pewnym stopniu realizująca plan, który w 1989 r., jeszcze przed rozszerzeniem Unii, zaproponował Jacques Delors. A więc projekt instytucjonalny, który będzie wykorzystywał wszystkie logistyczne możliwości, jakie daje wspólna waluta, na rzecz rozwoju. Pójście za ciosem w sferze podatkowej, planowania przedsięwzięć, polityki społecznej, ograniczenie tego „Schumanowskiego gorsetu”, który wygasił unijną energię. W czasach kryzysu dostrzeżono konieczność bliższej integracji i zadziałano – do pewnego stopnia – naśladując Koreę Południową po jej kryzysie w 1998 r. – w ramach formuły „autorytatywnego państwa rozwojowego”. Czyli nie centralizacja, lecz państwo promujące rozwój poprzez instytucje. Stąd pomysł Unii na dwa modele integracji. Dla nas te wieści z Brukseli oznaczają jedno – nieuchronne zwiększanie się luki rozwojowej między nami a Zachodem. Bo jesteśmy wykluczeni nie tylko, dlatego, że nie mamy euro, ale i dlatego, że nasz potencjał – wiedzy, jakości infrastruktury, zdolności akumulowania kapitału – jest za niski, żebyśmy mogli uczestniczyć w tym skoku Unii do przodu. Dla Polski jest to dramat, ale żadne protesty nie pomogą. Wcześniej rząd nie zrobił nic, aby wykorzystać choćby pewne elementy tej strategii, – mimo że ja sama od dawna możliwość podziału Unii sygnalizowałam. Można było przynajmniej wykorzystać to „rozluźnienie gorsetu Schumanowskiego”, np. dyrektywy o pomocy publicznej. W tej chwili wszystko, co możemy zrobić, to próbować wzmocnić naszą politykę prorozwojową i szukać jakiegoś własnego modelu w naszym regionie. Choć trzeba powiedzieć, że zrobiliśmy wiele – donosząc na Węgry do Brukseli, że „niszczą wolność słowa”, kłócąc się z Litwinami – żeby zantagonizować się ze wszystkimi dookoła. Kryzys w naszym regionie – wbrew propagandzie sukcesu Tuska i Rostowskiego – jest głęboki, a jego efekt to obniżenie, jakości struktur gospodarczych. Nasz potencjał rozwojowy się zmniejsza, podczas gdy Unia Europejska zrobi skok do przodu.
W Platformie widać oczywisty rozłam. Po jednej stronie Donald Tusk, po drugiej Grzegorz Schetyna. Czy to sygnał poważnych zmian, i jaką rolę mógłby odegrać tu Leszek Balcerowicz, który najwyraźniej wraca na scenę polityczną? Myślę, że ta nagła reorientacja mediów z frontalnym atakiem na Tuska i Rostowskiego łączy się z faktem, że część z nich – w tym TVN i Agora – to gracze giełdowi. Przygotowywane przesunięcie znacznej części środków OFE do ZUS oznacza dla nich utratę bardzo dużych pieniędzy. OFE pompowało sztucznie taką bańkę giełdową, był to dla nich mechanizm podnoszenia wartości firmy, w znacznym stopniu spekulacyjny. Tak więc spadek notowań Tuska łączy się także z polityką mediów – graczy giełdowych, i został podyktowany ich interesami. Ścieżka wybrana przez Tuska i Rostowskiego na krótką metę pozwala uniknąć szybkiego dojścia do blokowanego zapisami konstytucji poziomu deficytu, ale jednocześnie grozi dalszym tąpnięciem rozwojowym. I dlatego znacznie racjonalniejsze byłoby inne posuniecie: nie rozwalanie reformy OFE, lecz dalsza jej liberalizacja. Bo to, co dotychczas obserwowaliśmy, to tylko pompowanie interesu wielkich firm. I teraz Platforma wydaje się wokół OFE głęboko podzielona. Jej zaplecze to przecież firmy publiczne i prywatne posiadające swoje akcje na giełdzie. One ustawiły się przeciw planom Tuska i grają na Schetynę jako kogoś, kto lepiej rozumie, że w sprawie OFE należy obrać kierunek liberalny. Z kolei Leszek Balcerowicz chce cięć socjalnych i broni wielkich firm giełdowych. Powstaje tu skomplikowana i mało czytelna struktura interesów, jednak niewątpliwie pewną rolę w tych roszadach odegrały także psychiczne cechy Tuska, jego niezdolność do koordynacji prac rządu, uciekanie od odpowiedzialności, niedojrzałość emocjonalna, którą było widać już wcześniej, w jego pierwszej reakcji na tragedię smoleńską. Strategia tych grup interesów jest, więc taka: wygrać wybory mniejszym marginesem w stosunku do PiS i potraktować to jako okazję do pałacowego przewrotu.
Jak Pani sądzi, czy przyszły układ aparatu władzy to prezydent Komorowski i premier Balcerowicz, czy Komorowski i Schetyna? Balcerowicz? Nie sądzę, jest zbyt dogmatyczny, zbyt sztywny. I zrobił wiele błędów na początku transformacji, jak np. przedwczesne wprowadzenie wewnętrznej wymienialności, co przy sztywnym kursie dolar–złoty doprowadziło do uzależnienia od importu i wycięcia dużej części krajowej produkcji.
Prezydent Komorowski wprowadza do Pałacu dawnych kolegów z Unii Wolności, buduje swoje kadrowe zaplecze...Tak, angażuje ludzi z dawnej UW, którzy nie znaleźli miejsca w polityce, bo zostali odrzuceni przez wyborców. Wrażliwość społeczna to jednak nie to samo, co kompetencje. Nie sądzę, więc, żeby z tym wszystkim byli wiarygodnym otoczeniem głowy państwa. Sądzę, że Komorowski nie jest silnym ośrodkiem intelektualnym, ośrodkiem władzy. Wprawdzie umocowanie prezydentury w Polsce jest na tyle silne, że daje Komorowskiemu wysokie uprawnienia, ale pozostaje kwestia osobowości. Będzie raczej języczkiem u wagi, który może się do decyzji przyczyniać, ale sam nie będzie ich reżyserem.
Polska znalazła się w „Europie drugiej prędkości” razem z Wielką Brytanią. Ale nie widzę w Westminsterze specjalnej paniki. W grupie krajów strefy euro powstał pakt o konkurencyjności, rodzaj rządu ds. gospodarczych, co już wywołało wewnętrzne opory niektórych państw tego kręgu. Ale istnieje także drugi wymiar – wojskowy. Nastąpiło tu duże zbliżenie Francji i Wielkiej Brytanii, widać, że te dwa kraje formułują własną politykę, choćby w sprawie Libii, w sposób bardziej wyrazisty niż pozostałe. Inną niż NATO, niż pani komisarz Catherine Ashton. Oznacza to nie tylko współpracę wojskową, ale także przemysłów zbrojeniowych – a pamiętajmy, że w tej chwili przemysły zbrojeniowe to nośniki nowych technologii. W Stanach Zjednoczonych rząd wymusza na przemyśle zbrojeniowym wykorzystywanie najnowszych technologii tzw. podwójnego zastosowania, które stają się impulsem rozwojowym gospodarki. Tak więc Wielka Brytania jest wciągana przez nowe centrum Unii, także poprzez szeroką współpracę przemysłów zbrojeniowych, w stronę innowacyjności. My nie mamy szans. Z tą naszą coraz krótszą perspektywą myślową, chowaniem problemów (jak się to robiło z długiem publicznym), rezygnacją z innowacyjnej polityki rozwojowej przegrywamy podwójnie: z własnymi problemami wewnętrznymi i wobec innowacyjnej strategii grupy euro.
Polityka unijna Wielkiej Brytanii jest asertywna. Tylko ostatnio powiedziała Brukseli 3 x nie – w sprawie klęski polityki wielokulturowej, praw wyborczych dla więźniów i obrony brytyjskiego stylu życia. Inaczej jest w Polsce, gdzie polityką MSZ jest „płynąć w głównym nurcie”. Dziś obserwujemy w Unii w sferze wartości bardzo ciekawy proces. Wydaje się, że jej model z epoki traktatu lizbońskiego przemija. Wtedy uzgodniono, że przestrzeń unijna jest dość szeroka, aby absorbować kolejne systemy wartości, a traktat dostarczy instrumentów do budowania przez państwa swojej kombinacji norm w ramach warunków brzegowych. W tej chwili dostrzega się, że świat islamski, który Zachód widział w kategoriach prostej asymilacji do własnych standardów, chce kontaktować się z nami, zachowując swoją tożsamość. Na niedawnej konferencji w Maroku usłyszałam, że oni widzą Polskę, – która także próbuje zachować swoją tradycję, tożsamość prawną, inny porządek wartości, – jako kraj związany z inną ścieżką intelektualną niż Zachód, z kręgiem realizmu tomistycznego. Dziś nawet po oświeceniowa Francja dostrzegła – przywołam ciekawą wypowiedź prezydenta Sarkozego na temat beatyfikacji Jana Pawła II, – że musi zrobić krok dalej i zrozumieć sposób funkcjonowania społeczeństw, w których istnieje fenomen myślenia poprzez wiarę.
Model państwa wielokulturowego w Europie – potwierdzili to ostatnio David Cameron, Angela Merkel i Nicolas Sarkozy – poniósł klęskę i teraz przybysze, oczekując tolerancji, będą musieli akceptować także demokratyczne wartości Europy. W każdym razie w tej chwili następuje przewartościowanie Unii w bardzo wielu wymiarach.
Jak ocenia Pani poziom demokracji w Polsce? Brak procedur i obyczajów demokratycznych jest w Polsce poważnym problemem. Bo u nas demokracja została zredukowana do aktu wyborczego, który, co gorsza, odbywa się w atmosferze delegitymizowania opozycji. Jeżeli niemal połowa wyborców Platformy popiera ją, dlatego, że „nie chce dopuścić do władzy PiS” (metodą premiera Tuska było wzmaganie tego strachu w sposób zupełnie irracjonalny, a media ten lęk ze względu na własne interesy potęgowały), to co można powiedzieć dobrego o polskiej demokracji? Jeżeli próbuje się delegitymizować konstytucyjną opozycję, sugerując, że należy ją zniszczyć, to jest to oczywiście głęboko niedemokratyczne! Obok zainstalowania demokracji przez prawo wyborcze, prawo istnienia opozycji, jest coś takiego jak konsolidacja demokracji, czyli możliwość wyrażania innych poglądów, niż wyznaje partia rządząca. A w tej chwili Platforma w głosowaniu w sprawie OFE wprowadza dyscyplinę partyjną, zamykając usta nawet opozycji wewnętrznej! To pokazuje, jak bardzo oligarchiczny model ugrupowania reprezentuje PO. Ponadto zamyka się szanse działania poważniejszych ośrodków myśli, mówię o tych wszystkich prawicowych czy centrowych periodykach jak „Fronda” czy krakowskie „Pressje”. Za rządów Platformy stworzono instytuty w różnych dziedzinach: audiowizualnych, filmowych, literackich, które – jak w komunizmie – stanowią mechanizm kontroli i kooptacji środowisk inteligenckich. I przez rozdzielanie funduszy, arbitralne promowanie jednych, a wykluczanie innych, uprawia się politykę podporządkowaną interesom partii władzy.
W tegorocznej kampanii wyborczej PiS pojawił się nowy segment tematyczny – „demokracja”. Odbył się już pierwszy panel, przewidywane są wykłady w Sejmie, na Uniwersytecie Warszawskim. W sytuacji, kiedy strona platformerska wpycha PiS bez przerwy w reakcje emocjonalne, bardzo ważne jest zracjonalizowanie wizerunku tej partii. Warunkiem zwycięstwa jest także demokratyzacja samej partii, bo aby wypromować jakikolwiek nowy wątek, trzeba mieć wiarygodność. Należy, więc pokazywać próby delegitymizowania opozycji, selektywny przekaz medialny, przekraczanie reguł demokracji. Ale także trzeba wyciągnąć rękę do młodych działaczy z PJN. Ci wszyscy młodzi uwielbiali Kaczyńskiego, programowo wciąż są bliżej PiS niż PO, ale aparat partyjny PiS, nastawiony na brak konkurencji, eliminuje ludzi, którzy mogliby wnieść nowe pomysły – choćby te, o których pani mówi, dotyczące demokracji. Ta grupa mało inspirujących klakierów powstrzymuje prezesa, – który jest bardziej otwarty na zmiany niż oni – od wyciagnięcia ręki do tych młodych działaczy. A przecież widzielibyśmy to, jako znak otwarcia się, zmiany formuły, demokratyzację partii.
Wydaje się, że samo podjęcie tematu niedostatków demokracji w Polsce – nie zrobiła tego europejska podobno i nowoczesna Platforma – jest dowodem na otwarcie się PiS. Bo za tymi hasłami idzie przecież projekt przebudowy państwa w kierunku formuł zachodnich, jego instytucji, parlamentu, społeczeństwa. Podjęcie programu demokratyzacji państwa jednak nie wystarczy. Niezbędna jest także wiarygodność wizerunkowa. W tej chwili widać już przesunięcia młodych ludzi z PO, tych, którzy nie mogą znieść ruchów antyliberalnych partii czy korupcyjnych skandali, w stronę PiS. Dlatego tak ważne jest, aby PiS zaczął do nich mówić: „Wróćcie, jesteście naszym kapitałem, jesteście potrzebni”.
Bagno Pod koniec przesłuchania moonwalkera rozgrywa się między min. A. Macierewiczem a S. Wiśniewskim dialog dotyczący słynnej, pokazanej na całym globie, „akcji przeciwpożarowej” na Siewiernym, który warty jest przytoczenia:
"AM: - Nie wiem, czy pan sobie zdaje sprawę z tego, że oficjalna komisja stwierdza, najpierw pani Anodina, następnie przede wszystkim uwagi polskie do komisji pani Anodiny, że pierwsze służby rosyjskie przybywają na miejsce katastrofy o godz., 10.55. Czyli (...) 6 Minut po panu. Takie jest dokładne ustalenie z raportu polskiego ze strony 58, dokładnie, co oznacza, że... Powstaje pytanie:, KIM BYLI LUDZIE, KTÓRYCH PAN TAM WIDZIAŁ, KTÓRZY BYLI STRAŻAKAMI, JAKIMIŚ OFICERAMI ITD. (podkr. F.Y.M.). Z jakiej jednostki, z jakiego zespołu, skąd oni pochodzili, skoro mamy stwierdzenie, że faktycznie jako pierwsza na miejsce wypadku przybyła jednostka PCz3 o godz. 10.55. To jest dopiero 14 minut po wypadku.
(SW unosi brwi zdziwiony)
AM: - Więc skąd pochodziły służby, które pan widział - to jest pytanie.
(SW się uśmiecha w odpowiedzi)
AM: - I to nie jest pytanie do pana, tak naprawdę, bo ja rozumiem, że pan po prostu rejestrował to, co pan widział.
SW (śmiejąc się): - Po prostu, najzwyczajniej. A tym bardziej, że na moim skromnym... W moim skromnym, krótkim materiale widać, że o tej, powiedzmy, 8.52 czy 8.53 już są jacyś ludzie, strażacy... Czy to faktycznie byli strażacy, czy mówiąc nieładnie z piosenki, że to byli przebierańcy, bo tego, trudno mi powiedzieć. Ale na przykład ten z FSO raczej był prawdziwy, bo się wylegitymował. Czy to było, była oryginalna...
AM: - Czyli strażacy, nie strażacy, ale służby były, bo to...
SW: - Służby były.
AM: -...pana zdanie o służbach rosyjskich znamy i... Tak.
SW: - No zresztą widać, tam napisane, ten skrót: "Pożarnyj...", po rosyjsku, służba..., "straż pożarna", po naszemu. Czy faktycznie to były te właściwe służby, czy może Rosjanie na przykład inaczej rozumieją pojęcie służb (he he - przyp. F.Y.M.). Może...
AM: - Ja rozumiem. I jeszcze...
SW: - To niestety trzeba zapytać Rosjan."
(http://www.youtube.com/watch?v=ctNcvVAqLUk&feature=related; 2h46'47'')
Co mogli robić „strażacy” biorący udział w maskirowce? Po pierwsze – podpalać przygotowane ogniska. Niektóre gasły stosunkowo szybko, bo zapewne byle jak rozlane były łatwopalne płyny, stąd pozostały na liściach takie czarne plamy ()
– i w rezultacie największe ognie są widziane podczas próby maskirowki, kiedy po scenerii pałęta się Kola z leśnym dziadkiem.
Po drugie, „strażacy” lejąc wodę po całym pobojowisku (potem, gdy już przybyli urzędnicy, to lano pianę, bo paliwa lotniczego przecież wodą się nie gasi), prawdopodobnie przez kilkadziesiąt minut przed „sygnałem o wypadku” (na płycie lotniska), czyli, nawiązując do relacji Bahra, „ugięciem się kolan Rosjan” (dosłownie „przysiedli z wrażenia”), a następnie „poderwaniem się Rosjan do biegu”, by w te pędy ruszyć przez płytę lotniska samochodami () – mieli za zadanie tworzyć „bagno” („błoto po kolana”, jak będzie opowiadał 10 Kwietnia pod bramą lotniska moonwalker; „tam się nie dało normalnie iść”, jak będzie dodawał w sejmie). A skoro już o strażakach i grząskim terenie mowa: „Przez mgłę widziałem przed sobą tył samochodu strażackiego, a po bokach pobojowisko w typowo sowieckim stylu - ruiny garaży, rozwalające się magazyny i wraki zardzewiałych samolotów. Samochód strażaków zatrzymał się, wycofał i zawrócił w prawo. Widocznie dostali od kogoś sygnał, że źle jadą. Po kilkuset metrach znowu stanęli. Wysiedliśmy. Znajdowaliśmy się poza lotniskiem. Obok był rów, przed nami łąka. Zobaczyłem wicegubernatora, stał za rowem. Krzyczał do nas, że to tutaj i że jest grząsko. Ale człowiek - jak pani wie - w takich momentach nie myśli o ostrożności. Naturalnym odruchem jest biec dalej, żeby komuś pomóc, kogoś ratować. Bo samolot przecież jak w filmach akcji wrył się prawdopodobnie w ziemię albo wbił w jakąś ścianę. I my uwięzionym w nim ludziom jesteśmy potrzebni. Zaczęliśmy biec. Pod butami czuło się miękki grunt, ale można się było po nim poruszać. Po 100, może 150 metrach zobaczyliśmy cztery sterty złomu. Parowały dymem. Dym unosił się nad polami i szedł w górę. Jak podczas zbierania ziemniaków? Na polu, jesienią.” Wykopki niemalże. Scena jak z „Chłopów” Reymonta. Dym nad polami, zimioki, pole jesienią – ot takie skojarzenia na gorąco ambasadora, co pobojowisko po katastrofie zobaczył. Wróćmy jednak z tych odmętów świadomości Bahra na bagnisty grunt na Siewiernym. Po co to całe bagno? Z prostego powodu, żeby właśnie przedstawicielom polskiej delegacji na sam widok „błota po kolana” odechciało się wchodzić na pobojowisko, żeby, więc nie przyglądali się niczemu z bliska, żeby nie chodzili wśród szczątków, nigdzie nie zaglądali, a najlepiej, by się stamtąd wycofali, ponieważ, jak choćby wynika z zeznań Sasina (cytat poniżej), nie było widać wielu ciał ofiar. Wierzchowski, który (wbrew temu, co mówił Wiśniewski o swojej księżycowej wędrówce) czuje zapach paliwa lotniczego na pobojowisku, w swych sejmowych zeznaniach powie a propos biegu za trzema gośćmi w kitlach przez błotnisty teren: „Ciężko to nazwać biegiem... Każdy gdzieś tam mimo wszystko ma odruch tego, żeby... będąc w garniturze i tak dalej, to tam tego... I widziałem, że oni tam pobiegli, ja poszedłem za nimi...” (1h40/41').
Sasin („Mgła”): „Biegliśmy (…) przez taki lasek, zagajnik. Było bardzo mokro, pamiętam, że było bardzo morko. Ja zapadałem się po kostki w jakby czymś takim błocie czy wodzie...”
Kwiatkowski („Mgła”): „Zdałem sobie sprawę, że to jest teren taki, jaki jest i że mogę chodzić po tych... mogę chodzić tak naprawdę po moich koleżankach i kolegach – to się wycofałem.”
Sasin („Mgła”): „Stwierdziłem, że to po prostu nie przystoi w ten sposób się zachowywać, że należy to miejsce potraktować jako grób. (…) Ja widziałem mniej więcej te ciała, które leżały, które jakby można było zobaczyć. Natomiast pozostałe ciała były gdzieś wśród tych szczątków, gdzieś wymieszane z tymi fragmentami czy gdzieś wręcz pod tymi fragmentami samolotu, więc po prostu stwierdziłem, że jest to niemożliwe, żeby dotrzeć do tych innych ciał.” Dlacz...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]Pokrewne
- Strona startowa
- 4 list prywatny - zakończenie, jak napisac list
- 398 Jasna(1), % 1 KODY -RAMKI -OBRAZKI %, % 7 KODY -RAMKI Z INTERNETU %
- 398. Gerard Cindy - Ni srebro ni złoto -Dzikie serca1, harlekinum, Harlequin Desire
- 398, Prace z pedagogiki
- 382, Prywatne, Przegląd prasy
- 384, Prywatne, Przegląd prasy
- 383, Prywatne, Przegląd prasy
- 386, Prywatne, Przegląd prasy
- 388, Prywatne, Przegląd prasy
- 389, Prywatne, Przegląd prasy
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- skromny19.pev.pl